Z pytania wnioskuję, że zadane ono jest przez osobę młodą. Decyzja o wstąpienia na drogę życia monastycznego powinna być podjęta odpowiedzialnie. Dlatego też wskazanym jest aby osoba, która decyduje się na taką formę życia podejmowała decyzję jako pełnoletnia. W wieku pełnoletności obowiązkowe nauczanie, nawet średnie już właściwie jest zakończone. Jeśli zaś osoba nie jest pełnoletnią może zbliżyć się do życia monastycznego jako nazwijmy to „przyjaciel monasteru” i zgłębiać swoją duchową drogę, potem zaś podjąć decyzję o ewentualnym wstąpieniu do monasteru
Aby wstąpić na drogę życia monastycznego w prawosławiu, nie ma ograniczenia co do górnej granicy wieku. Postrzyżyny nie są dokonywane od razu lecz po przejściu okresu nowicjatu (posłuszanija). Jeśli rzeczywiście interesuje Pana monastycyzm, można pomieszkać w wybranym monasterze nawet nie wchodząc oficjalnie na drogę nowicjatu. Potem natomiast można uczynić kolejny krok.
Kanony cerkiewne w żaden sposób nie odnoszą się do ubierania czy też nie ubierania choinki na święta Bożego Narodzenia. Zwyczaj ubierania choinki na Święta w chrześcijaństwie pojawił się późno i wywodzi się prawdopodobnie z niemieckiego XVI –sto wiecznego protestantyzmu. Bardzo mocno wpłynął na innych chrześcijan i dzisiaj właściwie choinka stała się nieodzownym elementem Bożego Narodzenia wszystkich chrześcijan. Kanony powstawały znacznie wcześniej.
Rozumiem, że moja odpowiedź pojawia się zbyty późno. Odniosę się jednak do zaistniałej sytuacji. Nie widziałbym żadnego problemu aby osoba, która po raz drugi uczestniczy w Liturgii Bożonarodzeniowej przystępowała do Eucharystii. Problem raczej dotyczy naszego wewnętrznego porządku i właściwego przeżywania Świąt Bożego Narodzenia. Wydaje mi się, że takie „podwójne” Święta rozbijają nieco liturgiczny porządek i duchowe nastawienie. Jednak w żaden sposób taka sytuacja nie ogranicza nas w przystępowaniu do Świętych Darów.
Na temat zaistniałej sytuacji na Ukrainie Sobór naszej Cerkwi wypowiadał się już wielokrotnie i nie będę powtarzał, tego co zostało powiedziane (komunikaty Soboru są dostępne na stronie internetowej). Chciałbym się odnieść do praktycznego zagadnienia, które zostało przedstawione w pytaniu. Mianowicie: co powinien zrobić duchowny należący do PAKP, kiedy przebywając np. w Atenach zostanie zaproszony do udziału w nabożeństwie w którym oprócz greckich duchownych uczestniczą duchowni nie kanoniczni z Ukrainy? Otóż według wskazań naszego Soboru Biskupów, duchowni z Polski nie może brać udziału w takim nabożeństwie. W samej Grecji nie ma jednomyślności wśród biskupów co do akceptacji autokefalii na Ukrainie i problem ten jest bardzo żywy, tak jak w całym świecie prawosławnym. Duchowni greccy o tym wiedzą i raczej starali by się nie wikłać zaproszonych (z PAKP) duchownych w coś co może stwarzać problemy natury kanonicznej.
Nie byłem świadkiem takiej sytuacji. Można oczywiście byłoby dywagować, czy duchowni powinni nosić maseczki w czasie nabożeństwa czy nie? Przeczytać Akatyst w maseczce to nie jest taka prosta sprawa. Zasłonięte usta znacząco utrudniają odczytywanie długich tekstów. Nawet odsłużenie molebna nie jest proste w takiej sytuacji. Osobiście uważałbym, że okolicznościami, które uzasadniałyby zasłanianie ust przez duchownych to kontakt z wiernymi w czasie spowiedzi, oczywiście nie wykluczam innych momentów.
Wydaje mi się, że w większości przypadków znamy imiona osób za które chcemy się modlić. Natomiast w przypadku kiedy tych imion nie znamy jest taka formuła św. Bazylego: „wiedyj kojegożdo wozrast i imienowaije” (znasz imię i wiek każdego), tub też inne „imiena Gospodi iże ty wiesi…” („imiona które Ty Panie znasz”). Jeśli są to imiona, które nie występują w naszej tradycji chrzcielnej, to i tak należałoby używać imion nadanych na tym sakramencie w nie prawosławnej wspólnocie. Należy pamiętać, że jest wielu prawosławnych Rumunów lub Serbów, których imiona u nas również nie występują. Odnośnie do podawania karteczek na Proskomidii z imionami innowierców są dwie praktyki: Część duchownych akceptuje karteczki z imionami innowierców na Proskomidii, część zaś nie akceptuje. Sugerowałbym zapytać się o to duchownego, któremu karteczki będą podawane.
Do małżeństwa też trzeba mieć powołanie i to dlatego małżeństwo poprzedza ‚instytucja narzeczeństwa’ – czas poświęcony nie tylko na to, aby się upewnić, że mój/moja narzeczony/narzeczona jest właściwym wyborem, ale też co do tego, że małżeństwo to moje powołanie. W monastycyzmie odpowiednikiem narzeczeństwa jest ‚posłuszanije’ tj. nowicjat. Powołanie różnie ‚daje znać o sobie’. Jedni odczuwają je bardziej, drudzy mniej wyraźnie, jedni wcześniej, drudzy później. Znam duchownych, którzy powołanie do kapłaństwa odczuli i wyraźnie odczuwali już w dzieciństwie. Znam też takiego, który odczuł je, gdy miał już lat niemal 40. Bóg na pewno odpowie na Twe pytania (być może już odpowiedział?), ale aby tę odpowiedź usłyszeć, trzeba się dokładnie wsłuchać. Gdy próbuję rozmawiać przez telefon w miejskim rozgardiaszu, to trudno nazwać to rozmową – nie tylko nie słyszę rozmówcy, ale i on też pewnie ma trudności ze zrozumieniem moich słów… Polecam lekturę tekstu bp. Kallistosa, „Ziarno Kościoła: powszechne powołanie do męczeństwa”. To 8. rozdział książki „Królestwo wnętrza”. Aby zachęcić i przekonać do lektury całego rozdziału (i całej książki) cytuję tu dość obszerny jego fragment.
Jednakże ascetyczna ścieżka ukrytego męczeństwa nie jest zarezerwowana jedynie dla mnichów i mniszek. Powołaniu do męczeństwa podlegają również ci, którzy prowadzą życie małżeńskie. Wspólne życie męża, żony i dzieci wymaga dokładnie takiego samego pozbycia się własnej woli, które św. Barsanufiusz porównał z przelaniem krwi. Wzajemna miłość, będąc radością i spełnieniem, wymaga również ofiary. Wszystko to wyraźnie widać w prawosławnym nabożeństwie sakramentu małżeństwa. Modlitwy mówią o radości, ale tym, co przedstawiają, jest radość krzyża, „radość, jaką odczuwała święta Helena, gdy odnalazła drogocenny krzyż Pański”. W kulminacyjnym dla tego sakramentu momencie koronacji narzeczonych, korony pojmowane są jako symbole zwycięstwa, wieńce chwały przeznaczone dla tych, którzy okazali się zwycięzcami w walce z grzesznymi namiętnościami. Jednocześnie są to również korony męczenników, albowiem bez wewnętrznego męczeństwa, bez dobrowolnie przyjmowanego cierpienia nie ma mowy o prawdziwym małżeństwie. Gdy zwieńczona koronami młoda para kroczy w powtarzanym trzy razy kręgu procesji, duchowny niesie przed nimi krzyż, a chór śpiewa hymn świętych męczenników, „którzy godnie znosili cierpienia i otrzymali wieńce chwały”.
Tak więc mężowie i żony, podobnie jak mnisi i mniszki, są nosicielami krzyża, męczennikami świadomości. Są nimi również ci, którzy pozostają w celibacie, to jest ci, którzy nie przyjęli ślubów dziewictwa, ale żyją samotnie, ponieważ nigdy nie zdołali doszukać się partnera do życia w małżeństwie. We współczesnym zachodnim społeczeństwie jest to duża, ciągle rosnąca grupa ludzi, którzy stanowią znaczną część naszych kościelnych wspólnot. Prawosławie dysponuje niezwykle bogatą teologią życia monastycznego i równie bogatą – aczkolwiek często pomijaną – teologią małżeństwa, ale jak dotąd nie poświęciło szczególnej uwagi teologii życia w celibacie. Cóż więc mamy powiedzieć tym, którzy pozostają w tym trzecim stanie?
Moglibyśmy rozpocząć od refleksji nad omawianymi już wyżej dwoma przejawami męczeństwa – przyzwoleniem i solidarnością. Życie w bezżennym czy też niezamężnym stanie mogło nie być początkowym wyborem samotnych mężczyzn czy kobiet, ale gdy z czasem wewnętrznie godzą się oni z tą sytuacją, okazuje się, że to, co na początku wydawało się brakiem, może stać się wypełnieniem. Podobnie pozorne odosobnienie ludzi żyjących w tym stanie może przerodzić się w sposobność do dzielenia się sobą z innymi. Charakterystyczna dla nich wolność od bezpośrednich więzów rodzinnych, która na pierwszy rzut oka jest niedostatkiem, może przekształcić się z chwilą, gdy ten wolny czas zostanie spożytkowany na rzecz praktycznej pomocy okazywanej innym. Poszerzając krąg przyjaciół – niekoniecznie poprzez świeckie „życie towarzyskie” – poświęcając szczególną uwagę modlitewnemu wstawiennictwu, człowiek samotny może, podobnie jak Cyceron, być numquam minus solus quam cum solus, nigdy tak mało samotny jak wówczas, gdy pozornie samotny. Często bywa to jednak bardzo trudne. Nic, co wartościowe nie przychodzi bowiem łatwo i bez goryczy cierpienia – jak ostrzega nas św. Serafim z Sarowa: „Bez cierpienia nie ma zbawienia”. Św. Teofan Zatwornik mówi zaś: „Dusza, która nie doznała smutku, nie jest nic warta”.
Generalnie wystarczyłoby dwóch świadków. W naszej tradycji utrwaliło się angażowanie dwóch par świadków, czyli w sumie cztery osoby. Być może ta tradycja wynika z potrzeby trzymania koron nad głowami nowożeńców. Rzeczywiście w niektórych praktykach lokalnych Cerkwi, korony są nakładane. Są pary młode, którym te korony pasują, są też pary, które w koronach wyglądają dość zabawnie. Z tego też względu chyba w innych praktykach cerkiewnych ( w tym naszej), aby uniknąć takich sytuacji zaczęto trzymać korony nad głowami. Takie trzymanie koron jest znaczący wysiłkiem, więc powierzono te zadanie mężczyznom i stąd wzięły się dwie pary świadków.
W pytaniu jest poruszonych wiele wątków, które należałoby rozdzielić. Chodzi mianowicie o Święte Wieczory i pracę, która z pewnych względów jest wykonywana w Niedzielę. Święte Wieczory wynikają raczej z tradycji, która kształtowała się w środowisku ludowym i co do której przydawano kiedyś dużą wagę. W środowisku wiejskim pracowano dużo i ciężko, myślę, że Święte Wieczory były pewnego rodzaju formą zachęcenia do odpoczynku. Z drugiej zaś strony na takich wieczorach ludzie mogli spotykać się i śpiewać razem kolędy. W ten sposób Cerkiew zachęcała do rozwijania pobożności. Właśnie na te czynności, które są wymienione w pytaniu jak: szydełkowanie, robienie na drutach, szycie na maszynie, do tego dochodziło tkactwo, przędzenie itp. wskazywano jako na niedozwolone. Dzisiaj sytuacja zmieniła się, ale u wielu ludzi pozostaje ta świadomość zachowywania tradycji. Myślę, że w warunkach miejskich wieczory kolęd, które tak powszechnie u nas są obecne (oczywiście poza okresem pandemii) stanowią kontynuację tradycji Świętych Wieczorów. Nie ma określonych godzin, które stanowiłyby wyznacznik Świętych Wieczorów. Praca w Niedziele jest zupełnie inną kwestią. Generalnie Niedziela jest dniem poświęconym Bogu, ale jest wiele zawodów, które muszą być wykonywane w Niedziele. Cerkiew nigdy nie krytykowała, tych którzy pełnili swoje powinności w tym dniu.