Nie do końca rozumiem pytanie. Postaram się zawrzeć odpowiedź w dwóch aspektach. Spowiedź czy pokajanie jest sakramentem, które jednoczy człowieka z Cerkwią. Wyrazem tej jedności jest możliwość przystępowania do Pryczastia. Właściwie jeśli człowiek zgrzeszył i wraca do jedności z Cerkwią to pokajanie (spowiedź) jest warunkiem powrotu do tej jedności, natomiast Eucharystia jest przypieczętowaniem i znakiem przebywania wiernego w Cerkwi. Tak więc obserwujemy znaczącą zależność pomiędzy pokajaniem i Pryczastiem. Drugi aspekt dotyczy naszej współczesnej praktyki, gdzie schemat Spowiedź-Pryczastie praktykowany przez ostanie lata zaczyna się zmieniać. W coraz więcej parafiach widzimy, powiedzmy „nową” praktykę gdzie nie wymaga się spowiedzi przed każdym przystępowaniem do Eucharystii. Nie oznacza to, że rezygnujemy ze spowiedzi, ona pozostaje czymś bardzo ważnym. Natomiast przygotowanie do Pryczastia to nie tylko spowiedź, to przeczytanie odpowiednich modlitw, post. Osoby, które praktykują częste przystępowanie do Czaszy zwykle dość regularnie przystępują do spowiedzi ale daleko nie za każdym razem, kiedy przystępują do Pryczastia. Często konsultują swoje postępowanie z duchownym (spowiednikiem). Ponadto ta praktyka nie jest nowa, to stara praktyka Cerkwi, która pozwala żyć autentycznym życiem eucharystycznym i była stosowana w wielu lokalnych Cerkwiach.
A powinna/powinni? Ani Cerkiew, ani jej zwierzchnicy nie są od karania. Zajmują się raczej nauczaniem, uświadamianiem, przypominaniem, ostrzeganiem przed konsekwencjami błędnych wyborów/decyzji/działań itp. itd. Ci, którzy łamią obietnice małżeńskie (grzeszą w ogólności), sami wymierzają sobie „karę”, tj. „skazują się” na konsekwencje popełnienia grzechu. Pisałem już o tym wielokrotnie – w naszym pojmowaniu grzech (w tym złamanie obietnic małżeńskich) to choroba duszy, która wymaga leczenia. Grzechy, choroby duszy to właściwie „nowotwory”. Jeśli nie są leczone, rozwijają się, mogą pojawić się „przerzuty” z duszy na ciało… Czy ludzi w takim stanie „wypada” karać? Mądrość ludowa (zdrowy rozsądek też…) podpowiada: „nie kopie się leżącego”… Cerkiew i Jej zwierzchnicy, wszyscy duchowni i wszyscy wierni gotowi są pomagać wszystkim chorym w leczeniu tych chorób – zalecają, zachęcają, namawiają, nawołują, przekonują (ale nie mogą/nie chcą/nie powinni zmuszać) do spowiedzi, którą nazywamy „lecznicą” (cs. wraczebnica). Komunia święta to „pokarm i lekarstwo nieśmiertelności”, ale do jego przyjęcia trzeba się odpowiednio przygotować. W konsekwencji niektórych grzechów może nastąpić ekskomunika – odłączenie od Komunii na jakiś czas, ale nie „za karę”, tylko w związku z niezbędną „kontynuacją leczenia” innymi dostępnymi sposobami – np. „pokuta” (bynajmniej nie w potocznym znaczeniu „kary”, to raczej „pokajanie” w jego starożytnym wydaniu/pojmowaniu), post, modlitwa i wiele innych działań…
Cerkiew/Jej zwierzchnicy nie dysponuje jakimś „aparatem śledczym” czy „karno-represyjnym” – nie „ściga”, ale cierpliwie (aczkolwiek z utęsknieniem) czeka na wszystkich grzeszników, nie tylko tych łamiących obietnice małżeńskie. Chrystus, co prawda, wielokrotnie dawał wyraźny przykład „aktywnego wyczekiwania” i wychodził grzesznikom „na spotkanie”, był tam, gdzie był potrzebny, jadał z grzesznikami (za co był potępiany przez faryzeuszy), twierdził, że to „nie zdrowi, ale chorzy potrzebują lekarza” i w związku z tym „nauczał i uzdrawiał”. Z pewnością powinniśmy naśladować Chrystusa, nie czekać w kancelarii parafialnej ale „wychodzić na zewnątrz”, jednak dobrze/lepiej byłoby, gdyby ruch następował z obu stron naraz. Wtedy szybciej doszłoby do spotkania/nauczania/uzdrowienia, nieprawdaż? Można by tu zacytować jeszcze jedną „mądrość” – „gdy góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet powędrował do góry” – ale nie jestem do końca pewien, czy jest „na miejscu”…
Jeżeli po dokonanej aborcji ciągle jeszcze się nie spowiadałaś, to trzeba to zrobić niezwłocznie, nawet nie czekając na obrzęd wwodu. Grzechy to choroby duszy i, tak jak wszystkie inne choroby, najlepiej/trzeba je leczyć w początkowym stadium.
Duchowny jest zobowiązany do zachowania tajemnicy spowiedzi i wierzę, że tak uczyni. Obawiasz się zapewne „co ludzie powiedzą”, gdy zauważą, że po spowiedzi nie przystępujesz do komunii. Cóż, to jedna z wielu konsekwencji popełniania grzechów – trzeba niestety (albo na szczęście?) liczyć się z tym, że prędzej czy później wyjdą na jaw i trzeba będzie się wstydzić. To może pomóc w powstrzymaniu się od kolejnych grzechów… Bóg zna wszystkie nasze grzechy „na bieżąco” i ciągle oczekuje naszego pokajania, „głębokiego zrozumienia” naszej grzeszności, żalu i skruchy, pragnienia naprawy, powrotu do żywej relacji z Bogiem i bliźnimi, które są zrywane/naruszane przy popełnieniu grzechu.
Można wyspowiadać się gdzieś indziej, ale sugerowałbym, aby większą wagę przypisywać pragnieniu/potrzebie metanoi/pokajania/zmiany sposobu myślenia i życia niż „tylko” zachowaniu anonimowości…
W odpowiedzi na to pytanie kluczowe będzie rozróżnienie pomiędzy „Bożym planem” a Bożą „wiedzą”. Często pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: „Tak miało być”, „Bóg tak chciał”, „To Boży zamysł”, „Taka jest/była Boża wola/plan” itp. itd. Wszystkie te wypowiedzi zdają się (?) wyrażać przekonanie, że wszystko co się stało/dzieje, zostało przez Boga „z góry” zaplanowane, ustalone, zdecydowane i nikt nie ma na to żadnego wpływu – „nie ma zmiłuj się”, bo „tak miało być”… W ten sposób mniej lub bardziej świadomie albo nieświadomie obarczamy Boga „odpowiedzialnością” za wszystko, co się dzieje z nami na tym świecie – bo przecież „nic nie dzieje się bez Jego woli”, bo „taka była Jego wola/plan”.
Trzeba tu wprowadzić korektę w postaci stwierdzenia, że Bóg patrzy na nas i na cały stworzony przez Siebie świat z perspektywy wieczności. Dodać tu też trzeba, że wieczność nie jest „nieskończonym ciągiem czasu”, czy nieskończonym ciągiem zdarzeń, które następują jedno po drugim, jak to się dzieje w naszym ziemskim czasie i jak to postrzegamy z perspektywy świata, w którym żyjemy. Wspomniana „perspektywa wieczności” to widzenie wszystkiego na raz, jednocześnie. Bóg widzi więc nie tylko wszystko, co dzieje się we wszechświecie w tej właśnie chwili – Bóg widzi wszystko „na raz”, jednocześnie – zarówno to, co jest, jak i to, co było, a do tego jeszcze to, co dopiero będzie. Zadajmy tu sobie pytanie – skoro Pan Bóg wie o wszystkim co było, jest i będzie, czy oznacza to, że to On o wszystkim zdecydował, a my tylko „tańczymy, jak nam zagra(ł)”, jak to „z góry zaplanował”? Spróbujmy zauważyć, że to my podejmujemy decyzje i działania, które pociągają za sobą określone konsekwencje. Czy to Pan Bóg „wymusił” na mnie decyzję, że piszę teraz te słowa, czy to On zdecydował, że czytasz teraz moją wypowiedź, czy jednak była to nasza własna decyzja/wybór/wola? Bóg wiedział o tym, widział to zanim jeszcze świat zaistniał, ale czy to znaczy, że już wtedy (albo może trochę później) albo właśnie teraz o tym za nas zdecydował, bo „taka była Jego wola”, bo tak chciał, bo tak zaplanował?
W związku z powyższym, na pytanie: „Czy pod wpływem naszej modlitwy Bóg może ?”, odpowiedziałbym: chodzi nie tyle o zmianę „zdania”, co o zmianę tego, co Bóg widzi w nieznanej nam przyszłości… Słysząc nasze liczne, usilne, wytrwałe, szczere, pełne miłości modlitewne błagania, Bóg reaguje na nie i może spowodować (i powoduje), że [za]dzieje się inaczej – nie inaczej, niż „planował”, ale inaczej, niż [za]działoby się bez naszej modlitwy… Przykładów jest wiele w Piśmie Świętym i w żywotach świętych. Jeden z nich, bardzo wymowny, chyba już tu cytowałem. Mały synek pewnej kobiety ciężko zachorował. Modliła się o jego zdrowie żarliwą matczyną modlitwą. Bóg zwlekał z oczekiwaną odpowiedzią, bo z perspektywy wieczności wi[e]dział, że gdy chłopiec dorośnie, skrzywdzi bardzo wielu ludzi, a najbardziej swoją matkę. Zostało to jej objawione, ale ona tak bardzo to dziecko kochała, że swych usilnych modlitw nie zaprzestała. Bóg ich wysłuchał i „zmienił zdanie”(?) – chłopiec wyzdrowiał, ale też ziściło się to, co „wcześniej” widział.
Uważajmy zatem, o co prosimy w modlitwie. My „mierzymy” wszystko swoją, ludzką, krótkoterminowa miarką, Bóg natomiast widzi dalej, wie więcej i lepiej. Ktoś zauważył, że najbardziej „bezpieczna” modlitwa to „Panie, zmiłuj się” – wypowiadamy czy wyśpiewujemy ją w cerkwiach w odpowiedzi na wezwania prezbitera czy diakona do modlitwy np. za chorych, podróżujących czy uwięzionych. Nie prosimy wówczas „konkretnie” o to, by podróżujący dojechał na czas. Nasze „Panie zmiłuj się” powierza go całkowicie Bożej opiece i „decyzji” czy dojedzie, bowiem tylko Bóg wie, czy będzie to dla niego dobre. Może widzi, że lepiej, żeby się spóźnił, albo w ogóle nie dojechał…?
Myślę, że najlepsza będzie modlitwa własna, własnymi słowami wypowiadana, od serca… Aby znaleźć tę „drugą” osobę, trzeba jej szukać, a przynajmniej „rozglądać się za nią”. Chrystus zachęca: „szukajcie, a znajdziecie”. Aby znaleźć, trzeba się spotykać z innymi ludźmi, rówieśnikami, znajomymi przyjaciółmi, nawiązywać nowe znajomości – w szkole, w pracy, na pielgrzymce, na wakacyjnym wyjeździe – możliwości jest wiele. Bóg z pewnością wie co się z nami stanie bo z perspektywy wieczności widzi wszystko „na raz” – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość widzi jednocześnie. Jego wiedza/widzenie wszystkiego nie oznacza jednak „przeznaczenia” – to przecież my (z)decydujemy z kim się spotykamy częściej, dłużej, z większą przyjemnością czy utęsknieniem…Cierpliwości i wytrwałości w poszukiwaniach, rozważnej otwartości na spotkania życzę.
Pan Bóg z pewnością zna wszystkie języki świata i wysłuchuje/przyjmuje modlitwy w każdym z nich. Polski też może/powinien być językiem modlitwy. Najważniejsze żeby była ona szczera, uważna, skupiona, przepełniona troską, oddaniem i miłością – jak rozmowa z najbliższą Osobą.
Twierdzisz, że jesteś prawosławna, ale jednocześnie przyznajesz, że męcząca była dla Ciebie „nawet potrzeba pójść do kościółu” [zapewne chciałaś powiedzieć „kościółka”?]. Co zatem powodowało, że byłaś wówczas prawosławna? Prawosławni chodzą raczej do cerkwi [albo cerkiewki]. Jeśli nie dostrzegałaś różnicy, co wówczas decydowało o Twoim prawosławiu? „Urodzenie” w prawosławnej rodzinie czy chrzest w Cerkwi? Rzeczywiście, ma to ogromne znaczenie, ale to jeszcze nie wystarczy, aby naprawdę „być” prawosławnym chrześcijaninem. Chrześcijaninem, a prawosławnym chrześcijaninem w szczególności, trzeba się stawać. To nie kwestia „urodzenia” – to kwestia wyboru.
Posłużę się porównaniem. Powiedzmy, że chciałbym zostać np. golfistą i grać w golfa. Zapisałem się do klubu golfowego i jestem jego „pełnoprawnym członkiem” – dowodem jest moja legitymacja członkowska. Ale czy na pewno jestem już golfistą? To pytanie „retoryczne”, bo żeby stać się golfistą trzeba zacząć trenować i próbować grać. A to wymaga sporo czasu, wysiłku, chęci, wytrwałości, cierpliwości itp. itd.
W tym miejscu zapytałbym, na jakiej podstawie dokonujesz teraz wyboru, co spowodowało, że „bardziej pasuje [Ci rzymski] katolicyzm”? Czy to dlatego, że w kościele jest po polsku, nabożeństwa są krótsze i mniej męczące, bo można w nich uczestniczyć „na siedząco”? Czy „spokój na sercu” powoduje również „poluzowana” ostatnio w Kościele „dyscyplina postu”? Jeżeli rzeczywiście chodzi o tego rodzaju „ułatwienia” (nie wiem, czy dobrze się domyślam się) to ciśnie mi się „na usta” amerykańska mądrość ludowa – „no pain, no gain”… Jeśli chcę coś uzyskać, to powinienem nad tym choć trochę popracować, potrudzić się i postarać. Wtedy też pojawia się szansa, że to, co uzyskam, zostanie ze mną na dłużej, bo polska mądrość ludowa ostrzega, że co „łatwo przyszło, łatwo poszło”…
Nie wiem czy zauważyłaś, ale Twoje pytanie „jak zmienić wyznanie z prawosławnego na katolicyzm” jest na tym forum niejako „pod prąd”, bo dość często zdarzają się tutaj pytania rzymskich katolików, „jak zmienić wyznanie z rzymskokatolickiego na prawosławne”… Chcą dowiedzieć się więcej i dokładniej co albo co jeszcze można/trzeba zrobić/przeczytać, aby STAWAĆ SIĘ prawosławnym chrześcijaninem, aby podążać prawosławną drogą ku Bogu, ku zbawieniu. Nie zrażają się tym, że w cerkwi język mniej zrozumiały, nabożeństwa dużo dłuższe i „na stojąco” itp. …
Aby pomóc Ci w podejmowaniu bardziej świadomego wyboru polecam lekturę jednej z moich wcześniejszych odpowiedzi zamieszczonej w dziale „życie duchowe” z datą 03-10-2020 (to 15 strona w tym dziale). Niektóre inne też mogą okazać się pomocne…
Na dręczące Cię pytanie: „Co trzeba zrobić [aby zmienić wyznanie z prawosławnego na katolicyzm], odpowiedziałbym pytaniem: „Czy/Co dotychczas [z]robiłaś, aby [po][zo]stawać się/być prawosławną chrześcijanką?
Wszystkie modlitwy, które może odmawiać osoba prawosławna zawarte są w wydanych modlitewnikach. Modlitwa hebrajska „Mode ani” jest swego rodzaju modlitwą poranną. Myślę, że właściwym jest korzystanie z modlitw porannych zawartych w naszych modlitewnikach.
A jaki sens ma każda inna choroba? Spróbujmy spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Wierzymy, że Bóg stworzył cały wszechświat i człowieka, i wszystko było dobre, doskonałe, harmonijne, piękne…. Gdy człowiek (Adam to po hebrajsku człowiek) zgrzeszył, nastąpiły daleko idące zmiany. Grzech polega na naruszaniu i/czy przekraczaniu ustalonych przez Boga granic – porządkując pierwotny chaos, Bóg oddzielił np. światłość od ciemności, wodę od ziemi, a człowiek zakłóca i narusza ten ustalony porządek. Konsekwencje grzechu to m.in. ból, cierpienie, choroby, no i w konsekwencji śmierć. Bóg ich nie stworzył, to ‚skutki uboczne’ grzechu człowieka. Skoro się pojawiły, Bóg również ich używa, bywa, że dopuszcza je, paradoksalnie, dla naszego dobra. W żywotach świętych czytamy o ludziach, którzy w ciężkiej chorobie dziękowali za nią Bogu, bo zauważyli jak bardzo im pomogła prawdziwie i całkowicie zwrócić się ku Bogu. Znam takich ludzi żyjących współcześnie. Diabeł natomiast ‚żongluje’ bólem i chorobami, aby nas odciągnąć od Boga i od drogi do zbawienia.
Bywają choroby, których niejako nie jesteśmy w stanie uniknąć – przykładem może być ostatnia (daj Boże) pandemia. Mimo podejmowanych środków ostrożności, wielu ludzi ulegało wirusowi. Przed chorobami psychicznymi też próbujemy się bronić, ale przeważnie nie zdajemy sobie sprawy, że nadchodzą, dopadają nas ‚z nienacka’. Są też choroby, które sami prowokujemy. Myślę tu o wszelkich uzależnieniach. Wiemy, że alkohol, nikotyna czy narkotyki mogą zaszkodzić i szkodzą, ale mimo to (nad)używamy ich i powodujemy stany podobne do tego opisanego w pytaniu.Nie zgadzam się z twierdzeniem, że to „Bóg w tym momencie nie daje mi możliwości świadomego wyboru, zabiera mi środki do zbawienia”. Uważam, że wymienione w nawiasie „oschłość emocjonalna, brak uczucia miłości do bliźniego, niekontrolowane wybuchy złości, niekontrolowane popędy” nie są spowodowane Twoją własną wolą – to przejawy albo skutki choroby. Bóg wie czym te stany czy zachowania są spowodowane i śmiem twierdzić, że jako podejmowane nieświadomie, pod wpływem chorobowych zaburzeń, nie „pozbawiają zbawienia”.Choroby trzeba leczyć. Na wszystko jest jakiś sposób tylko trzeba go szukać, znaleźć i zastosować a z tym wszystkim bywają trudności i problemy. Róbmy, co możemy, najlepiej, jak potrafimy czy jesteśmy w stanie. Bóg z pewnością zauważy i doceni każdą, najdrobniejszą nawet próbę naprawienia ewentualnych błędów. Na pewno w każdej chwili gotów jest pomóc. Polecam opowieść życiu jako śladach na piasku…
„Szukajcie, a znajdziecie…” (Mt 7,7)
Cytowane fragmenty pochodzą z Ewangelii. Skąd zatem twierdzenie, że to ludzki wymysł? Aby odpowiedzieć na pytanie posłużę się kilkoma cytatami. Na wstępie dodałbym jeszcze trzy nowotestamentowe mówiące o spowiedzi. W Liście apostoła Jakuba czytamy: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone. Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” (JK 5,14-16).
„Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 18,18).”Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt 6,12).Dwa ostatnie cytaty wskazują niejako na pewną złożoność czy „dwustopniowość” przebaczenia. Zauważmy w jaki szczególny sposób sformułowana jest prośba o przebaczenie w Modlitwie Pańskiej (a to przecież najczęściej wypowiadana modlitwa!) – gdy prosząc Boga Ojca o przebaczenie moich win, sam komuś nie przebaczyłem albo przebaczyłem tylko częściowo, proszę, aby mi nie przebaczał albo przebaczył tylko częściowa – dokładnie tak, jak sam (nie)przebaczyłem… Tylko Pan Bóg może wyleczyć choroby duszy, którymi są nasze grzechy, tylko Pan Bóg może „odpuścić” nasze grzechy, może je „rozwiązać”, ale aby mogło to nastąpić „w niebie”, niezbędne jest zainicjowanie tego procesu „na ziemi”.
Wyraźnie słychać o tym w modlitwie przed spowiedzią, gdy kapłan mówi: „Oto, dziecię moje, Chrystus tutaj niewidzialnie stoi, przyjmując Twoją spowiedź. Nie wstydź się więc, ani nie lękaj się i nie ukrywaj też niczego przede mną, lecz bez ogródek powiedz wszystko, co uczyniłeś, abyś otrzymał rozgrzeszenie od Pana naszego Jezusa Chrystusa […]”.Wyraźnie mówi o tym modlitwa rozgrzeszenia czytana przez kapłana spowiednika po spowiedzi: „Pan i Bóg nasz Jezus Chrystus łaską i szczodrobliwością swej miłości do ludzi niech daruje Tobie, dziecię N., wszystkie Twoje grzechy, a ja niegodny kapłan, władzą Jego mnie udzieloną daruję i przebaczam Tobie wszystkie grzechy Twoje, w imię Ojca i Syna, i Świętego Ducha. Amen”. Czyli kapłan tutaj „rozwiązuje na ziemi”, pokornie z wiarą i nadzieją prosząc o „rozwiązanie w niebie”.
Odpowiedź na pytanie o odpuszczenie grzechów przez „fałszywego księdza” zawarta jest w powyższym stwierdzeniu, że to Pan Bóg nam je odpuszcza. Ponadto trzeba tu stwierdzić, że modlitwa rozgrzeszenia czytana/wypowiadana przez kapłana, nie działa „z automatu”, albo „jak twierdzą rzymscy katolicy „ex opere operato”. Jeśli spowiadający się z premedytacją nie wyznaje wszystkich grzechów albo czyni to bez skruchy i żalu, brakuje mu pokajania („głębokiego zrozumienia” tego jakim się stał przez to, że zgrzeszył i tego, jakim powinien się sta(wa)ć, przez to, że nosi w sobie obraz Boga), modlitwa rozgrzeszenia „nie zadziała”, albo, nawiązując do porównania grzechu do choroby, „zadziała” jak „tabletka od bólu głowy” – głowa tymczasem przestanie boleć (głos sumienia zostanie zagłuszony), ale przyczyna bólu nie zostanie zlikwidowana…
W drugiej części modlitwy przed spowiedzią pojawia się w związku z tym wielce poważne ostrzeżenie: ” […] ja jestem tylko świadkiem, abym świadczył przed Nim [Chrystusem] o wszystkim, co mi powiesz. Jeśli natomiast ukryjesz coś przede mną, podwójny grzech będzie na tobie ciążył. Zważ przeto, abyś przyszedłszy do lecznicy, nie odszedł nieuzdrowiony”. List Jakuba wskazuje co prawda na „moc sprawczą” (leczniczą) „wyznawania grzechów sobie nawzajem” i „wytrwałej modlitwy sprawiedliwego” ale tu też trzeba spełniać wspomniane wyżej „warunki”.
Powodzenia w dalszych poszukiwaniach życzę…