Co zrobić w sytuacji, gdy bliska mi osoba homoseksualna była wcześniej bardzo wierząca, a od kilku już lat czuje się niegodna i gorsza od innych i dlatego przestała chodzić do cerkwi? W jaki sposób mogłabym wytłumaczyć tej osobie, że Bóg też ją kocha i Chce, aby ta osoba znów była blisko Niego? Chciałabym też zapytać czy taka osoba jest skreślona przez Cerkiew? Przecież Bóg kocha każdego człowieka, prawda? Anonim

Odpowiedzi na te pytania można przynajmniej częściowo znaleźć we wcześniejszych wypowiedziach na temat homoseksualizmu. Cytowałem fragment z książki o. Johna Brecka „Święty dar życia. Prawosławne chrześcijaństwo i bioetyka”. Autor stwierdza: „kwestią najwyższej wagi pozostaje ciągłe podtrzymywanie wyraźnego rozróżnienia pomiędzy orientacją [homoseksualną] i zachowaniami. Bez względu na to, jakie są jej przyczyny (fizjologiczne, genetyczne, psychologiczne i społeczne czy najprawdopodobniej połączenie ich wszystkich), orientacja homoseksualna nie jest ani grzeszna, ani zła (z zastrzeżeniem, że w tym upadłym świecie o każdej ułomności można powiedzieć, iż jest następstwem grzechu). Osoby z taką orientacją są w najpełniejszym znaczeniu „osobami”, nosicielami obrazu Bożego i wraz ze wszystkimi innymi powołane są do wzrastania ku osiąganiu Bożego podobieństwa. Gdy usiłują zmienić orientację na heteroseksualną lub gdy codziennie zmagają się o pozostawanie w cnocie czystości, potrzebują szczególnego wsparcia, zachęty i miłości Cerkwi – jej biskupów, kapłanów i laikatu. W dążeniach do osiągnięcia tego celu nieodłączną pomocą może być uczestnictwo w grupach wzajemnego wsparcia jak np. amerykańskie organizacje Exo­dus International i Courage. (Założyciel rzymskokatolickiej organizacji „Courage” ks. John Harvey przekonuje, że osoby z orientacją homoseksualną w bardzo znaczących proporcjach rzeczywiście mogą stać się heteroseksualne, nawet jeśli w wielu przypadkach ciągle utrzymują się homoerotyczne odczucia czy wyobrażenia).”

Przekonaj/zapewnij bliską Ci osobę, że ani Pan Bóg, ani Cerkiew nikogo nie „skreśla”. Poczucie grzeszności i niegodności potrzebne jest każdemu z nas, bo przecież wszyscy grzeszymy i przez to stajemy się niegodni przed Bogiem. Ewangeliczna przypowieść o synu marnotrawnym wyraźnie wskazuje, że w odpowiedzi na poczucie grzeszności i niegodności, w odpowiedzi na pokajanie – „głębokie zrozumienie” tego jakim się staliśmy, przez to, że zgrzeszyliśmy i  „głębokie zrozumienie” tego, jakimi powinniśmy się stawać, przez to, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga w Trójcy Osób – Ojciec wybiega na spotkanie utracjusza, każe go umyć, ubrać w najlepszą szatę i nakłada pierścień na palec – przyjmuje jak syna, a nie jak sługę. To Bóg czyni nas godnymi, sami nie bylibyśmy w stanie tego dokonać, ale najpierw trzeba pokajać się i wrócić „do domu Ojca”. Pan Bóg jest miłością. Złoczyńca, który w ostatnich chwilach życia poprosił ukrzyżowanego Jezusa o przebaczenie, usłyszał: „Jeszcze dzisiaj będziesz ze mną w raju” (Łk 23,42).

Kategorie: bioetyka, Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Mam poważny problem, nie mogę się wyspowiadać. Chodzi o to, że za każdym razem, gdy przystępuję do spowiedzi, nie dam rady wykrztusić z siebie słowa, ponieważ w trakcie spowiedzi płaczę, ponieważ żałuję swoich grzechów. Czy to oznacza więc, że te grzechy nigdy nie zostaną mi wybaczone, skoro ich nie wypowiedziałam? Czy jestem w stanie zrobić coś, co by mi pomogło, abym nie płakała w trakcie spowiadania się? Anonim

Zanim przejdę do wskazania możliwości rozwiązania tego problemu, zacytuję fragmenty wykładu bp Kallistosa Ware: „Prawosławne rozumienie pokajania” zaczerpnięte z podrozdziału pt. „Dar łez”, (to rozdział ksiżki pt. Królestwo wnętrza; tekst wykładu dostępny jest na cerkiew.pl http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=98 – zachęcam oczywiście do uważnej lektury całego wykładu i całej książki…)

Dar łez […] zajmuje ważne miejsce również w duchowej tradycji chrześcijańskiego Wschodu. „Teologia łez” odgrywa szczególnie znaczącą rolę w nauce św. Jana Klimaka, św. Izaaka Syryjczyka i św. Symeona Nowego Teologa. Dla św. Jana Klimaka łzy stanowią odnowienie łaski Chrztu: „Źródło łez po Chrzcie jest obfitsze niż sam Chrzest, chociaż słowa te mogą brzmieć nieco zuchwale. […] Pierwszy Chrzest otrzymaliśmy jako dzieci, ale wszyscy skaziliśmy go; poprzez łzy odtwarzamy czystość pierwszego Chrztu”. Św. Izaak uważa łzy za rozstrzygającą granicę pomiędzy „stanem cielesnym” a „duchowym”, za punkt przejścia pomiędzy wiekiem obecnym, a Wiekiem, który ma nadejść i wejście do którego możemy antycypować już nawet w tym życiu. […] Św. Symeon twierdzi, że nigdy nie powinniśmy przystępować do Komunii Świętej nie wylewając łez. Według Nicetasa Stethatosa, ucznia św. Symeona, łzy są w stanie przywrócić nawet utracone dziewictwo. […] Istnieje wiele rodzajów łez i nieodzowne jest ich rozróżnianie. Podstawowa różnica istnieje pomiędzy łzami zmysłowymi czy też naturalnymi a duchowymi (istnieje także trzecia możliwość – łzy mogą być również demoniczne). […] Łzy duchowe, jak sama nazwa wskazuje, są darem łaski Boga Ducha Świętego, a nie skutkiem naszych własnych wysiłków; ściśle wiążą się one z naszą modlitwą. Łzy zmysłowe wyrażają nasz przyziemny smutek, który, tak jak i my sami, tkwi w upadłym świecie, nieuchronnie zmierzającym do śmierci. Duchowe łzy wprowadzają nas do nowego życia Zmartwychwstania. […]

Jak uczą święci Ojcowie, istnieją dwa podstawowe rodzaje łez duchowych. Na niższym poziomie są one gorzkie, na wyższym – słodkie. Na niższym poziomie stanowią one formę oczyszczenia, na wyższym zaś – oświecenia. Na niższym poziomie wyrażają skruchę, żal za grzech, smutek z powodu naszego oderwania się od Boga – przypominają o Adamie płaczącym u wrót Raju. Te na wyższym poziomie wyrażają radość z Bożej miłości, dziękczynienie za nasze niezasłużone ponowne usynowienie. […] Jednak podobnie jak w przypadku rozróżnienia pomiędzy płaczem naturalnym i duchowym, owe dwa poziomy duchowych łez nie powinny być sobie nazbyt zdecydowanie przeciwstawiane. Jeden poziom duchowych łez prowadzi ku drugiemu. Łzy żalu za grzechy zmieniają się stopniowo w łzy wdzięczności i radości. Tak więc w owym darze łez jawi się nam raz jeszcze kwestia, którą niejednokrotnie podkreślaliśmy – pokajanie nie jest negatywne, lecz pozytywne; nie jest niszczące, lecz dające życie, nie przepojone zwątpieniem, ale pełne nadziei…

Mam nadzieję, że już te wybrane cytaty mogą pomóc Ci inaczej pojmować i traktować Twe łzy – choć na swój sposób „przeszkadzają”, są jednak również pomocne (żeby nie powiedzieć niezbędne…) i wypadałoby się z nich cieszyć (i to nawet bardzo…). Skoro są darem, wypadałoby ich Ci wręcz zazdrościć… i pracować/modlić się, aby również tego daru dostąpić…

Uważam, że w opisanej przez Ciebie sytuacji stosowne/pomocne byłoby dokonanie wyboru duchowego opiekuna/spowiednika (podobnie jak każdy z nas wybiera lekarza rodzinnego). Pojawia się wówczas możliwość spowiedzi przy znanym, obdarzonym zaufaniem duchownym. Z jednej strony może to podziałać „uspokajająco” przed i podczas spowiedzi, a z drugiej może dać możliwość w miarę szybkiego, bez presji kolejki oczekujących „dojścia do siebie”/uspokojenia się podczas samej spowiedzi (jeżeli dalej będzie taka potrzeba).  Z wybranym ojcem duchowym można umówić się/spotkać się nie tylko w cerkwi podczas, przed czy po nabożeństwie. Spowiedź może mieć miejsce „w zaciszu” kancelarii czy innym pomieszczeniu domu parafialnego (np. chrzcielnicy?). W niektórych cerkwiach (np. w Warszawie na Woli) są specjalnie wydzielone pomieszczenia, w których odbywa się spowiedź.

Żal za grzechy jest niezbędny przy spowiedzie i to dlatego spowiednik przed modlitwą rozgrzeszenia zawsze zadaje pytanie: „Czy żałujesz [za swoje grzechy?] (cs. kajesz sia)”. Twój płacz wyraźnie potwierdza żal i skruchę, ale równie ważne jest wyznawanie grzechów, „nazywanie ich po imieniu”. Pan Bóg zna, co prawda, wszystkie nasze grzechy, ale wyznanie ich przy świadku, którym jest spowiednik, to równie ważny element spowiedzi – trzeba je „wyrzucić z siebie”, „uzewnętrznić” właśnie poprzez ich ujawnianie. Wierzę, że jeśli prawdziwie żałujemy, kajamy się, Bóg wybacza nam wszystkie nasze grzechy – nawet te, z których nie zdajemy sobie sprawy, popełnione nieświadomie czy też te, o których zapomnieliśmy. W modlitwie przed spowiedzią pojawia się jednak ostrzeżenie, że zatajone z premedytacją (ze strachu czy ze wstydu?) i nie ujawnione grzechy nie tylko nie będą odpuszczone, ale to „przemilczenie” będzie jeszcze większym grzechem. Zdecydowanie lepiej zatem wyznawać wszystkie nasze grzechy i przewinienia.

Jeśli świadomość wielkiej „wartości łez” i wybór spowiednika nie pomoże, płacz okaże się silniejszy i dalej będzie przeszkadzał w „poprawnej” spowiedzi i spokojnym nazywaniu grzechów po imieniu, można spróbować zastosować dodatkowy „techniczny”(?) sposób – wypić uspakajające ziółka – melisę, lawendę lub rumianek – albo poprosić o jakiś specyfik w aptece.

Z głębi serca życzę doznania wystarczająco długiej chwili dogłębnego uspokojenia, aby wszystkie grzechy mogły zostać wyznane i „wyrzucone z siebie”, ale ich przebaczenie niech dalej zapewnia i potwierdza drogocenny dar łez…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Ostatnio oddaliłam się od Boga. Zauważyłam że gdy stanie się coś złego moi bliscy twierdzą że to wola boża. Przez to odniosłam wrażenie że Bóg jest zły i że karze ludzi za ich najmniejszy błąd. Zaczęłam się go bać. Swoich myśli również. Boję się że gdy pomyślę o czymś co lubię co wiąże się z jakąś bliskością od drugiego człowieka zostanę w jakiś sposób ukarana. Odnoszę wrażenie że każdy mój błąd będzie wiązał się z jakimiś nieszczęściem. Choruję na nerwice co jeszcze bardziej nasila strach. Gdy uczestniczyłam w życiu religijnym zaczęłam zauważać że rzeczy mówione przez duchownego zgadzają się z moimi lękami i obawami. Np o brutalnym końcu świata, albo właśnie karami za błędy które można popełnić w życiu. Modlę się, ale mam uraz do cerkwi i religijnych praktyk przez duchownych, z którymi miałam styczność. Zaczęłam rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem i modlić się własnymi słowami, poczułam ulgę nie mając styczności z kazaniami mówionymi przez duchownych i treściami z którymi się nie zgadzam i których mówiąc wprost się boję. Czy to jest złe? Aleksandra

Modlitewna rozmowa z Bogiem jak z przyjacielem i modlitwa wypowiadana własnymi słowami to ideał, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. W kształtowaniu takiej postawy powinny pomagać/pomagają nam modlitwy skomponowane/ułożone przez świętych i cerkiewne nabożeństwa. W zakończeniu wielu ektenii Chrystus określany jest jako „Miłujący człowieka” (cs. Czełowiekolubiec) albo „Przyjaciel człowieka” (gr. filanthropos). Bóg jest miłością – okazuje nam swą miłość i zaprasza nas abyśmy ją odwzajemniali i okazywali ją Bogu i innym ludziom.
Twierdzenie, że gdy zdarzy się coś złego, to „stoi za tym Bóg”, jest dużym „uproszczeniem”. Bóg wie o wszystkim – o tym, co było, co jest i co będzie – ale to nie znaczy, że o wszystkim zdecydował, wszystko ustalił, zaplanował. My też mamy tu wiele „do powiedzenia” – Bóg obdarował nas wolną wolą i to przecież my podejmujemy swoje własne decyzje i działania. Bywają niewłaściwe i wówczas ponosimy ich konsekwencje, ale nie „zwalajmy” winy na Boga. Bóg wiedział jak postąpimy, pozwolił nam na to, bo obdarował nas wolną wolę i ją szanuje, ale to nie Bóg zdecydował o tym jak postąpiliśmy. To była nasza decyzja. Choć  ciągle popełniamy błędy, grzeszymy, On ciągle nas miłuje. Perspektywa „brutalnego końca świata […] kar za błędy, które można popełnić w życiu” roztaczana bywa przez wiernymi, aby przestrzec ich przed konsekwencjami grzesznego życia i pomóc w powstrzymywaniu się od niewłaściwych, błędnych, grzesznych zachowań. Sąd na pewno nastąpi, ale boleśnie dotknie tych, którzy nie próbują, nie chcą zmienić swego błędnego postępowania i na miłość Boga nie odpowiadają miłością. Choć dzieciom zdarza się narozrabiać, mama/rodzice dalej kochają swoje dzieci… Spróbuj wrócić do cerkiewnego/religijnego życia ze względu na misteria/sakramenty, które umożliwiają nam zbliżenie, a nawet zjednoczenie z Bogiem, który jest miłością. Jeżeli Twój parafialny duchowny ciągle mówi w kazaniach tylko o sądzie i karach, to możliwe, że też ma jakąś nerwicę, ale domyślam się, że porusza też inne tematy, jednak Twoja dolegliwość spowodowała, że zwróciłaś uwagę/usłyszałaś/zauważyłaś tylko to, co akurat budzi Twoje obawy… Słuchajmy uważnie….

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, życie duchowe



Czy jeżeli wiem, że popełniłam grzech, modlę się codziennie do Boga o jego wybaczenie, ale nie wspomnę o nim na spowiedzi, ponieważ wstydzę się go przy księdzu w jakiś sposób mnie usprawiedliwia? Kasia

Odpowiedź na to pytanie zawarta jest w modlitwie, którą duchowny/spowiednik czyta przed wysłuchaniem spowiedzi:
„Dziecię, oto Chrystus niewidzialnie stoi tutaj i przyj­muje twoją spowiedź.Nie wstydź sięi niczego się nie oba­wiaj, i niczego przede mną nie ukrywaj, ale wyznaj mi bez wahania wszystko, co zrobiłeś, a w ten sposób otrzy­masz przebaczenie od Pana naszego Jezusa Chrystusa. Oto Jego święta ikona przed nami, a ja jestem tylko świadkiem składającym Mu świadectwo o wszystkim, co masz mi do powiedzenia. Jeśli cokolwiek przede mną ukryjesz, bę­dziesz miał(a) jeszcze większy grzech. Uważaj zatem, abyś przyszed­łszy do lecznicy, nie odszedł/odeszła nieuleczony(a)”.

Pełny zestaw modlitw przed misterium spowiedzi/pokajania w polskim przekładzie można znaleźć na stronie www.liturgia.cerkiew.plPrzed spowiedzią można je wypowiadać/usłyszeć po wyborze duchowego opiekuna i umówieniu się z nim na spowiedź nie tuż przed albo w trakcie nabożeństwa, ale w czasie, który będzie poświęcony tylko spowiedzi. Gdy idziemy do lekarza z jakąś chorobą czy dolegliwością, to z pewnością zależy nam na tym, aby nie było kolejki i lekarz miał dla nas wystarczająco dużo czasu i poświęcił nam całą swoją uwagę… Spowiedź to lecznica (cs. wraczebnica) – grzechy/przewinienia, podobnie jak choroby/dolegliwości, trzeba zatem przy spowiedzi „nazwać po imieniu”.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, życie duchowe



Chciałabym poprosić o poradę w jaki najlepszy sposób można pokutować za grzechy, co zrobić? Też za grzechy osób, które znamy, są z naszej rodziny etc. Kasia

Na wstępie trzeba tu co nieco wyjaśnić. Zacznijmy od „pokuty” i „pokutowania”. Przyznam szczerze, że słów tych staram się nie używać, bo kojarzą się z „karą za grzechy” albo „odpłatą”. To zapewne przez to, że w łacińskiej tradycji chrześcijańskiej grzech traktowany jest jako „zaciąganie długu”, który trzeba spłacić i stąd potrzeba „zadośćuczynienia” – „odpokutowania”. W prawosławiu grzech pojmowany jest jako choroba duszy, którą trzeba leczyć „tak samo”, jak leczymy choroby ciała. To dlatego spowiedź nazywamy m.in. lecznicą (cs. wraczebnica), a Eucharystia, komunia święta  to  „lekarstwo i pokarm nieśmiertelności”. Tak więc z grzechami trzeba jak najprędzej przystąpić do spowiedzi. Po jej wysłuchaniu duchowny – spowiednik – może zalecić jakieś działania, które (choć mogą kojarzyć się z „pokutą za grzechy”) w naszym pojmowaniu są raczej „leczniczą terapią”. Po wizycie u lekarza i ustaleniu choroby, też słyszymy zalecenia jakichś działań (apteka, leki, dieta, sanatorium etc.), ale nie podporządkowujemy się im „za karę”, ale w celu rozpoczęcia i/albo kontynuowania niezbędnego leczenia. Jakie działania należy podejmować w obliczu określonych grzechów podpowiadają kanony świętych soborów i świętych ojców, ale z różnych względów nie wszystkie z nich są współcześnie ściśle przestrzegane. Spowiednik powinien zdecydować

Pokuta w naszym pojmowaniu to raczej „pokajanie” – opamiętanie, nawrócenie, skrucha, zmiana sposobu myślenia/postępowania a w szczególności to „głębokie zrozumienie” tego, jakim się stałem przez to, że zgrzeszyłem i tego, jakim powinienem się sta[wa]ć przez to, że zostałem stworzony na obraz i podobieństwo Boga. To złożone działanie obejmujące modlitwę, post i dzielenie się sobą z bliźnimi. Sugeruje lekturę rozdziału zatytułowanego „Prawosławne rozumienie pokajania” w książce biskupa Kalistosa Ware „Królestwo wnętrza”.

Za członków rodziny, którzy zgrzeszyli trzeba się modlić. Dobrze byłoby wspomagać modlitwę i grzeszników wzmożonym postem i „jałmużną” – okazywaniem pomocy potrzebującym. Ale oni sami  też bezwzględnie powinni zacząć od spowiedzi i podporządkowania się zaleceniom duchownego – niezbędnej leczniczej terapii. „Pokutowanie za kogoś” nie jest „spłacaniem” jego „grzesznego długu” – każdy osobiście powinien chcieć/pragnąć przebaczenia/odpuszczenia/uzdrowienia/zbawienia i  usilnie nad tym pracować. Modlitewne wstawiennictwo bliskich z pewnością pomaga/pomoże, ale trzeba wytrwałości.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe



W Wielką Środę o 16 w naszej cerkwi będzie sprawowany sakrament jeleoswiaszczenia. Chciałabym w nim uczestniczyć. Jak powinnam prawidłowo się do niego przygotować? Wiem, że jest on poprzedzony spowiedzią i przyjęciem św. Pryczastia, więc powinnam być na czczo. Ile godz. przed powinno się nie jeść i pić? Przyjmuję na stałe lekarstwa. Raisa

Zwykle sakrament Jeleooswiszczenija (Namaszczenia chorych) sprawowany jest w naszych parafiach po południu przed Liturgią Uprzednio Poświęconych Darów. Właściwie post, który zalecany jest wiernym dotyczy przede wszystkim tejże Liturgii. Ogólnie powinno się pościć przez cały dzień by potem przystąpić do św. Darów. Post jednak jest bardzo trudnym i wierni zwykle spożywają pewne posiłki. Nie ma jasnych reguł, które wskazywałyby jak długo powinien trwać taki post, by po południu wierni mogli przystąpić do Eucharystii. Z praktyki, którą obserwujemy duchowni wskazują na 8-mio godzinny post przed przystąpieniem do Priczastia. Do sakramentu chorych przystępują zwykle osoby ze znaczącymi problemami zdrowotnymi więc czasem i taki post jest trudny do wypełnienia. Może być on krótszym, ale sugerowałbym porozmawiać na ten temat z duchownym. Jeśli wierni przystępują jedynie do sakramentu Jeleooswiaczszenija i nie przystępują potem do Eucharystii mogą oczywiście przystąpić do spowiedzi, ale sama spowiedź nie musi być poprzedzona postem. Odniesieniem do postu jest przede wszystkim przystąpienie do Eucharystii i może być samo Jeleooswiaszczenije. Przyjęcie lekarstw, które są nam przypisane oczywiście może mieć miejsce. Można samemu ocenić w jakim momencie przyjmować lekarstwa, można też porozmawiać z duchownym.  

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika, życie duchowe



Czy bez spowiedzi mogę przyjąć Pryczastia? Czy to zależy od cerkwi? Ania

Nie do końca rozumiem pytanie. Postaram się zawrzeć odpowiedź w dwóch aspektach. Spowiedź czy pokajanie jest sakramentem, które jednoczy człowieka z Cerkwią. Wyrazem tej jedności jest możliwość przystępowania do Pryczastia. Właściwie jeśli człowiek zgrzeszył i wraca do jedności z Cerkwią to pokajanie (spowiedź) jest warunkiem powrotu do tej jedności, natomiast Eucharystia jest przypieczętowaniem i znakiem przebywania wiernego w Cerkwi. Tak więc obserwujemy znaczącą zależność pomiędzy pokajaniem i Pryczastiem. Drugi aspekt dotyczy naszej współczesnej praktyki, gdzie schemat Spowiedź-Pryczastie praktykowany przez ostanie lata zaczyna się zmieniać. W coraz więcej parafiach widzimy, powiedzmy „nową” praktykę gdzie nie wymaga się spowiedzi przed każdym przystępowaniem do Eucharystii. Nie oznacza to, że rezygnujemy ze spowiedzi, ona pozostaje czymś bardzo ważnym. Natomiast przygotowanie do Pryczastia to nie tylko spowiedź, to przeczytanie odpowiednich modlitw, post. Osoby, które praktykują częste przystępowanie do Czaszy zwykle dość regularnie przystępują do spowiedzi ale daleko nie za każdym razem, kiedy przystępują do Pryczastia. Często konsultują swoje postępowanie z duchownym (spowiednikiem). Ponadto ta praktyka nie jest nowa, to stara praktyka Cerkwi, która pozwala żyć autentycznym życiem eucharystycznym i była stosowana w wielu lokalnych Cerkwiach.  

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika, życie duchowe



Dlaczego cerkiew (jej zwierzchnicy) nie każą wiernych za złamanie obietnic małżeńskich? Marek

A powinna/powinni? Ani Cerkiew, ani jej zwierzchnicy nie są od karania. Zajmują się raczej nauczaniem, uświadamianiem, przypominaniem, ostrzeganiem przed konsekwencjami błędnych wyborów/decyzji/działań itp. itd. Ci, którzy łamią obietnice małżeńskie (grzeszą w ogólności), sami wymierzają sobie „karę”, tj. „skazują się” na konsekwencje popełnienia grzechu. Pisałem już o tym wielokrotnie – w naszym pojmowaniu grzech (w tym złamanie obietnic małżeńskich) to choroba duszy, która wymaga leczenia. Grzechy, choroby duszy to właściwie „nowotwory”. Jeśli nie są leczone, rozwijają się, mogą pojawić się „przerzuty” z duszy na ciało… Czy ludzi w takim stanie „wypada” karać? Mądrość ludowa (zdrowy rozsądek też…) podpowiada: „nie kopie się leżącego”… Cerkiew i Jej zwierzchnicy, wszyscy duchowni i wszyscy wierni gotowi są pomagać wszystkim chorym w leczeniu tych chorób – zalecają, zachęcają, namawiają, nawołują, przekonują (ale nie mogą/nie chcą/nie powinni zmuszać) do spowiedzi, którą nazywamy „lecznicą” (cs. wraczebnica). Komunia święta to „pokarm i lekarstwo nieśmiertelności”, ale do jego przyjęcia trzeba się odpowiednio przygotować. W konsekwencji niektórych grzechów może nastąpić ekskomunika – odłączenie od Komunii na jakiś czas, ale nie „za karę”, tylko w związku z niezbędną „kontynuacją leczenia” innymi dostępnymi sposobami – np. „pokuta” (bynajmniej nie w potocznym znaczeniu „kary”, to raczej „pokajanie” w jego starożytnym wydaniu/pojmowaniu), post, modlitwa i wiele innych działań…
Cerkiew/Jej zwierzchnicy nie dysponuje jakimś „aparatem śledczym” czy „karno-represyjnym” – nie „ściga”, ale cierpliwie (aczkolwiek z utęsknieniem) czeka na wszystkich grzeszników, nie tylko tych łamiących obietnice małżeńskie. Chrystus, co prawda, wielokrotnie dawał wyraźny przykład „aktywnego wyczekiwania” i wychodził grzesznikom „na spotkanie”, był tam, gdzie był potrzebny, jadał z grzesznikami (za co był potępiany przez faryzeuszy), twierdził, że to „nie zdrowi, ale chorzy potrzebują lekarza” i w związku z tym „nauczał i uzdrawiał”. Z pewnością powinniśmy naśladować Chrystusa, nie czekać w kancelarii parafialnej ale „wychodzić na zewnątrz”, jednak dobrze/lepiej byłoby, gdyby ruch następował z obu stron naraz. Wtedy szybciej doszłoby do spotkania/nauczania/uzdrowienia, nieprawdaż? Można by tu zacytować jeszcze jedną „mądrość” – „gdy góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet powędrował do góry” – ale nie jestem do końca pewien, czy jest „na miejscu”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe, życie duchowe



Co w sytuacji kiedy kobieta dokonała aborcji, ale ma kolejne dziecko które po chrzcie ma przynieść do uwodu? Czy w takiej sytuacji ma /może iść do spowiedzi? Ale nie zostanie dopuszczona do Eucharystii? Wg tego co widziałam w innych odpowiedziach? Czy może przed tym dniem iść do innego duchownego do spowiedzi by zachować anonimowość większą niż byłoby to w miejscu którym mieszka i obawia się braku anonimowości i dotrzymania tajemnicy spowiedzi, szczególnie w tak małym środowisku jakim żyje. Maria

Jeżeli po dokonanej aborcji ciągle jeszcze się nie spowiadałaś, to trzeba to zrobić niezwłocznie, nawet nie czekając na obrzęd wwodu. Grzechy to choroby duszy i, tak jak wszystkie inne choroby, najlepiej/trzeba je leczyć w początkowym stadium.
Duchowny jest zobowiązany do zachowania tajemnicy spowiedzi i wierzę, że tak uczyni. Obawiasz się zapewne „co ludzie powiedzą”, gdy zauważą, że po spowiedzi nie przystępujesz do komunii. Cóż, to jedna z wielu konsekwencji popełniania grzechów – trzeba niestety (albo na szczęście?) liczyć się z tym, że prędzej czy później wyjdą na jaw i trzeba będzie się wstydzić. To może pomóc w powstrzymaniu się od kolejnych grzechów… Bóg zna wszystkie nasze grzechy „na bieżąco” i ciągle oczekuje naszego pokajania, „głębokiego zrozumienia” naszej grzeszności, żalu i skruchy, pragnienia naprawy, powrotu do żywej relacji z Bogiem i bliźnimi, które są zrywane/naruszane przy popełnieniu grzechu.
Można wyspowiadać się gdzieś indziej, ale sugerowałbym, aby większą wagę przypisywać pragnieniu/potrzebie metanoi/pokajania/zmiany sposobu myślenia i życia niż „tylko” zachowaniu anonimowości…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Nie bardzo rozumiem, jak działa modlitwa. Prosimy Boga o różne rzeczy (np. o zdrowie dla naszych ciężko chorych bliskich). Czy to nie jest jednak tak, ze Bóg ma plan dla każdego człowieka? Jaka jest tutaj rola modlitwy? Czy pod wpływem naszej modlitwy Bóg może „zmienić zdanie”? Jak rozumieć ten Boży plan dla każdego człowieka? Ela

W odpowiedzi na to pytanie kluczowe będzie rozróżnienie pomiędzy „Bożym planem” a Bożą „wiedzą”. Często pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: „Tak miało być”, „Bóg tak chciał”, „To Boży zamysł”, „Taka jest/była Boża wola/plan” itp. itd. Wszystkie te wypowiedzi zdają się (?) wyrażać przekonanie, że wszystko co się stało/dzieje, zostało przez Boga „z góry” zaplanowane, ustalone, zdecydowane i nikt nie ma na to żadnego wpływu – „nie ma zmiłuj się”, bo „tak miało być”… W ten sposób mniej lub bardziej świadomie albo nieświadomie obarczamy Boga „odpowiedzialnością” za wszystko, co się dzieje z nami na tym świecie – bo przecież „nic nie dzieje się bez Jego woli”, bo „taka była Jego wola/plan”.

Trzeba tu wprowadzić korektę w postaci stwierdzenia, że Bóg patrzy na nas i na cały stworzony przez Siebie świat z perspektywy wieczności. Dodać tu też trzeba, że wieczność nie jest „nieskończonym ciągiem czasu”, czy nieskończonym ciągiem zdarzeń, które następują jedno po drugim, jak to się dzieje w naszym ziemskim czasie i jak to postrzegamy z perspektywy świata, w którym żyjemy. Wspomniana „perspektywa wieczności” to widzenie wszystkiego na raz, jednocześnie. Bóg widzi więc nie tylko wszystko, co dzieje się we wszechświecie w tej właśnie chwili – Bóg widzi wszystko „na raz”, jednocześnie – zarówno to, co jest, jak i to, co było, a do tego jeszcze to, co dopiero będzie. Zadajmy tu sobie pytanie – skoro Pan Bóg wie o wszystkim co było, jest i będzie, czy oznacza to, że to On o wszystkim zdecydował, a my tylko „tańczymy, jak nam zagra(ł)”, jak to „z góry zaplanował”? Spróbujmy zauważyć, że to my podejmujemy decyzje i działania, które pociągają za sobą określone konsekwencje. Czy to Pan Bóg „wymusił” na mnie decyzję, że piszę teraz te słowa, czy to On zdecydował, że czytasz teraz moją wypowiedź, czy jednak była to nasza własna decyzja/wybór/wola? Bóg wiedział o tym, widział to zanim jeszcze świat zaistniał, ale czy to znaczy, że już wtedy (albo może trochę później) albo właśnie teraz o tym za nas zdecydował, bo „taka była Jego wola”, bo tak chciał, bo tak zaplanował?

W związku z powyższym, na pytanie: „Czy pod wpływem naszej modlitwy Bóg może ?”, odpowiedziałbym: chodzi nie tyle o zmianę „zdania”, co o zmianę tego, co Bóg widzi w nieznanej nam przyszłości… Słysząc nasze liczne, usilne, wytrwałe, szczere, pełne miłości modlitewne błagania, Bóg reaguje na nie i może spowodować (i powoduje), że [za]dzieje się inaczej – nie inaczej, niż „planował”, ale inaczej, niż [za]działoby się bez naszej modlitwy… Przykładów jest wiele w Piśmie Świętym i w żywotach świętych. Jeden z nich, bardzo wymowny, chyba już tu cytowałem. Mały synek pewnej kobiety ciężko zachorował. Modliła się o jego zdrowie żarliwą matczyną modlitwą. Bóg zwlekał z oczekiwaną odpowiedzią, bo z perspektywy wieczności wi[e]dział, że gdy chłopiec dorośnie, skrzywdzi bardzo wielu ludzi, a najbardziej swoją matkę. Zostało to jej objawione, ale ona tak bardzo to dziecko kochała, że swych usilnych modlitw nie zaprzestała. Bóg ich wysłuchał i „zmienił zdanie”(?) – chłopiec wyzdrowiał, ale też ziściło się to, co „wcześniej” widział.

Uważajmy zatem, o co prosimy w modlitwie. My „mierzymy” wszystko swoją, ludzką, krótkoterminowa miarką, Bóg natomiast widzi dalej, wie więcej i lepiej. Ktoś zauważył, że najbardziej „bezpieczna” modlitwa to „Panie, zmiłuj się” – wypowiadamy czy wyśpiewujemy ją w cerkwiach w odpowiedzi na wezwania prezbitera czy diakona do modlitwy np. za chorych, podróżujących czy uwięzionych. Nie prosimy wówczas „konkretnie” o to, by podróżujący dojechał na czas. Nasze „Panie zmiłuj się” powierza go całkowicie Bożej opiece i „decyzji” czy dojedzie, bowiem tylko Bóg wie, czy będzie to dla niego dobre. Może widzi, że lepiej, żeby się spóźnił, albo w ogóle nie dojechał…?

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Strona 1 z 4012345...102030...Ostatnia »