Moje pytanie dotyczy powołania Otóż mam 24 lata, nie czuję się powołany do kapłaństwa ani monasteru a dziewczyny również znaleźć sobie nie mogę Zresztą nigdy nie byłem w związku. Czy można być powołanym do życia samotnie? Nie wiem co o tym myśleć, bo inni odczuwają swoje powołanie szybciej a jeśli jest to powołanie do małżeństwa, znajdują jak to się mówi swoją „drugą połówkę” U mnie tym czasem nic się nie dzieje i mam wrażenie, że Bóg milczy nic mi nie podpowiadając. Piotrek

Do małżeństwa też trzeba mieć powołanie i to dlatego małżeństwo poprzedza ‚instytucja narzeczeństwa’ – czas poświęcony nie tylko na to, aby się upewnić, że mój/moja narzeczony/narzeczona jest właściwym wyborem, ale też co do tego, że małżeństwo to moje powołanie. W monastycyzmie odpowiednikiem narzeczeństwa jest ‚posłuszanije’ tj. nowicjat. Powołanie różnie ‚daje znać o sobie’. Jedni odczuwają je bardziej, drudzy mniej wyraźnie, jedni wcześniej, drudzy później. Znam duchownych, którzy powołanie do kapłaństwa odczuli i wyraźnie odczuwali już w dzieciństwie. Znam też takiego, który odczuł je, gdy miał już lat niemal 40. Bóg na pewno odpowie na Twe pytania (być może już odpowiedział?), ale aby tę odpowiedź usłyszeć, trzeba się dokładnie wsłuchać. Gdy próbuję rozmawiać przez telefon w miejskim rozgardiaszu, to trudno nazwać to rozmową – nie tylko nie słyszę rozmówcy, ale i on też pewnie ma trudności ze zrozumieniem moich słów… Polecam lekturę tekstu bp. Kallistosa, „Ziarno Kościoła: powszechne powołanie do męczeństwa”. To 8. rozdział książki „Królestwo wnętrza”. Aby zachęcić i przekonać do lektury całego rozdziału (i całej książki) cytuję tu dość obszerny jego fragment.

Jednakże ascetyczna ścieżka ukrytego męczeństwa nie jest zarezerwowana jedynie dla mnichów i mniszek. Powołaniu do męczeństwa podlegają również ci, którzy prowadzą życie małżeńskie. Wspólne życie męża, żony i dzieci wymaga dokładnie takiego samego pozbycia się własnej woli, które św. Barsanufiusz porównał z przelaniem krwi. Wzajemna miłość, będąc radością i spełnieniem, wymaga również ofiary. Wszystko to wyraźnie widać w prawosławnym nabożeństwie sakramentu małżeństwa. Modlitwy mówią o radości, ale tym, co przedstawiają, jest radość krzyża, „radość, jaką odczuwała święta Helena, gdy odnalazła drogocenny krzyż Pański”. W kulminacyjnym dla tego sakramentu momencie koronacji narzeczonych, korony pojmowane są jako symbole zwycięstwa, wieńce chwały przeznaczone dla tych, którzy okazali się zwycięzcami w walce z grzesznymi namiętnościami. Jednocześnie są to również korony męczenników, albowiem bez wewnętrznego męczeństwa, bez dobrowolnie przyjmowanego cierpienia nie ma mowy o prawdziwym małżeństwie. Gdy zwieńczona koronami młoda para kroczy w powtarzanym trzy razy kręgu procesji, duchowny niesie przed nimi krzyż, a chór śpiewa hymn świętych męczenników, „którzy godnie znosili cierpienia i otrzymali wieńce chwały”.

Tak więc mężowie i żony, podobnie jak mnisi i mniszki, są nosicielami krzyża, męczennikami świadomości. Są nimi również ci, którzy pozostają w celibacie, to jest ci, którzy nie przyjęli ślubów dziewictwa, ale żyją samotnie, ponieważ nigdy nie zdołali doszukać się partnera do życia w małżeństwie. We współczesnym zachodnim społeczeństwie jest to duża, ciągle rosnąca grupa ludzi, którzy stanowią znaczną część naszych kościelnych wspólnot. Prawosławie dysponuje niezwykle bogatą teologią życia monastycznego i równie bogatą – aczkolwiek często pomijaną – teologią małżeństwa, ale jak dotąd nie poświęciło szczególnej uwagi teologii życia w celibacie. Cóż więc mamy powiedzieć tym, którzy pozostają w tym trzecim stanie?

Moglibyśmy rozpocząć od refleksji nad omawianymi już wyżej dwoma przejawami męczeństwa – przyzwoleniem i solidarnością. Życie w bezżennym czy też niezamężnym stanie mogło nie być początkowym wyborem samotnych mężczyzn czy kobiet, ale gdy z czasem wewnętrznie godzą się oni z tą sytuacją, okazuje się, że to, co na początku wydawało się brakiem, może stać się wypełnieniem. Podobnie pozorne odosobnienie ludzi żyjących w tym stanie może przerodzić się w sposobność do dzielenia się sobą z innymi. Charakterystyczna dla nich wolność od bezpośrednich więzów rodzinnych, która na pierwszy rzut oka jest niedostatkiem, może przekształcić się z chwilą, gdy ten wolny czas zostanie spożytkowany na rzecz praktycznej pomocy okazywanej innym. Poszerzając krąg przyjaciół – niekoniecznie poprzez świeckie „życie towarzyskie” – poświęcając szczególną uwagę modlitewnemu wstawiennictwu, człowiek samotny może, podobnie jak Cyceron, być numquam minus solus quam cum solus, nigdy tak mało samotny jak wówczas, gdy pozornie samotny. Często bywa to jednak bardzo trudne. Nic, co wartościowe nie przychodzi bowiem łatwo i bez goryczy cierpienia – jak ostrzega nas św. Serafim z Sarowa: „Bez cierpienia nie ma zbawienia”. Św. Teofan Zatwornik mówi zaś: „Dusza, która nie doznała smutku, nie jest nic warta”.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe