Warto zwracać uwagę na pomarańczowe czy żółte ‚lampki ostrzegawcze’. Dla większości to sygnał, żeby zwolnić i zatrzymać się, ale niektórzy wtedy właśnie przyśpieszają… To zdecydowanie niebezpieczne nie tylko w ruchu drogowym…
Natknąłem się na różne opinie chrześcijan na temat jogi. Jedni zdają się akceptować ją i dopuszczają jedną z jej form (hatha joga), która we współczesnym świecie zachodnim została utożsamiana z zestawem ćwiczeń fizycznych i umysłowych, uprawianych głównie dla zdrowia”. Drudzy nie zgadzają się z możliwością uprawiania jej nawet jako ‚neutralnych’ ćwiczeń. Opisane w pytaniu okoliczności wskazują wyraźnie na połączenie ‚ćwiczeń fizycznych’ z ich religijnym podłożem. Ostrzegają, że nawet bez tych wspomnianych religijnych elementów (ołtarzyk z figurami, zapalone świece, makatki z malunkami hinduskich bożków, mantra), ‚zredukowana’ do ‚zestawu ćwiczeń fizycznych’ joga pozostaje „jednym z sześciu wedyjskich (religijnych) systemów filozofii indyjskiej”. Są też autorytatywne głosy zdecydowanego sprzeciwu wobec zajmowania się jogą. Zainteresowanych odsyłam do tekstu:
Hidden Fire: Orthodox Perspectives on Yoga, https://orthochristian.com/80417.html
Niektórzy zauważają, że mnisi hezychaści w osiągnięciu i podtrzymaniu swego modlitewnego skupienia również pomagają sobie ściśle określoną pozycją ciała, regulacją oddechu i rytmu bicia serca, widzą w tym podobieństwo do ćwiczeń jogi i tym próbują usprawiedliwiać używanie jej przez chrześcijan, ale to niewłaściwe skojarzenia…
Skoro mowa o chrześcijańskim prawosławnym angażowaniu ciała w modlitwę i właśnie rozpoczął się Wielki Post, to trzeba tu wspomnieć o sposobie praktykowanym nie tylko przez mnichów czy mniszki, ale dostępnym dla wszystkich wiernych. To tzw. wielkie pokłony albo pokłony do ziemi. Mają one głębokie teologiczne znaczenie. Pochylając się i kolanami, dłońmi i czołem dotykając podłogi, uznajemy/wskazujemy na stan swego grzesznego upadku; podnosząc się niezwłocznie do postawy wyprostowanej, uznajemy/wskazujemy na zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który zstąpił z nieba na ziemię i do otchłani, aby wyzwolić nas z niewoli grzechu i podnieść z tego stanu upadku. Wielokrotne pokłony są wielce pomocne.
Błogosławionego czasu Wielkiego Postu i owocnego modlitewnego współdziałania ciała i duszy życzę…
Ogólnie uważa się, że patronem małżeństw jest św. Joachim i Anna, rodzice św. Maryi, która stała się Bożą Rodzicielką. W podobny sposób odnosimy się do św. Zachariasza i Elżbiety, rodziców św. Jana Chrzciciela. Myślę, że modlitwy w intencji, która została opisana w pytaniu jak najbardziej możemy wznosić do tych świętych.
Jeśli spowiedź była szczera, żal i skrucha żarliwe, a pokajanie (zrozumienie grzechu) głębokie, powinieneś zdecydowanie wierzyć w Boże przebaczenie. Wielce niepokojące są „duże ciągotki aby pooglądać coś o treści erotycznej, popisać z kimś o tych sprawach”, o których piszesz. Skoro „jest to czasem silniejsze od Ciebie”, to warto zada(wa)ć sobie pytanie: kto/co tu rządzi? W przeszłości nadwątliłeś swoje siły/możliwości do zmagania się z pokusami, zbyt łatwo/często im ulegałeś. Teraz znowu się pojawiają i z pewnością będą się pojawiać – na to nie mamy wpływu – ale naszym zadaniem jest nie ulegać tym pokusom. Słusznie postępujesz uczestnicząc w życiu Cerkwi, ale postaraj się jeszcze bardziej. Spróbuj więcej pościć, bo „powstrzymując się w pości od tego co dobre, podtrzymujemy w sobie (wzmacniamy albo też uczymy się jej od nowa) zdolność powstrzymywania się od tego, co złe, od grzechu”. Poczytaj „Wielki Post i konsumpcyjne społeczeństwo”. Bądź konsekwentny – skoro wygramoliłeś się z tego głębokiego rowu, to już tam nie wracaj… Gdy po chorobie zdrowiejemy, staramy się nie zachorować ponownie na tę samą chorobę. Zdarzają się „powtórne wpadki”, ale trzeba się wówczas czym prędzej podnosić i iść dalej. („upadłeś, więc wstawaj”…) . Bóg pragnie zbawienia każdego z nas, ale trzeba nad tym usilnie pracować – pokazywać Bogu i sobie, że nam też na tym bardzo zależy. To coś jak wiosłowanie kajakiem pod prąd – trzeba pamiętać, że nawet po to, aby utrzymać się w tym samym miejscu, też trzeba wiosłować. Skoro myślisz o kapłaństwie, trzeba wiosłować więcej, bo nie wystarczy stać w miejscu… Wypadałoby sprawdzić, czy rzeczywiście masz do tego powołanie, trzeba zgłosić się do szkoły teologicznej i zostać do niej przyjętym. O tym, czy zostaniesz przyjęty, skończysz studia i staniesz przed możliwością przyjęcia święceń zdecyduje to, jak szybko i w jakim stopniu rozprawiasz się z tymi dręczącymi Cię teraz i innymi potencjalnymi pokusami. Przed święceniami ma miejsce szczególna spowiedź „z całego życia” – diecezjalny spowiednik będzie musiał zdecydować czy/w jakim stopni poradziłeś sobie z dawnymi(?) „grzechami młodości” i czy będzie Ci to pomagać czy przeszkadzać w ewentualnej posłudze kapłańskiej, albo może Cię jej (tymczasowo?) pozbawić… Jeżeli sam sobie nie poradziłeś/nie radzisz, jak oczekiwać, że będziesz w stanie pomagać innym? Czy ślepy może być przewodnikiem innego ślepego? Wszystko zatem zależy od Ciebie, od Twojej wytrwałości i zdecydowania już tutaj i teraz… Nie poddawaj się zatem! Powodzenia w dalszych skutecznych zmaganiach…
Jeżeli po dokonanej aborcji ciągle jeszcze się nie spowiadałaś, to trzeba to zrobić niezwłocznie, nawet nie czekając na obrzęd wwodu. Grzechy to choroby duszy i, tak jak wszystkie inne choroby, najlepiej/trzeba je leczyć w początkowym stadium.
Duchowny jest zobowiązany do zachowania tajemnicy spowiedzi i wierzę, że tak uczyni. Obawiasz się zapewne „co ludzie powiedzą”, gdy zauważą, że po spowiedzi nie przystępujesz do komunii. Cóż, to jedna z wielu konsekwencji popełniania grzechów – trzeba niestety (albo na szczęście?) liczyć się z tym, że prędzej czy później wyjdą na jaw i trzeba będzie się wstydzić. To może pomóc w powstrzymaniu się od kolejnych grzechów… Bóg zna wszystkie nasze grzechy „na bieżąco” i ciągle oczekuje naszego pokajania, „głębokiego zrozumienia” naszej grzeszności, żalu i skruchy, pragnienia naprawy, powrotu do żywej relacji z Bogiem i bliźnimi, które są zrywane/naruszane przy popełnieniu grzechu.
Można wyspowiadać się gdzieś indziej, ale sugerowałbym, aby większą wagę przypisywać pragnieniu/potrzebie metanoi/pokajania/zmiany sposobu myślenia i życia niż „tylko” zachowaniu anonimowości…
W odpowiedzi na to pytanie kluczowe będzie rozróżnienie pomiędzy „Bożym planem” a Bożą „wiedzą”. Często pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: „Tak miało być”, „Bóg tak chciał”, „To Boży zamysł”, „Taka jest/była Boża wola/plan” itp. itd. Wszystkie te wypowiedzi zdają się (?) wyrażać przekonanie, że wszystko co się stało/dzieje, zostało przez Boga „z góry” zaplanowane, ustalone, zdecydowane i nikt nie ma na to żadnego wpływu – „nie ma zmiłuj się”, bo „tak miało być”… W ten sposób mniej lub bardziej świadomie albo nieświadomie obarczamy Boga „odpowiedzialnością” za wszystko, co się dzieje z nami na tym świecie – bo przecież „nic nie dzieje się bez Jego woli”, bo „taka była Jego wola/plan”.
Trzeba tu wprowadzić korektę w postaci stwierdzenia, że Bóg patrzy na nas i na cały stworzony przez Siebie świat z perspektywy wieczności. Dodać tu też trzeba, że wieczność nie jest „nieskończonym ciągiem czasu”, czy nieskończonym ciągiem zdarzeń, które następują jedno po drugim, jak to się dzieje w naszym ziemskim czasie i jak to postrzegamy z perspektywy świata, w którym żyjemy. Wspomniana „perspektywa wieczności” to widzenie wszystkiego na raz, jednocześnie. Bóg widzi więc nie tylko wszystko, co dzieje się we wszechświecie w tej właśnie chwili – Bóg widzi wszystko „na raz”, jednocześnie – zarówno to, co jest, jak i to, co było, a do tego jeszcze to, co dopiero będzie. Zadajmy tu sobie pytanie – skoro Pan Bóg wie o wszystkim co było, jest i będzie, czy oznacza to, że to On o wszystkim zdecydował, a my tylko „tańczymy, jak nam zagra(ł)”, jak to „z góry zaplanował”? Spróbujmy zauważyć, że to my podejmujemy decyzje i działania, które pociągają za sobą określone konsekwencje. Czy to Pan Bóg „wymusił” na mnie decyzję, że piszę teraz te słowa, czy to On zdecydował, że czytasz teraz moją wypowiedź, czy jednak była to nasza własna decyzja/wybór/wola? Bóg wiedział o tym, widział to zanim jeszcze świat zaistniał, ale czy to znaczy, że już wtedy (albo może trochę później) albo właśnie teraz o tym za nas zdecydował, bo „taka była Jego wola”, bo tak chciał, bo tak zaplanował?
W związku z powyższym, na pytanie: „Czy pod wpływem naszej modlitwy Bóg może ?”, odpowiedziałbym: chodzi nie tyle o zmianę „zdania”, co o zmianę tego, co Bóg widzi w nieznanej nam przyszłości… Słysząc nasze liczne, usilne, wytrwałe, szczere, pełne miłości modlitewne błagania, Bóg reaguje na nie i może spowodować (i powoduje), że [za]dzieje się inaczej – nie inaczej, niż „planował”, ale inaczej, niż [za]działoby się bez naszej modlitwy… Przykładów jest wiele w Piśmie Świętym i w żywotach świętych. Jeden z nich, bardzo wymowny, chyba już tu cytowałem. Mały synek pewnej kobiety ciężko zachorował. Modliła się o jego zdrowie żarliwą matczyną modlitwą. Bóg zwlekał z oczekiwaną odpowiedzią, bo z perspektywy wieczności wi[e]dział, że gdy chłopiec dorośnie, skrzywdzi bardzo wielu ludzi, a najbardziej swoją matkę. Zostało to jej objawione, ale ona tak bardzo to dziecko kochała, że swych usilnych modlitw nie zaprzestała. Bóg ich wysłuchał i „zmienił zdanie”(?) – chłopiec wyzdrowiał, ale też ziściło się to, co „wcześniej” widział.
Uważajmy zatem, o co prosimy w modlitwie. My „mierzymy” wszystko swoją, ludzką, krótkoterminowa miarką, Bóg natomiast widzi dalej, wie więcej i lepiej. Ktoś zauważył, że najbardziej „bezpieczna” modlitwa to „Panie, zmiłuj się” – wypowiadamy czy wyśpiewujemy ją w cerkwiach w odpowiedzi na wezwania prezbitera czy diakona do modlitwy np. za chorych, podróżujących czy uwięzionych. Nie prosimy wówczas „konkretnie” o to, by podróżujący dojechał na czas. Nasze „Panie zmiłuj się” powierza go całkowicie Bożej opiece i „decyzji” czy dojedzie, bowiem tylko Bóg wie, czy będzie to dla niego dobre. Może widzi, że lepiej, żeby się spóźnił, albo w ogóle nie dojechał…?
Myślę, że najlepsza będzie modlitwa własna, własnymi słowami wypowiadana, od serca… Aby znaleźć tę „drugą” osobę, trzeba jej szukać, a przynajmniej „rozglądać się za nią”. Chrystus zachęca: „szukajcie, a znajdziecie”. Aby znaleźć, trzeba się spotykać z innymi ludźmi, rówieśnikami, znajomymi przyjaciółmi, nawiązywać nowe znajomości – w szkole, w pracy, na pielgrzymce, na wakacyjnym wyjeździe – możliwości jest wiele. Bóg z pewnością wie co się z nami stanie bo z perspektywy wieczności widzi wszystko „na raz” – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość widzi jednocześnie. Jego wiedza/widzenie wszystkiego nie oznacza jednak „przeznaczenia” – to przecież my (z)decydujemy z kim się spotykamy częściej, dłużej, z większą przyjemnością czy utęsknieniem…Cierpliwości i wytrwałości w poszukiwaniach, rozważnej otwartości na spotkania życzę.
Pan Bóg z pewnością zna wszystkie języki świata i wysłuchuje/przyjmuje modlitwy w każdym z nich. Polski też może/powinien być językiem modlitwy. Najważniejsze żeby była ona szczera, uważna, skupiona, przepełniona troską, oddaniem i miłością – jak rozmowa z najbliższą Osobą.
A jaki sens ma każda inna choroba? Spróbujmy spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Wierzymy, że Bóg stworzył cały wszechświat i człowieka, i wszystko było dobre, doskonałe, harmonijne, piękne…. Gdy człowiek (Adam to po hebrajsku człowiek) zgrzeszył, nastąpiły daleko idące zmiany. Grzech polega na naruszaniu i/czy przekraczaniu ustalonych przez Boga granic – porządkując pierwotny chaos, Bóg oddzielił np. światłość od ciemności, wodę od ziemi, a człowiek zakłóca i narusza ten ustalony porządek. Konsekwencje grzechu to m.in. ból, cierpienie, choroby, no i w konsekwencji śmierć. Bóg ich nie stworzył, to ‚skutki uboczne’ grzechu człowieka. Skoro się pojawiły, Bóg również ich używa, bywa, że dopuszcza je, paradoksalnie, dla naszego dobra. W żywotach świętych czytamy o ludziach, którzy w ciężkiej chorobie dziękowali za nią Bogu, bo zauważyli jak bardzo im pomogła prawdziwie i całkowicie zwrócić się ku Bogu. Znam takich ludzi żyjących współcześnie. Diabeł natomiast ‚żongluje’ bólem i chorobami, aby nas odciągnąć od Boga i od drogi do zbawienia.
Bywają choroby, których niejako nie jesteśmy w stanie uniknąć – przykładem może być ostatnia (daj Boże) pandemia. Mimo podejmowanych środków ostrożności, wielu ludzi ulegało wirusowi. Przed chorobami psychicznymi też próbujemy się bronić, ale przeważnie nie zdajemy sobie sprawy, że nadchodzą, dopadają nas ‚z nienacka’. Są też choroby, które sami prowokujemy. Myślę tu o wszelkich uzależnieniach. Wiemy, że alkohol, nikotyna czy narkotyki mogą zaszkodzić i szkodzą, ale mimo to (nad)używamy ich i powodujemy stany podobne do tego opisanego w pytaniu.Nie zgadzam się z twierdzeniem, że to „Bóg w tym momencie nie daje mi możliwości świadomego wyboru, zabiera mi środki do zbawienia”. Uważam, że wymienione w nawiasie „oschłość emocjonalna, brak uczucia miłości do bliźniego, niekontrolowane wybuchy złości, niekontrolowane popędy” nie są spowodowane Twoją własną wolą – to przejawy albo skutki choroby. Bóg wie czym te stany czy zachowania są spowodowane i śmiem twierdzić, że jako podejmowane nieświadomie, pod wpływem chorobowych zaburzeń, nie „pozbawiają zbawienia”.Choroby trzeba leczyć. Na wszystko jest jakiś sposób tylko trzeba go szukać, znaleźć i zastosować a z tym wszystkim bywają trudności i problemy. Róbmy, co możemy, najlepiej, jak potrafimy czy jesteśmy w stanie. Bóg z pewnością zauważy i doceni każdą, najdrobniejszą nawet próbę naprawienia ewentualnych błędów. Na pewno w każdej chwili gotów jest pomóc. Polecam opowieść życiu jako śladach na piasku…
„Szukajcie, a znajdziecie…” (Mt 7,7)
Cytowane fragmenty pochodzą z Ewangelii. Skąd zatem twierdzenie, że to ludzki wymysł? Aby odpowiedzieć na pytanie posłużę się kilkoma cytatami. Na wstępie dodałbym jeszcze trzy nowotestamentowe mówiące o spowiedzi. W Liście apostoła Jakuba czytamy: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone. Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” (JK 5,14-16).
„Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 18,18).”Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt 6,12).Dwa ostatnie cytaty wskazują niejako na pewną złożoność czy „dwustopniowość” przebaczenia. Zauważmy w jaki szczególny sposób sformułowana jest prośba o przebaczenie w Modlitwie Pańskiej (a to przecież najczęściej wypowiadana modlitwa!) – gdy prosząc Boga Ojca o przebaczenie moich win, sam komuś nie przebaczyłem albo przebaczyłem tylko częściowo, proszę, aby mi nie przebaczał albo przebaczył tylko częściowa – dokładnie tak, jak sam (nie)przebaczyłem… Tylko Pan Bóg może wyleczyć choroby duszy, którymi są nasze grzechy, tylko Pan Bóg może „odpuścić” nasze grzechy, może je „rozwiązać”, ale aby mogło to nastąpić „w niebie”, niezbędne jest zainicjowanie tego procesu „na ziemi”.
Wyraźnie słychać o tym w modlitwie przed spowiedzią, gdy kapłan mówi: „Oto, dziecię moje, Chrystus tutaj niewidzialnie stoi, przyjmując Twoją spowiedź. Nie wstydź się więc, ani nie lękaj się i nie ukrywaj też niczego przede mną, lecz bez ogródek powiedz wszystko, co uczyniłeś, abyś otrzymał rozgrzeszenie od Pana naszego Jezusa Chrystusa […]”.Wyraźnie mówi o tym modlitwa rozgrzeszenia czytana przez kapłana spowiednika po spowiedzi: „Pan i Bóg nasz Jezus Chrystus łaską i szczodrobliwością swej miłości do ludzi niech daruje Tobie, dziecię N., wszystkie Twoje grzechy, a ja niegodny kapłan, władzą Jego mnie udzieloną daruję i przebaczam Tobie wszystkie grzechy Twoje, w imię Ojca i Syna, i Świętego Ducha. Amen”. Czyli kapłan tutaj „rozwiązuje na ziemi”, pokornie z wiarą i nadzieją prosząc o „rozwiązanie w niebie”.
Odpowiedź na pytanie o odpuszczenie grzechów przez „fałszywego księdza” zawarta jest w powyższym stwierdzeniu, że to Pan Bóg nam je odpuszcza. Ponadto trzeba tu stwierdzić, że modlitwa rozgrzeszenia czytana/wypowiadana przez kapłana, nie działa „z automatu”, albo „jak twierdzą rzymscy katolicy „ex opere operato”. Jeśli spowiadający się z premedytacją nie wyznaje wszystkich grzechów albo czyni to bez skruchy i żalu, brakuje mu pokajania („głębokiego zrozumienia” tego jakim się stał przez to, że zgrzeszył i tego, jakim powinien się sta(wa)ć, przez to, że nosi w sobie obraz Boga), modlitwa rozgrzeszenia „nie zadziała”, albo, nawiązując do porównania grzechu do choroby, „zadziała” jak „tabletka od bólu głowy” – głowa tymczasem przestanie boleć (głos sumienia zostanie zagłuszony), ale przyczyna bólu nie zostanie zlikwidowana…
W drugiej części modlitwy przed spowiedzią pojawia się w związku z tym wielce poważne ostrzeżenie: ” […] ja jestem tylko świadkiem, abym świadczył przed Nim [Chrystusem] o wszystkim, co mi powiesz. Jeśli natomiast ukryjesz coś przede mną, podwójny grzech będzie na tobie ciążył. Zważ przeto, abyś przyszedłszy do lecznicy, nie odszedł nieuzdrowiony”. List Jakuba wskazuje co prawda na „moc sprawczą” (leczniczą) „wyznawania grzechów sobie nawzajem” i „wytrwałej modlitwy sprawiedliwego” ale tu też trzeba spełniać wspomniane wyżej „warunki”.
Powodzenia w dalszych poszukiwaniach życzę…
Odpowiadając bezpośrednio na postawione pytanie powiedziałbym, jak najbardziej można przychodzić na Liturgię nie prowadząc chłopca do Eucharystii. W opisanej sytuacji podawanie Priczastia byłoby dość problematycznym. Ważnym jest, że w przeszłości przyjmował św. Dary. Myślę, że z wiekiem i postępującym procesem leczenia chłopak będzie nabierał świadomości o właściwym i nie właściwym zachowaniu. Z pewnością uspokoi się i wtedy nauczy się odpowiedniego zachowania w świątyni jak też w innych miejscach. Sugerowałbym dać zapiskę, aby duchowny modlił się za chłopca w czasie Proskomidii.