Na pierwsze pytanie odpowiadałem tutaj już wcześniej. Teraz powtórzę tylko, że życie jest darem Bożym i skoro Bóg nam je dał, tylko On może je ‘odebrać’, tylko On może zdecydować, kiedy nastąpi jego koniec. To dlatego Cerkiew nie zgadza się na karę śmierci i na aborcję. Wyjątkiem może być jedynie zagrożenie dla życia matki. Każdy grzech, to nasze odwracanie się od Boga i ‘robienie/postępowanie po swojemu’, zgodnie z naszą, daną nam przez Boga wolną wolą, ale wbrew woli Boga. Dogłębna analiza naszych grzechów to ewangeliczna przypowieść o ‘synu marnotrawnym’. Jego grzechem nie było jedynie roztrwonienie majątku, który wyniósł z domu ojca, jak sugeruje potoczna nazwa tej przypowieści we współczesnych językach. Po cerkiewnosłowiańsku mowa tu o ‚błudnym’ synu, o jego zbłądzeniu albo nierządzie, tj. postępowaniu wbrew dobrym, ustalonym zasadom. Grzechem jego ‘zbłądzenia’ było nade wszystko to, że zerwał więź z ojcem – można powiedzieć, że ‘pochował’ go za życia, bo upomniał się o spadek przed jego śmiercią. Gdy wszystko roztrwonił, nie miał co jeść, wspomniał, że słudzy w domu ojca mają lepiej niż on w tej dalekiej krainie – dostąpił pokajania, ‘głębokiego zrozumienia’ nie tylko tego, jakim się stał przez to, że zgrzeszył, ale również tego, jaki powinien się stać, co powinien zrobić przez to, że jest synem ojca. Wrócił, aby prosić ojca by po tym, co uczynił, przyjął go z powrotem, ale jako sługę. Co bardzo dla nas ważne w tej przypowieści, to reakcja ojca – on ciągle wierzył, że syn się opamięta (dostąpi pokajania – głębokiego zrozumienia) i wróci, wyglądał go, wybiegł mu na spotkanie, kazał sługom umyć go, ubrać w jego najlepsze szaty, które zostały w domu i nałożył mu pierścień na palec – przyjął go z powrotem nie jak sługę, ale jak syna. Gdy grzeszymy, to my sami w mniejszym czy większym stopniu ‘odsuwamy się’ od Boga, odwracamy się od Niego i idąc ‘swoją drogą’, odchodzimy do dalekiej krainy samotności. Ale Bóg, jak ojciec i Cerkiew, jak matka czekają na nas z utęsknieniem, gotowi wybiec nam na spotkanie… Dobrze byłoby jednak pamiętać, że nasze miejsce jest w domu ojca i najlepiej nigdy stamtąd nie odchodzić… Święci ojcowie zostawili nam wskazówki, jak postępować w różnych trudnych przypadkach. Te wskazania nazywamy cerkiewnymi kanonami. Jednak każdy ‘przypadek’, tak jak każdy człowiek, jest inny i to dlatego przystępując do spowiedzi, trzeba opowiedzieć o wszystkim Bogu, a duchowny, który jest świadkiem naszej spowiedzi wskaże, jak trzeba będzie postępować, aby ‘wrócić/wracać do domu Ojca’. ‚Komu w drogę, temu czas…”
Myślę, Pan Bóg podchodzi po swojemu do takich zdarzeń i takich przypadków. Jeśli ten człowiek był ochrzczony i jeśli przystępował do Eucharystii, to Bóg przyjmie jego duszę znając jego drogę i pobożność. Takie zdarzenia miały miejsce dość często w okresie wojny. Dlatego też w dni, kiedy Cerkiew w szczególny sposób modli się za zmarłych w ekteniach są prośby, aby Bóg przyjął do swego Królestwa dusze tych, co zmarli/zginęli w zapomnieniu i nie ma komu za nich się modlić.
Modlitwa, prośba o Bożą pomoc jest bardzo ważna, ale do słów modlitwy trzeba też dodać nasze konkretne działania – trzeba z Bogiem współpracować (to po grecku synergia). Róbmy wszystko, co możemy zrobić, najlepiej jak potrafimy. Nie zrażajmy się, gdy znowu nie wyszło. Nie opuszczajmy rąk i nie poddawajmy się rozgoryczeniu. „Na wszystko jest sposób”, ale trzeba go szukać, znaleźć i zastosować. Chrystus powiedział: „szukajcie, a znajdziecie”. Jeśli sami nie radzimy sobie z jakimiś problemami, warto zwrócić się z prośbą o pomoc ‚z zewnątrz’. Bóg nam pomaga, ale za pośrednictwem innych ludzi. Uzależnieni od narkotyków, alkoholu, nikotyny, gier komputerowych, telefonów komórkowych, pracy itp. poddają się różnym terapiom odwykowym. Bywa trudno, ale jeśli coś przychodzi z trudem, to znaczy, że jest ważne i potrzebne, i warto o to walczyć. Powodzenia…
Zgodnie z wymogami sanitarnymi, które nakłada państwo noszenie maseczki jest wręcz warunkiem przebywania w przestrzeni publicznej. Cerkiew jest przede wszystkim Domem Bożym, ale też należy do sfery przestrzeni publicznej. W żaden sposób nie kojarzyłbym nakładania maseczki w cerkwi z grzechem. Wielu duchownych ma swoje indywidualne podejście, często te postrzegania są sprzeczne ze sobą co powoduje dezorientację wiernych. Osobiście nie znajduję teologicznego uzasadnienia by nakładanie maseczki stanowiło jakoś grzech.
Też witam! Uzależnienia to poważny problem i rzeczywiście zdarza się, że „ubezwłasnowolniają” i być może mogą na swój sposób przynajmniej częściowo ‚usprawiedliwiać’. Ale tylko „częściowo” i „tymczasowo”… Jeśli wiem, że jestem uzależniony, sam sobie z tym nie radzę i nie podejmuję odpowiednich kroków, aby z tym skończyć, aby się leczyć, nie poddaję się terapii odwykowej, odpowiedzialność jest niestety jeszcze większa. Grzeszę nie tylko samą pornografią i/lub masturbacją, ale też „odkładaniem na jutro tego, co mam zrobić dzisiaj”. Przypomina to modlitwę pewnego świętego, który zauważył, że poważnie zbłądził, w modlitwie prosił Boga, aby pomógł mu wydostać się z tej pułapki, po czym dodał: „ale może jeszcze nie teraz…?” Do paralityka, który od 38 lat leżał przy sadzawce Betesda, Chrystus zwraca się z pytaniem: Czy chcesz wyzdrowieć? (J 5,1-15). To nie było pytanie retoryczne. Bywa, że ‚przyzwyczajamy się’ do choroby, do grzechy, który jest chorobą duszy. Czy ‚uzależnienie’ nie jest wtedy jedynie(?) ‚kozłem ofiarnym’?
Jeżeli wiem, że mam problem i wiem, co powinienem zrobić, ale tego nie robię, narażam się na konsekwencje opisane w jednej z sentencji ojców pustyni: Opowiadał Abba Makary: „Kiedyś, idąc przez pustynię, znalazłem czaszkę ludzką wyrzuconą na powierzchnię ziemi; i kiedy poruszyłem ją laską, czaszka do mnie przemówiła. Zapytałem: „Kto ty jesteś?”. Odpowiedziała mi czaszka: „Byłem kapłanem bałwanów, które tu kiedyś czcili poganie; ale ty jesteś Makary, który ma Ducha Świętego: ilekroć się litujesz nad tymi, którzy są w męce piekielnej, i modlisz się za nich, odczuwają trochę ulgi”. Starzec zapytał: „Na czym polega ta ulga i jaka jest ta męka?”. Odpowiedziała czaszka: „Jak wysoko jest niebo nad ziemią, tak głęboka jest otchłań ognia pod nami, a my od stóp do głów zanurzeni jesteśmy w ogniu. I nie możemy sobie wzajemnie spojrzeć w twarz, bo grzbietami przylegamy jeden do drugiego. Otóż kiedy ty modlisz się za nas, częściowo widzimy swoje twarze, i na tym polega nasza ulga”. Starzec zapłakał i rzekł: „O nieszczęśliwy to dzień, w którym narodził się człowiek!”. I pytał dalej: „Czy istnieje jeszcze większa męka?”. Czaszka odpowiedziała: „Cięższe jeszcze męki znajdują się pod nami”. Starzec pytał: „A kto je cierpi?”. Czaszka odrzekła: „Myśmy nie znali Boga, więc doznajemy trochę litości; ale ci, którzy Go znali, a zaparli się Go albo nie wypełnili Jego woli, są tam poniżej nas”. Wtedy starzec wziął czaszkę i pogrzebał ją. Abba Makary Egipcjanin, Apoftegmat 38
Nie szukałbym zatem granicy pomiędzy dobrowolnym korzystaniem z różnych grzesznych uciech a uzależnieniem, bo „i tak źle, i tak niedobrze”…
„Co czuje [kobieta] gdy się urodzi dziecko, które umiera w mękach przez kilka godzin, a kto wie, czy nie cierpi też w łonie matki?” Tego zapewne nie da się nawet wyobrazić. Ale czy ten niewypowiedziany ból i cierpienie matki okaże się mniejszy, gdy dziecko zostanie zabite i usunięte? Czy będzie mniejszy, bo krótszy? Ojciec John Breck, autor książki „Święty dar życia”, stawia inne pytanie: „Co właściwie należałoby uczynić w najlepszym interesie dziecka? Czy bardziej dla niego pożądane są narodziny na ten świat, aby mogło doznać bardzo krótkiego, ale jednak peł¬nego bólu istnienia do czasu, gdy po kilku dniach lub co najwyżej po kilku miesiącach zabierze je śmierć, czy też powodowane usunięciem ciąży odbieranie mu tego doświadczenia (i w związku z tym nie poczuje, że jest kochane, nie dozna żadnego poczucia więzi, a jedynie nieutulony ból)?” Ponadto trzeba tu przynajmniej wspomnieć o jeszcze większym, bo dodatkowym i długotrwałym bólu, którego doświadczają kobiety po dokonaniu aborcji. „[…] każda z nich jest matką od czasu poczęcia dziecka, a nie tylko od jego narodzin. Jak sugeruje tytuł książki D. Reardona (Aborted Women. Silent No More, Loyola University Press, Chicago 1987, r. 4, Psychological Impact of Abortion), podejmowana przez nią śmiercionośna decyzja o przerwaniu ciąży czyni ją „kobietą poronioną”. Przerywanie wzrastającego w niej nowego życia powoduje śmierć części jej samej. Wynikający stąd ból jest długotrwały i głęboki.” „Nie każda kobieta jest wierząca, czy odbieranie takiego wyboru innym nie jest grzechem wierzących?” Sama Pani zauważyła, że „ustawę […] chce wprowadzić rząd”. Ta kontrowersyjna decyzja prawników i ewentualna rządowa ustawa ingeruje nie tylko w wolność kobiet, ale też jest niezgodna ze sposobem działania „wierzących”, bowiem, jak podkreśla o. J. Breck: „w Cerkwi duchowni, etycy i inni ludzie mogą doradzać, ale nie nakazywać, nakłaniać, ale nie narzucać.” Końcowe pytanie uznałem za retoryczne…
„Proście, a będzie wam dane…” Bóg pomaga, ale przy współpracy z nami. Jeżeli prosisz o Bożą pomoc, ale przy tym nie robisz nic, co miałoby daną sprawę załatwić, nic z tego nie wyjdzie. Modlitwa nie jest magicznym zaklęciem w rodzaju: „Stoliczku nakryj się”. Pan Bóg pomoże nam nakryć do stołu, ale naszymi rękoma. Róbmy swoje. Nie oczekujmy od Boga, że zrobi za nas to, co my sami powinniśmy zrobić. Można by tu zacytować anegdotę o biedaku, który w swych codziennych modlitwach tygodniami nieustępliwie prosił o wygraną na loterii, aż w końcu usłyszał głos z nieba: „Daj mi szansę, kup choć jeden los…”
Życzę wytrwałości w modlitwie i skuteczności w podejmowanych dobrych działaniach. Z Bożą pomocą wszystko jest możliwe!
Na początku pozwolę sobie zwrócić uwagę na pewne niepokojące, bo daleko idące uogólnienia, wyolbrzymienia, utożsamienia i osądzenia. „Na całym świecie rogaty i słudzy jego walczą z Kościołem” – to fakt, „licho nie śpi” i ciągle próbuje przeszkadzać nam w drodze do zbawienia. Osobiści nie mam jednak wrażenia, że „w Polsce atak na Kościół w Tradycji rzymskiej przybiera histeryczno-demoniczne” wymiary, a „hordy rozhisteryzowanych osobników niszczą, profanują, dokonują wszelkich podłości”. Ataki, przypadki zniszczenia czy profanacji zdarzały się zawsze, zdarzają się dzisiaj i, niestety, będą się zdarzały w przyszłości, ale nie widzę podstaw do twierdzenia, że to zjawisko jest obecnie aż tak masowe (choć bywało i bywa, że ‘z igły robi się widły’, a ktoś wskazał nawet na snopowiązałkę…). Zapewne dużo może zależeć od tego, których wiadomości się słucha czy ogląda. W kolejnym zdaniu pojawia się stwierdzenie, jakoby zaistniało jakieś wezwanie do „bicia katolików” i miałoby to być sprawą polityczną, a „nienawiść do Kościoła objawia się w Polsce głównie jako „nienawiść do katolików”. Nie wiem (śmiem wątpić), że coś takiego miało miejsce, ale słyszałem bardzo niepokojące, bo nie uspokajające, a jątrzące wezwanie do „obrony”. Chrystus nawołuje: „zło dobrem zwyciężaj”. Jego wezwanie, aby po doznaniu uderzenia w lewy policzek, nadstawić prawy, to nade wszystko zalecenie, aby na jakąkolwiek agresję nie odpowiadać agresją, lecz powstrzymywaniem się od niej – inaczej mówiąc, miłością. Mądrości ludowe parafrazuje ewangeliczne nauczanie słowami: „Jak ty komu, tak on tobie”… Dlaczego rzeczone ataki i prześladowania „jakoś omijają Cerkiew Prawosławną”? Odpowiedź kryje się w bizantyńskiej, kultywowanej w Prawosławiu regule ‘symfonii’, która ustala zasady działania patriarchy (‘władzy’ duchowej) i cesarza (władzy świeckiej) we wspólnym państwie. Każda z tych władz ma swoje sfery działania – jedna to życie duchowe wiernych, a druga to ziemski, doczesny dobrostan i bezpieczeństwo tychże obywateli. Każda ma swoje własne zadania i obowiązki, każda dysponuje i posługuje się swoimi odrębnymi, ‘zarezerwowanymi’ sposobami czy ‘narzędziami’, jedna nie ingeruje w sfery działania drugiej i nie posługuje się jej ‘narzędziami’! Cerkiew może nauczać doradzać, wskazywać drogę ku Bogu i ku zbawieniu, ale nie nakazuje i nie zmusza; może nakłaniać, przekonywać, ale nie narzuca czy egzekwuje… Innymi słowy: Cerkiew nie powinna ingerować w politykę państwa, a państwo nie powinno wtrącać się w sprawy Cerkwi. Naruszanie zasad tej „symfonii” prowadzi do cezaropapizmu albo papocezaryzmu. Gdy Kościół próbuje posługiwać się ‘narzędziami’ państwa – szczególnie tymi w sferze przymusu – zaczyna być traktowany jak państwo, a nie jak Kościół. „Czy w Cerkwi Prawosławnej porusza się podobne problemy ? Czy raczej przemilcza dla tak zwanego „świętego spokoju”…?” W 1938 roku miały miejsce bezprecedensowe prześladowania Cerkwi w Polsce. W ciągu kilku miesięcy prawosławni utracili kilkaset swoich cerkwi – zostały zburzone, spalone, zamknięte albo przekazane Kościołowi „Tradycji rzymskiej”. Wszystko działo się pod nadzorem wojska i policji… Nie przemilczamy tego bynajmniej. Dwa lata temu obchodziliśmy kolejną okrągłą, smutną rocznicę tych wydarzeń, pojawiły się nowe publikacje na ten temat, modliliśmy się za wszystkich, którzy wówczas ucierpieli, ale też dziękowaliśmy Bogu, że dzisiaj żyje nam się dużo lepiej i nie jesteśmy już tak prześladowani.
Zapewniam, że sytuacja w tym względzie znacznie zmieniła się w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. W latach 1980. podczas niedzielnej Boskiej Liturgii zwykle nikt nie przystępował do komunii. Absolutna większość wiernych przystępowała jedynie raz albo dwa razy w roku. Obecnie jesteśmy w trakcie procesu „odnowy eucharystycznej”, uświadamiania wiernym, że najważniejszym celem każdej Boskiej Liturgii jest zjednoczenia z Chrystusem w misterium Eucharystii. Grzechy, to choroby duszy, spowiedź to lecznica (cs. wraczebnica), wizyta u Lekarza, a Ciało i Krew Chrystusa to „lekarstwo i pokarm nieśmiertelności”. Po wizycie u lekarza medycyny i jego diagnozie, idziemy do apteki i kupujemy lekarstwa, ale za każdym razem, gdy przyjmujemy tabletkę, nie zwracamy się do niego z pytaniem, czy można ją przyjąć, bo to już zostało ustalone podczas wizyty. Podobnie może/powinno być ze spowiedzią i komunią. Znam wielu ludzi, którzy przystępują do komunii regularnie, na każdej Liturgii. Wierzę, że z czasem i u nas dojdzie do odnowy eucharystycznej, jak to miało miejsce w innych Cerkwiach lokalnych, np. w latach 1980. Finlandii czy ostatnio w Serbii. Tymczasem ciągle jeszcze trzeba więcej „żywych przykładów do naśladowania” tutaj na miejscu. W obecnych okolicznościach trudno jeździć do Grecji…
Pisałem o tym niedawno – Bóg nam pomaga rękoma czy słowami innych ludzi. Jeśli sami sobie nie radzimy, zwracajmy się z prośbą o pomoc do specjalistów. Zaufanie do Boga nie powinno nas wówczas opuszczać, bo powinniśmy dalej wierzyć i ufać, że Bóg podpowie tym specjalistom, jak nam pomóc najbardziej skutecznie i efektywnie. Jeżeli ‚z góry’ zakładasz, że coś Ci nie wyjdzie, sama sobie przeszkadzasz. Ewangeliczne opowieści o cudownych uzdrowieniach podpowiadają, że trzeba wierzyć, że będzie dobrze i robić wszystko, co możemy zrobić, aby to osiągnąć. Nawet jeśli to, co mogę to „tyle co nic”, to też może wystarczyć. Wspomnij: sąsiedzi czy znajomi „tylko” przynieśli paralityka do Chrystusa i dostąpił uzdrowienia. Chrystus był zadziwiony ich wiarą. Ojciec, który przyprowadził do Chrystusa swego opętanego syna, przyznał, że wiary było w nim bardzo mało („Wierzę, ale pomóż memu niedowiarstwu” powiedział), ale jej też wystarczyło, aby syn wyzdrowiał. Nie poddawaj się smutkowi i rozpaczy – to demoniczne pokusy, którymi trzeba zdecydowanie się przeciwstawiać. Polecam lekturę krótkiego traktatu Ewagriusza z Pontu: „Osiem demonicznych myśli” i opracowań na te/n temat/y. Do problemów spróbuj podejść jak do sprzątania. Nie sprzątamy wszędzie i wszystkiego na raz. Wszystko sukcesywnie i po kolei. Może zacznij od tego ‚najmniejszego’, bo jak w miarę szybko sobie z nim poradzisz, na pewno poczujesz więcej mocy do rozprawienia się następnym.
Powodzenia – będziemy Ci modlitewnie ‚kibicować’…