Dlaczego cerkiew (jej zwierzchnicy) nie każą wiernych za złamanie obietnic małżeńskich? Marek

A powinna/powinni? Ani Cerkiew, ani jej zwierzchnicy nie są od karania. Zajmują się raczej nauczaniem, uświadamianiem, przypominaniem, ostrzeganiem przed konsekwencjami błędnych wyborów/decyzji/działań itp. itd. Ci, którzy łamią obietnice małżeńskie (grzeszą w ogólności), sami wymierzają sobie „karę”, tj. „skazują się” na konsekwencje popełnienia grzechu. Pisałem już o tym wielokrotnie – w naszym pojmowaniu grzech (w tym złamanie obietnic małżeńskich) to choroba duszy, która wymaga leczenia. Grzechy, choroby duszy to właściwie „nowotwory”. Jeśli nie są leczone, rozwijają się, mogą pojawić się „przerzuty” z duszy na ciało… Czy ludzi w takim stanie „wypada” karać? Mądrość ludowa (zdrowy rozsądek też…) podpowiada: „nie kopie się leżącego”… Cerkiew i Jej zwierzchnicy, wszyscy duchowni i wszyscy wierni gotowi są pomagać wszystkim chorym w leczeniu tych chorób – zalecają, zachęcają, namawiają, nawołują, przekonują (ale nie mogą/nie chcą/nie powinni zmuszać) do spowiedzi, którą nazywamy „lecznicą” (cs. wraczebnica). Komunia święta to „pokarm i lekarstwo nieśmiertelności”, ale do jego przyjęcia trzeba się odpowiednio przygotować. W konsekwencji niektórych grzechów może nastąpić ekskomunika – odłączenie od Komunii na jakiś czas, ale nie „za karę”, tylko w związku z niezbędną „kontynuacją leczenia” innymi dostępnymi sposobami – np. „pokuta” (bynajmniej nie w potocznym znaczeniu „kary”, to raczej „pokajanie” w jego starożytnym wydaniu/pojmowaniu), post, modlitwa i wiele innych działań…
Cerkiew/Jej zwierzchnicy nie dysponuje jakimś „aparatem śledczym” czy „karno-represyjnym” – nie „ściga”, ale cierpliwie (aczkolwiek z utęsknieniem) czeka na wszystkich grzeszników, nie tylko tych łamiących obietnice małżeńskie. Chrystus, co prawda, wielokrotnie dawał wyraźny przykład „aktywnego wyczekiwania” i wychodził grzesznikom „na spotkanie”, był tam, gdzie był potrzebny, jadał z grzesznikami (za co był potępiany przez faryzeuszy), twierdził, że to „nie zdrowi, ale chorzy potrzebują lekarza” i w związku z tym „nauczał i uzdrawiał”. Z pewnością powinniśmy naśladować Chrystusa, nie czekać w kancelarii parafialnej ale „wychodzić na zewnątrz”, jednak dobrze/lepiej byłoby, gdyby ruch następował z obu stron naraz. Wtedy szybciej doszłoby do spotkania/nauczania/uzdrowienia, nieprawdaż? Można by tu zacytować jeszcze jedną „mądrość” – „gdy góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet powędrował do góry” – ale nie jestem do końca pewien, czy jest „na miejscu”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe, życie duchowe