Wyrzuty sumienia w tym kontekście to dobry znak, ale to za mało. W odpowiedzi na to pytanie zacytowałbym kilka mądrości: „Wszystko w swoim czasie i we właściwych proporcjach”, „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko prowadzi ku dobremu”. Sobota jest dniem Waszych towarzyskich spotkań od „jakiegoś czasu”, podczas gdy niedziela jest dniem naszych liturgicznych tj. wspólnych modlitewnych spotkań z Bogiem „od zawsze”. Skoro sobotę poświęcacie podtrzymywaniu Waszych przyjacielskich czy towarzyskich relacji, próbujcie robić to w taki sposób, żeby nie przeszkadzało to w podtrzymywaniu i pielęgnowaniu relacji z Bogiem i całą „resztą towarzystwa”. Zgadzam się, Wasze spotkania są ważne, ale opisane, powtarzające wsie sytuacje zdają się powodować, że zaniedbywane są jeszcze ważniejsze spotkania… Trzeba ustalić jakie są nasze życiowe „priorytety” i tych ustaleń trzeba po prostu „pilnować”. Mogą zdarzyć się „potknięcia”, ale rosyjska mądrość ludowa podpowiada: „Skoro upadłeś, to wstawaj (czym prędzej)”… i biegnij na niedzielną Boską Liturgię…
Czy nie dałoby się zaczynać tych spotkań nieco wcześniej, aby kończyć je, albo wychodzić o „przyzwoitej” porze? Można się domyślać, że atmosfera spotkań w grupie przyjaciół powoduje syndrom „wzrostu apetyt w miarę jedzenia”, ale warto tu wspomnieć kilka innych mądrości ludowych. Rosjanie mawiają: „charoszego po niemnożku” – to, co dobre dozujemy w niewielkich ilościach, a w Polsce słychać, że „co za dużo, to niezdrowo”. Ludzie mówią też, że „im więcej, tym lepiej”, ale z tym się nie zgadzam i sugeruję, żeby przekonywać siebie i innych, że „im lepiej, tym więcej”, bo liczy się „nie ilość, a jakość”.
W odpowiedzi na to złożone pytanie posłużyłbym się objaśnieniem teologicznego znaczenia naszych cerkiewnych pokłonów – tych charakterystycznych dla Wielkiego Postu. Gdy padamy na kolana i skłaniamy głowę do ziemi, uznajemy i okazujemy w ten sposób swoja grzeszność, przyznajemy się do swego upadku. Gdy podnosimy głowę, wstajemy z kolan i wyprostowujemy się – czynimy to w uznaniu zbawczego działa Chrystusa, Syna Bożego, który zstąpił z niebios, narodził się z Marii Panny, wcielił się, stał się Synem Człowieczym, po czym dał się ukrzyżować, umarł na Krzyżu, zstąpił do otchłani ciemności i zmartwychwstał – wyzwolił nas wszystkich z niewoli grzechu.
Spowiednika – opiekuna duchowego powinniśmy wybierać podobnie jak wybieramy lekarza rodzinnego. Grzechy to choroby duszy, a spowiedź to „lecznica” (cs. wraczebnica) więc dobrze byłoby, aby świadek naszej spowiedzi przed Bogiem znał nas „od podszewki”. Lekarz, który mnie zna od dzieciństwa, nie zignoruje drobnych dolegliwości, z którymi do niego przychodzę, ale sprawdzi, czy to aby nie nawrót poważnej choroby, o której ciągle pamięta, że przechodziłem ją przed laty. Nowemu spowiednikowi dobrze byłoby zatem przybliżyć swoją „historię chorób”, żeby mógł reagować na ewentualne symptomy nawrotów dawnych chorób. Pojawia się wówczas możliwość nie tylko leczenia, ale również stosowania profilaktyki – zapobiegania grzesznym chorobom. W naszej słowiańskiej tradycji wysłuchiwać spowiedzi może każdy duchowny. W Grecji, w Rumunii i na Bałkanach spowiedzi może wysłuchiwać jedynie duchowny, który otrzymał na to specjalne upoważnienie i błogosławieństwo biskupa. To przeważnie kapłani, którzy są mnichami albo starsi wiekiem, bogatsi w doświadczenie życiowe duchowni parafialni. Opiekun duchowy – stały spowiednik – nie tylko wysłuchuje spowiedzi, ale może również udzielić duchowej porady – nie tylko podczas spowiedzi, ale w każdych okolicznościach, kiedy potrzebujemy pomocy. Powinna zaistnieć możliwość kontaktowania się z nim np. telefonicznie… Warto wybrać opiekuna duchowego, który pod warunkiem regularnego przystępowania do spowiedzi, np. raz w miesiącu, pozwoli przystępować do komunii na każdej Boskiej Liturgii. Spowiedź to lecznica, a Ciało i Krew Chrystusa to „lekarstwo i pokarm nieśmiertelności”.