Wierzę, że Bóg istnieje, ale cierpię z powodu odległości i mej grzeczności, muszę przyznać,że czasami boję się złego i tego, że przez me grzechy miałby na mnie jakiś wpływ. Czy jest to normalne się tak czuć? Boję się, nurtuje mnie to i męczy staram się nie popadać w rozpacz, modlę się by Bóg mi pomógł, chodzę do spowiedzi i proszę o wybaczenie grzechów. Co zrobić w tym przypadku? Marta

W odpowiedzi na to złożone pytanie posłużyłbym się objaśnieniem teologicznego znaczenia naszych cerkiewnych pokłonów – tych charakterystycznych dla Wielkiego Postu. Gdy padamy na kolana i skłaniamy głowę do ziemi, uznajemy i okazujemy w ten sposób swoja grzeszność, przyznajemy się do swego upadku. Gdy podnosimy głowę, wstajemy z kolan i wyprostowujemy się – czynimy to w uznaniu zbawczego działa Chrystusa, Syna Bożego, który zstąpił z niebios, narodził się z Marii Panny, wcielił się, stał się Synem Człowieczym, po czym dał się ukrzyżować, umarł na Krzyżu, zstąpił do otchłani ciemności i zmartwychwstał – wyzwolił nas wszystkich z niewoli grzechu.

 W związku z tymi niepokojącymi myślami polecam lekturę krótkiego traktatu Ewagriusza z Pontu „O ośmiu demonicznych myślach”. To demony „wciskają” nam, że „jesteśmy do niczego i nic już nie da się zrobić”. Nieprawda – z Bogiem wszystko jest możliwe, tylko trzeba nad tym pracować. Modlitwa to nie jest jakieś magiczne zaklęcie w rodzaju „stoliczku nakryj się” i nic więcej już nie trzeba robić. To nie tak. Pan Bóg, owszem, pomoże nam „nakryć do stołu”, ale naszymi własnymi rękoma. Trzeba nan z Bogiem „współpracować”.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe