Często w soboty spotykamy się ze znajomymi, prowadzimy życie towarzyskie. Jest to poniekąd naturalne, gdyż pracując przez cały tydzień, sobota jest jedynym dniem w tygodniu, kiedy właśnie na tego typu aktywności możemy sobie pozwolić. Niekiedy takie wydarzenia przeciągają się do późnych godzin nocnych w konsekwencji czego nie przychodzimy na niedzielną liturgię. Tym niemniej, każdorazowo, gdy taka sytuacja następuje pojawia się u mnie pewien wyrzut gdyż jednocześnie chcę iść na niedzielną liturgię ale z drugiej strony wiem, jak takie sytuacje wyglądają w praktyce. Jak najlepiej postąpić w takich sytuacjach? Czy kiedy spodziewamy się, że może wystąpić opisana wyżej sytuacja powinniśmy udać się na liturgię w innym dniu tygodnia czy też istnieje inne optymalne rozwiązanie. Proszę mnie źle nie zrozumieć, moje pytanie nie zmierza do usprawiedliwienia tego, że nie poszedłem na niedzielne nabożeństwo. Szczerze chciałbym pogodzić opisaną aktywność towarzyską z uczestnictwem w nabożeństwach i dlatego szukam porady w tym zakresie. Michał

Wyrzuty sumienia w tym kontekście to dobry znak, ale to za mało. W odpowiedzi na to pytanie zacytowałbym kilka mądrości: „Wszystko w swoim czasie i we właściwych proporcjach”, „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko prowadzi ku dobremu”. Sobota jest dniem Waszych towarzyskich spotkań od „jakiegoś czasu”, podczas gdy niedziela jest dniem naszych liturgicznych tj. wspólnych modlitewnych spotkań z Bogiem „od zawsze”. Skoro sobotę poświęcacie podtrzymywaniu Waszych przyjacielskich czy towarzyskich relacji, próbujcie robić to w taki sposób, żeby nie przeszkadzało to w podtrzymywaniu i pielęgnowaniu relacji z Bogiem i całą „resztą towarzystwa”. Zgadzam się, Wasze spotkania są ważne, ale opisane, powtarzające wsie sytuacje zdają się powodować, że zaniedbywane są jeszcze ważniejsze spotkania… Trzeba ustalić jakie są nasze życiowe „priorytety” i tych ustaleń trzeba po prostu „pilnować”. Mogą zdarzyć się „potknięcia”, ale rosyjska mądrość ludowa podpowiada: „Skoro upadłeś, to wstawaj (czym prędzej)”… i biegnij na niedzielną Boską Liturgię…

Czy nie dałoby się zaczynać tych spotkań nieco wcześniej, aby kończyć je, albo wychodzić o „przyzwoitej” porze? Można się domyślać, że atmosfera spotkań w grupie przyjaciół powoduje syndrom „wzrostu apetyt w miarę jedzenia”, ale warto tu wspomnieć kilka innych mądrości ludowych. Rosjanie mawiają: „charoszego po niemnożku” – to, co dobre dozujemy w niewielkich ilościach, a w Polsce słychać, że „co za dużo, to niezdrowo”. Ludzie mówią też, że „im więcej, tym lepiej”, ale z tym się nie zgadzam i sugeruję, żeby przekonywać siebie i innych, że „im lepiej, tym więcej”, bo liczy się „nie ilość, a jakość”.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe, wiara, życie duchowe