Czy Prawosławny może uczestniczyć w coniedzielnych nabożeństwach w kościele? Jestem Prawosławna, staram się często uczęszczać do Spowiedzi i Eucharystii. Chętniej jednak uczestniczę w nabożeństwach w kościele. Nie chodzi o siedzenie (czasem z racji dużej liczby osób stoję), nie chodzi o długość (która wychodzi podobnie), a o to w jaki sposób odczuwam Słowo Boże głoszone po polsku i w tej „prostszej” formie, gdzie czuję w sercu każde wypowiedziane słowo. Tradycje są piękne, ale nie rozumiem pozostawania przy Wschodnich zwyczajach i Wschodnim języku w polskiej Cerkwi Prawosławnej. Cerkiew w każdym kraju, jak Grecja, Rosja, kraje arabskie ma swoją własną kulturę i odmienności. Dlaczego więc Cerkiew w Polsce nie próbuje stworzyć społeczności charakterystycznej dla naszego kraju? Czuję się Polką, co powoduje, że nie chcę kultywować wschodnich tradycji. Z tych wszystkich powodów rozważam nawet przejście na katolicyzm, ale z kolei to nauczanie Cerkwi o Bogu jest mi bardzo bliskie. Nie chcę nikogo obrażać, dla wielu osób j. cerkiewno-słowiański jest piękny i chciałyby przy nim zostać, ale ja po prostu lepiej z tych wszystkich powodów czuję się w kościele, a jednocześnie czuję z tego powodu poczucie winy. Anonim

Rozumiem potrzebę dokładnego/pełnego rozumienia liturgicznej modlitwy. Osobiście w coraz większym stopniu używam języka w nabożeństwach, które sprawuję w cerkwi akademickiej św. Marii Magdaleny w Białymstoku (ul. Kalinowskiego 11 – „przyjdź i zobacz”/przekonaj się). Uważam, że nasza Cerkiew w Polsce jest w trakcie przechodzenia na język polski w cerkiewnych nabożeństwach (mogą to też być inne współczesne, zrozumiałe dla wiernych języki  – np. białoruski, łemkowski czy ukraiński) i w kilku cerkwiach nabożeństwa sprawowane są już w języku polskim w całości (dwie cerkwie w Białymstoku jedna w Warszawie i we Wrocławiu), a w niektórych jeszcze częściowo. Przechodzenie na współczesny język liturgiczny do proces, który zajmuje ok 20-25 lat – jedno pokolenie. Doświadczyli tego prawosławni w Ameryce i Zachodniej Europie. Używam języka polskiego w praktyce a ponadto wypowiedziałem się na temat w tekście: „Nasz obecnie używany cerkiewny język liturgiczny – pomoc, czy utrudnienie?” (http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=87). Robię, co mogę… A czy Pani choć raz zapytała/poprosiła o język polski w cerkiewnej modlitwie swego proboszcza? Czy rozmawia(ła) Pani o tym z innymi parafianami? Skoro język jest dla Pani aż tak ważny, że rozważa Pani konwersję na rzymski katolicyzm, to czy próbowała Pani/próbowaliście wspólnie rozpocząć parafialną dyskusję na ten temat i ewentualnie wpłynąć na proboszcza/duchownych/pozostałych parafian, by przynajmniej rozważyć taką możliwość? Zmiana nie następuje samoczynnie – trzeba ją zainicjować, a później dalej nad nią pracować. To wymaga trochę czasu i starania – jak mówią w Ameryce: „no pain, no gain”… Czy coniedzielne uczestnictwo w nabożeństwach w kościele to łatwiejsze/szybsze/bardziej zadowalające rozwiązanie? Gdyby do duchownych naszej Cerkwi docierały prośby parafian o prowadzenie nabożeństw w zrozumiałym dla wszystkich języku polskim, proces zmiany języka liturgicznego z pewnością postępowałby szybciej i obejmował dużo więcej parafii.

Rozumiem potrzebę przechodzenia na język polski w nabożeństwach, ale nie zgadzam się aby przy tym rezygnować, odchodzić od wschodnich zwyczajów i tradycji, bo to część naszej „prawosławnej tożsamości” – prawosławie to przecież „wschodnie chrześcijaństwo”. Ponadto, prawosławni w Polsce mają swoją własną „kulturę i odmienność”. Kształtowała się przez ponad tysiąc lat od czasów misji świętych Cyryla i Metodego i zamiast ją tworzyć od nowa, wolałbym ją ponownie odkrywać, należycie pielęgnować i rozwijać.

W związku z Pani myślami o przejściu na rzymski katolicyzm „bo tam po polsku”, śpieszę z informacją, że w USA (i nie tylko) coraz większe grupy rzymskich katolików uczęszczają na mszę po łacinie… Tłumaczą to potrzebą „głębszego poczucia misterium”… Zacytuję też porównanie, które zastosował A. Chomiakow dla objaśnienia podziałów w chrześcijaństwie. Przywołał je bp Kallistos Ware w ostatnim rozdziale swej książki „Kościół prawosławny” (s. 361-362).

Mistrz oddala się, pozostawiając swą naukę trzem swoim uczniom. Najstarszy wiernie powtarzał wszystko, czego nauczył go mistrz, niczego nie zmieniając. Jeden spośród dwóch pozostałych do nauki mistrza dodał coś od siebie, drugi zaś pewną jej część pominął. Po powrocie, nie czyniąc żadnemu z nich jakichkolwiek wyrzutów, do dwóch młodszych mistrz zwrócił się ze słowami: „Podziękujcie swemu starszemu bratu, bowiem bez niego nie bylibyście w stanie zachować prawdy, która wam przekazałem”. Najstarszemu zaś doradził: „Podziękuj swym młodszym braciom, albowiem bez nich nie byłbyś w stanie zrozumieć prawdy, którą wam powierzyłem”.

Prawosławni z całą pokorą postrzegają siebie, jako owego najstarszego brata. Wierzą, że dzięki łasce Boga byli w stanie zachować prawdziwą wiarę w nienaruszonym stanie, „niczego nie dodając, ani też niczego nie ujmując”. Twierdzą, że podtrzymują żywą ciągłość starożytnego Kościoła,  Tradycji Apostołów i Ojców, oraz wierzą, iż w podzielonym i zdezorientowanym chrześcijaństwie ich obowiązkiem jest nieść świadectwo tej ciągłej Tradycji, która choć pozostaje niezmienna, ciągle jest młoda, żywa i nowa.

Inne porównanie proponuje, aby nauczanie Kościoła postrzegać jak lornetkę, w której każdy element to jakiś dział nauczania Kościoła i która pokazuje wiernym drogę do zbawienia, do królestwa Bożego. Skoro prawosławni „wiernie powtarzają wszystko, czego nauczył ich mistrz, niczego nie zmieniając”, ostrość w ich lornetce ustawiona jest prawidłowo, przez co drogę do celu i ustawione na niej znaki widać bardzo wyraźnie. U rzymskich katolików, którzy „do nauki mistrza dodali coś od siebie”, pokrętło ostrości zostało nieco przesunięte i obraz tej samej drogi ku temu samemu celowi może być nieco zamazany. U protestantów, którzy „pewną część nauczania pominęli”, pokrętło ostrości zostało przesunięte w drugą stronę i obraz drogi też może być zamglony. Pytanie, którą lornetkę należałoby wybrać, wydaje się retoryczne…

Przysłowie mówi, że „język do Kijowa zaprowadzi…” Życzę Pani, aby skutecznie prowadził Panią do cerkwi! Odpowiedzi udzieliłem, spróbuję też wspomnieć o Pani w modlitwie, aczkolwiek łatwiej byłoby wspominać Panią z imienia, a nie anonimowo…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, tłumaczenia