Moim zdaniem to błędne rozumowanie i prowadzi w swego rodzaju ślepy zaułek… Rozumując w ten sposób można by stwierdzić, że lepiej nie przechodzić przez ulicę, albo nie jeździć samochodem (środkami transportu publicznego też), bo tak wiele wypadków komunikacyjnych się zdarza, albo tak wielu pieszych ginie czy zostaje poszkodowanych na przejściach dla pieszych. W związku z tymi i wieloma innymi statystycznie licznymi przykrymi zdarzeniami może zatem lepiej nie ryzykować i nie wychodzić z domu? Świat nie jest jeszcze całkowicie zepsuty i „nie do życia”. Cytując porównania C. S. Lewisa z ‚Chrześcijaństwa po prostu’ można stwierdzić, że żyjemy na terytorium okupowanym przez złe moce i musimy walczyć o dobro. Mamy liczne przyczółki i punkty oporu – to nasze świątynie, miejsca modlitwy – to mogą/powinny też być nasze domy. Jeśli będziemy walczyć, wychodzić na zewnątrz, świadczyć o Bogu i o naszej wierze w Boga – przyczółki będą się powiększać i będziemy żyć na terytorium „wyzwolonym’… W opisanych przez Pana okolicznościach moim zdaniem lepiej lepiej nie ‚siedzieć w okopach’ i nie ‚chować głowy w piasek’… Wiary, nadziei i miłości nam trzeba. Mądrość też pomoże wykrzesać choć trochę odwagi…