Małe poświęcenie cerkwi polega na oświęceniu wody i pobłogosławieniu (oświęceniu wodą) budynku świątyni. Wielkie poświęcenie cerkwi jest znacznie bogatsze i zawiera szereg ważnych czynności takich jak wniesienie relikwii świętych i złożenie w ołtarzu (prestoł), poświęcenie jego i ubranie (obłaczenije prestoła). Ponadto następu pomazanie ścian świątyni mirom. Jest też szereg innych czynności.
Mam nieodparte wrażenie Anonimie, że w Twej wypowiedzi pojawiają się daleko idące uogólnienia. 1. Nie zgadam się np. z twierdzeniem, że „jest wiele duchownych w Polsce nie mających parafii”. Na myśl przychodzi mi zaledwie jeden, góra dwa takie przypadki. 2. „Co roku wstępują do seminarium nowi nowicjusze, którzy są już tak współcześni tak jak świat”. To fakt, zgadzam się z tym, tak rzeczywiście jest i tak było od początku istnienia seminariów, ale absolutnie nie zgadzam się z Twoim twierdzeniem, jakoby przez to „Ginie tradycja w cerkwi, wkrada się współczesność. To jest klęska dla cerkwi”. Do seminarium wstępują ludzie młodzi i niedoświadczeni, aby dowiadywać się m.in. jak sobie radzić w tym współczesnym świecie, jak później prowadzić innych ku Bogu, ku zbawieniu. 3. Nie czujesz się dobrze „jak widzisz, że proboszczowie jeżdżą luksusowymi autami”. Ci, których znam, a znam wielu, jeżdżą ‘normalnymi’. Wspomnijmy przy tym, że jeszcze nie tak dawno samochód jako taki czy nawet telewizor był luksusem. Czy to je dyskwalifikowało w cerkiewnym kontekście? Czy ‘tradycyjni’ duchowni powinni jeździć furmankami albo rowerami i nie oglądać telewizji, a tym bardziej występować w ‘nowoczesnych’ programach telewizyjnych? 4. ‘W świecie duchowieństwa’ z problemami chodzi się do diecezjalnego biskupa. Nikogo nie zwalnia się ‘ot tak’. Zapewniam, że ‘procedury’ zwolnienia czy przyjęcia są ‘w świecie duchowieństwa’ dużo bardziej złożone niż w ‘pracy świeckiej’ (gdzie zdarzały/ją się nawet zwolnienia zwykłym sms…) 5. Żenujące dla Ciebie było spostrzeżenie, że „młodzi duchowni nie byli skupieni na modlitwie tylko na plotkowaniu i zbędnym gadaniu”. Pozwól, że zapytam: czy wszyscy ‘plotkowali i gadali na próżno’, czy robili to bez przerwy i podczas wszystkich nabożeństw? Grabarka to szczególne miejsce – wielu znajomych spotyka się tam raz do roku. Czy nie wypada im przy tej świątecznej okazji chwilę porozmawiać? A tak na marginesie – ktoś mądry stwierdził kiedyś: „takich mamy duchownych, jacy sami jesteśmy”… a mądrości ludowe dodają: „przyganiał kocioł garnkowi”…? 6. Uważasz, że nabożeństwa ‘na ołtarzu polowym’ są tylko WSPÓŁCZESNOŚCIĄ, nie na miejscu, na pokaz, dla wygody? Ja natomiast uważam, że to bardzo wskazany przejaw wychodzenia Cerkwi i duchowieństwa na spotkanie wiernym. Jestem pewien, że wielu wiernych cieszy się, że może uczestniczyć w nabożeństwach na zewnątrz. Wielu też wdzięcznych jest WSPÓŁCZESNOŚCI za to, że gdy nie są w stanie przyjechać na Grabarkę (albo pójść do cerkwi w kontekście pandemii), mogą obejrzeć nabożeństwo w telewizji… 7. ‘Z kim mądrym o tym porozmawiać?’ A z kim próbowałeś? Z innymi Anonimami? „Szukajcie, a znajdziecie”…
Pytanie traktuję jako wypowiedź w dyskusji i uważam, że z wyrażonym poglądem należy się zgodzić. Rzeczywiście potrzebujemy wydań dwujęzycznych takich jak np. modlitewnik z przygotowaniem do św. Eucharystii. Myślę, że z biegiem czasu takie publikacje będą powstawać. Proces upowszechniania się j. polskiego w Liturii jest dość nowym do którego przywykamy.
Myślę, że do tego przypadku trzeba odnieść metodę, zalecaną przez abbę Izajasza i wielu innych przedstawicieli jego „szkoły życia duchowego”. Chodzi o to, aby rozróżnić pomiędzy grzechem, a człowiekiem, który ten grzech popełnił. Nie wolno utożsamiać jednego z drugim. Grzech koniecznie trzeba nienawidzić, a człowieka, który ten grzech popełnił, traktować miłością. Skoro w Twych relacjach z rodzicami pojawiły się takie poważne ‘niedociągnięcia’ albo braki, nie oznacza to, że wszystkie relacje są tak samo ‘wybrakowane’. Zapewne zauważyłaś, masz świadomość, że w innych rodzinach było inaczej, tj. lepiej. Wierzę, że to rozgraniczenie okaże się ważnym krokiem, na drodze ku odkrywaniu prawdziwego ojcostwa Boga. Jeśli sama nie po/radzisz sobie z tymi ‘zaszłościami’ i ‘zakłóceniami’ w relacjach z rodzicami i ich ‘naprawianiem’ czy ‘porządkowaniem’, spróbuj poprosić o pomoc specjalisty psychoterapeuty. Znam kilku. Znają się ‘na rzeczy’. Wierzę, że pomogą. Napisz to mnie, a podam namiary.
W słownikowych definicjach fanatyzmu mowa o żarliwości w wyznawaniu/przejawianiu wiary połączonym ze skrajną nietolerancją. Gorliwa wiara powinna charakteryzować się m.in. otwartością na innych ludzi. Ująłbym to tak: wierzymy/wiemy, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Obraz nosimy w sobie, już go mamy, a do podobieństwa dążymy/powinniśmy dążyć przez całe życie. (To dlatego świętych mnichów i mniszki nazywamy po grecku ‚osios’, a po cerkiewnosłowiańsku ‚prepodobnyj/a’ – najbardziej podobnymi do Chrystusa, albo do Adama przed upadkiem). Powinniśmy jednak pamiętać, że ‚zapisany’ w nas obraz Boga to obraz Boga w trzech Osobach, to obraz, który zawiera w sobie relację miłości, prawdziwej miłości… (polecam lekturę tekstu bp Kallistosa Ware, „Człowiek jako ikona Trójcy Świętej”). Gorliwy wierzący obdarza miłością wszystkich, a fanatyk tylko ‚swoich’…
Wspomniana na początku lektura artykułu o przemocy w rodzinie dodatkowo komplikuje opisaną sytuację – pozwala domyślać się czy nawet sugeruje, że Waszym kłótniom towarzyszyła przemoc (fizyczna i psychiczna?). Tego na pewno nie powinno być w żadnej rodzinie i w relacjach pomiędzy ludźmi. Jeżeli to trwało przez lata, jeżeli podejmowane były próby uporządkowania Waszych relacji, ale okazały się nieskuteczne i nie widać poprawy, mogło to doprowadzić do swego rodzaju ‚zmęczenia materiału’. Mogły zatem pojawić się ‚pęknięcia’. Warto próbować je naprawi(a)ć, najlepiej na bieżąco, żeby nie doszło do załamania czy rozpadu (‚katastrofy budowlanej’). Cerkiew zaleca, zachęca i pomaga naprawiać relacje – trzeba wybaczać, ale też prosić o wybaczenie. Trzeba rozmawiać o problemach i próbować wspólnie je rozwiązywać. Z Bożą pomocą (o którą, jak wierzę, prosicie w modlitwach) wszystko jest możliwe. Potrzebne jest jednak obustronne zaangażowanie – zarówno chęci, jak i konkretne działania (cytując klasyka: „największy w tym ambaras, żeby dwoje chciało na raz”). Jeśli sami nie radzicie sobie z Waszymi problemami, poproście o wsparcie ‚z zewnątrz’. Istnieją przecież poradnie małżeńskie, psychoterapeutyczne, które gotowe są udzielić i udzielają fachowej pomocy w kryzysowych okolicznościach. Pamiętajcie przy tym, że kryzys to nie ‚koniec świata’. Potraktujcie go jako ‚możliwość do wykorzystania’. Znam takie pary małżeńskie, którym wspólne zmagania z poważnymi trudnościami pomogły nie tylko powierzchownie ‚zaszpachlować pęknięcia i rysy’, ale prawdziwie umocnić i utrwalić ich związki. Z pewnością nie używali do tego przemocy…
Życzę powodzenia w poszukiwaniach skutecznego lekarstwa
Uważam, że najlepiej byłoby modlić się całym sobą i całym swoim życiem, tj. żyć i postępować zgodnie z wolą Bożą i zgodnie z Bożymi przykazaniami, żyć sakramentalnie, tj. w pełni uczestniczyć w Boskiej Liturgii i regularnie przystępować do komunii. Polecam lekturę tekstu metr. Kallistosa, „Teologia
nabożeństwa” (http://www.prawoslawie.k.pl/book/k01.html).
Uściślijmy na początku, że miłość to jedno z wielu uczuć, a jedno z uczuć to miłość, więc będziemy rozważać o miłości jako największym, najwyższym, najgłębszym i najszerszym ze wszystkich uczuć (por. 1 Kor 13,1-13). Ponadto, nie zatrzymywałbym się na dwojgu osób (polecam tekst metr. Kallistosa, Człowiek jako ikona Trójcy Świętej).
Niedawno świętowaliśmy Podniesienie Krzyża Pańskiego. Z ewangelicznych tekstów tego święta i niedziel przed (J 3,13-17) i po święcie Mk 8,34-9,1) wynika, że miłość to naśladowanie Chrystusa, które wymaga zaparcia się siebie i niesienia swego krzyża. Inaczej mówiąc, miłość to oddawanie życia – niekoniecznie przez pójście na śmierć, jaku uczynił to dla nas i ze względu na nas Chrystus, ale przez dzielenie się swoim życiem. Widać to w symbolice prawosławnego misterium małżeństwa, które nazywamy koronowaniem (cs. wienczanije). Korony na głowach (albo nad głowami) nowożeńców, to korony królestwa Bożego, które jest najważniejszym i ostatecznym celem małżeństwa, ale jednocześnie są to korony/wieńce męczeństwa, które prowadzi do tego królestwa. To dlatego w modlitwach podczas ślubu w cerkwi wspominamy również męczenników. Męczeństwo to świadectwo wiary, połączone z gotowością oddania życia za to/tego, w co/kogo wierzę. Mąż i żona z miłości i z miłością oddają sobie nawzajem całe swoje życie, zapierają się przy tym siebie samych, tj. odwracają uwagę od siebie (rezygnują z egoizmu) aby zwracać ją na innych ludzi. Zauważają ich i okazując im uwagę, troskę, pomagając w problemach i uczestnicząc w ich radościach, poświęcając im swój(?) czas, czas swego życia – dzielą się z nimi swym życiem i oddają swe życie – niosą swój krzyż i naśladują Chrystusa. Trzeba tu wspomnieć i podkreślić, że męczennicy oddawali swe życie z radością. Czyż w stanie zakochania (i później też?) nie jesteśmy gotowi odda(wa)ć życie dla umiłowanej osoby i za ukochaną osobę?
Myślę, że takie sytuacje w rodzinach mieszanych zdarzają się. Można uczestniczyć w takiej uroczystości, natomiast należy pamiętać, że osoba wyznania prawosławnego nie może przystępować do Komunii w Kościele rzymskokatolickim.
Bardzo mi przykro, ale nie wiem, którego świętego mogła wskazać matuszka. W sklepiku Bractwa natknąłem się kiedyś na obszerny modlitewnik, w którym zebrane były modlitwy w różnych ‚intencjach’, wypowiadane w różnych okolicznościach. Z tego co pamiętam, byli tam też wskazani święci, do których można/trzeba zwracać się z prośbą o udzielanie pomocy w obliczu określonych problemów/chorób.