Mam poważny problem, nie mogę się wyspowiadać. Chodzi o to, że za każdym razem, gdy przystępuję do spowiedzi, nie dam rady wykrztusić z siebie słowa, ponieważ w trakcie spowiedzi płaczę, ponieważ żałuję swoich grzechów. Czy to oznacza więc, że te grzechy nigdy nie zostaną mi wybaczone, skoro ich nie wypowiedziałam? Czy jestem w stanie zrobić coś, co by mi pomogło, abym nie płakała w trakcie spowiadania się? Anonim

Zanim przejdę do wskazania możliwości rozwiązania tego problemu, zacytuję fragmenty wykładu bp Kallistosa Ware: „Prawosławne rozumienie pokajania” zaczerpnięte z podrozdziału pt. „Dar łez”, (to rozdział ksiżki pt. Królestwo wnętrza; tekst wykładu dostępny jest na cerkiew.pl http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=98 – zachęcam oczywiście do uważnej lektury całego wykładu i całej książki…)

Dar łez […] zajmuje ważne miejsce również w duchowej tradycji chrześcijańskiego Wschodu. „Teologia łez” odgrywa szczególnie znaczącą rolę w nauce św. Jana Klimaka, św. Izaaka Syryjczyka i św. Symeona Nowego Teologa. Dla św. Jana Klimaka łzy stanowią odnowienie łaski Chrztu: „Źródło łez po Chrzcie jest obfitsze niż sam Chrzest, chociaż słowa te mogą brzmieć nieco zuchwale. […] Pierwszy Chrzest otrzymaliśmy jako dzieci, ale wszyscy skaziliśmy go; poprzez łzy odtwarzamy czystość pierwszego Chrztu”. Św. Izaak uważa łzy za rozstrzygającą granicę pomiędzy „stanem cielesnym” a „duchowym”, za punkt przejścia pomiędzy wiekiem obecnym, a Wiekiem, który ma nadejść i wejście do którego możemy antycypować już nawet w tym życiu. […] Św. Symeon twierdzi, że nigdy nie powinniśmy przystępować do Komunii Świętej nie wylewając łez. Według Nicetasa Stethatosa, ucznia św. Symeona, łzy są w stanie przywrócić nawet utracone dziewictwo. […] Istnieje wiele rodzajów łez i nieodzowne jest ich rozróżnianie. Podstawowa różnica istnieje pomiędzy łzami zmysłowymi czy też naturalnymi a duchowymi (istnieje także trzecia możliwość – łzy mogą być również demoniczne). […] Łzy duchowe, jak sama nazwa wskazuje, są darem łaski Boga Ducha Świętego, a nie skutkiem naszych własnych wysiłków; ściśle wiążą się one z naszą modlitwą. Łzy zmysłowe wyrażają nasz przyziemny smutek, który, tak jak i my sami, tkwi w upadłym świecie, nieuchronnie zmierzającym do śmierci. Duchowe łzy wprowadzają nas do nowego życia Zmartwychwstania. […]

Jak uczą święci Ojcowie, istnieją dwa podstawowe rodzaje łez duchowych. Na niższym poziomie są one gorzkie, na wyższym – słodkie. Na niższym poziomie stanowią one formę oczyszczenia, na wyższym zaś – oświecenia. Na niższym poziomie wyrażają skruchę, żal za grzech, smutek z powodu naszego oderwania się od Boga – przypominają o Adamie płaczącym u wrót Raju. Te na wyższym poziomie wyrażają radość z Bożej miłości, dziękczynienie za nasze niezasłużone ponowne usynowienie. […] Jednak podobnie jak w przypadku rozróżnienia pomiędzy płaczem naturalnym i duchowym, owe dwa poziomy duchowych łez nie powinny być sobie nazbyt zdecydowanie przeciwstawiane. Jeden poziom duchowych łez prowadzi ku drugiemu. Łzy żalu za grzechy zmieniają się stopniowo w łzy wdzięczności i radości. Tak więc w owym darze łez jawi się nam raz jeszcze kwestia, którą niejednokrotnie podkreślaliśmy – pokajanie nie jest negatywne, lecz pozytywne; nie jest niszczące, lecz dające życie, nie przepojone zwątpieniem, ale pełne nadziei…

Mam nadzieję, że już te wybrane cytaty mogą pomóc Ci inaczej pojmować i traktować Twe łzy – choć na swój sposób „przeszkadzają”, są jednak również pomocne (żeby nie powiedzieć niezbędne…) i wypadałoby się z nich cieszyć (i to nawet bardzo…). Skoro są darem, wypadałoby ich Ci wręcz zazdrościć… i pracować/modlić się, aby również tego daru dostąpić…

Uważam, że w opisanej przez Ciebie sytuacji stosowne/pomocne byłoby dokonanie wyboru duchowego opiekuna/spowiednika (podobnie jak każdy z nas wybiera lekarza rodzinnego). Pojawia się wówczas możliwość spowiedzi przy znanym, obdarzonym zaufaniem duchownym. Z jednej strony może to podziałać „uspokajająco” przed i podczas spowiedzi, a z drugiej może dać możliwość w miarę szybkiego, bez presji kolejki oczekujących „dojścia do siebie”/uspokojenia się podczas samej spowiedzi (jeżeli dalej będzie taka potrzeba).  Z wybranym ojcem duchowym można umówić się/spotkać się nie tylko w cerkwi podczas, przed czy po nabożeństwie. Spowiedź może mieć miejsce „w zaciszu” kancelarii czy innym pomieszczeniu domu parafialnego (np. chrzcielnicy?). W niektórych cerkwiach (np. w Warszawie na Woli) są specjalnie wydzielone pomieszczenia, w których odbywa się spowiedź.

Żal za grzechy jest niezbędny przy spowiedzie i to dlatego spowiednik przed modlitwą rozgrzeszenia zawsze zadaje pytanie: „Czy żałujesz [za swoje grzechy?] (cs. kajesz sia)”. Twój płacz wyraźnie potwierdza żal i skruchę, ale równie ważne jest wyznawanie grzechów, „nazywanie ich po imieniu”. Pan Bóg zna, co prawda, wszystkie nasze grzechy, ale wyznanie ich przy świadku, którym jest spowiednik, to równie ważny element spowiedzi – trzeba je „wyrzucić z siebie”, „uzewnętrznić” właśnie poprzez ich ujawnianie. Wierzę, że jeśli prawdziwie żałujemy, kajamy się, Bóg wybacza nam wszystkie nasze grzechy – nawet te, z których nie zdajemy sobie sprawy, popełnione nieświadomie czy też te, o których zapomnieliśmy. W modlitwie przed spowiedzią pojawia się jednak ostrzeżenie, że zatajone z premedytacją (ze strachu czy ze wstydu?) i nie ujawnione grzechy nie tylko nie będą odpuszczone, ale to „przemilczenie” będzie jeszcze większym grzechem. Zdecydowanie lepiej zatem wyznawać wszystkie nasze grzechy i przewinienia.

Jeśli świadomość wielkiej „wartości łez” i wybór spowiednika nie pomoże, płacz okaże się silniejszy i dalej będzie przeszkadzał w „poprawnej” spowiedzi i spokojnym nazywaniu grzechów po imieniu, można spróbować zastosować dodatkowy „techniczny”(?) sposób – wypić uspakajające ziółka – melisę, lawendę lub rumianek – albo poprosić o jakiś specyfik w aptece.

Z głębi serca życzę doznania wystarczająco długiej chwili dogłębnego uspokojenia, aby wszystkie grzechy mogły zostać wyznane i „wyrzucone z siebie”, ale ich przebaczenie niech dalej zapewnia i potwierdza drogocenny dar łez…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Jak wygląda procedura zdjęcia błogosławieństwa/ rozwodu w cerkwi? Jakie dokumenty są potrzebne? Jak wygląda sytuacja wiernego po takim zdjęciu błogosławieństwa? Czy to ogromny grzech jeśli dokona się rozwodu? Podkreślę, że bycie w takim związku więcej dostarcza grzechu niż dobroci i spokoju. Uważam, że będąc osobno będziemy lepszymi ludźmi. Jak Bóg będzie na to patrzył? Adrianna

Procedura zdjęcia błogosławieństwa z małżeństwa dokonywana jest w parafii do której należy osoba ubiegająca się o zdjęcie błogosławieństwa. Potrzebne jest postanowienie sadu cywilnego o udzieleniu rozwodu, metryka zawarcia ślubu z cerkwi, gdzie był o zawierany, uzasadnienie osoby ubiegającej się o zdjęcie błogosławieństwa. Sugerowałbym pójść najpierw do proboszcza, gdzie będzie przeprowadzana ta procedura i porozmawiać dokładnie o problemie. Oczywiście przerywanie związku małżeńskiego jest rzeczą niedobrą i niosącą ze sobą wiele napięcia. Szczególnie jest to bolesne kiedy są dzieci i one stają się ofiarami kłótni rodziców. Może zanim podejmie się decyzję o zakończeniu związku, właściwy byłoby przejście terapii dla małżeństw.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika, rodzina



Byłem na całonocnym czuwaniu w cerkwi. Przed rozpoczęciem św. liturgii batiuszka czynił wiernym pędzelkiem na czole znak krzyża. Na czym polega ten obrzęd, z jakiego powodu jest sprawowany i jaka jest jego historia? Czy rzymski katolik może do niego przystąpić? Arkadiusz

Pomazanie św. olejem jest dokonywane prawie zawsze w czasie celebracji liturgicznej wielkich świat. Najczęściej jest to olej, który był pobłogosławiony nieco wcześniej wraz ze specjalną modlitwą. W Prawosławiu pomazywanie błogosławionym olejkiem jest dokonywane bardzo często. Osoby innego wyznania mogą brać udział w tym błogosławieństwie i być pomazywane świętym olejkiem.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika



W trakcie ślubu, podczas 3 krotnego przejścia mojemu mężowi zgasła świeca, którą następnie odpalił jeszcze raz ode mnie. Proszę powiedzieć, czy powinnam się martwić? Dochodzą mnie słuchy, że to bardzo zły znak.. związany z wczesną śmiercią. Bardzo się przejmuje. Ewelina

Śmiem twierdzić, że nie wolno Ci się tym przejmować, nie wolno Ci wierzyć w tego rodzaju „złe znaki”!. Świeca zgasła bo mąż zbyt szybko nią poruszył albo ‚trafiła’ na ciąg powietrza. Przypisywanie temu zdarzeniu jakiegokolwiek ‚dodatkowego’ znaczenia to zabobon. Czy wierzysz, że gdy czarny kot przebiegnie Ci drogę to spotka Cię nieszczęście? Czy wierzysz, że jeśli podziękujesz za czyjeś skierowane ku Tobie dobre życzenie, to się ono nie spełni? „Chodzą też słuchy”, że „nieszczęścia chodzą parami”… Przedszkolaki mają „dowody”, że to wszystko się „sprawdza” – Kasia nie obróciła się na pięcie, Grześ nie splunął przez lewe czy prawe ramię i rzeczywiście zdarzyły się im jakieś przykrości. Czy rzeczywiście przez tego czarnego kota? Na pewno nie przez niego, ale z pewnością przez to, że uwierzyły, że spotka je jakieś nieszczęście. Mamy na ten temat ewangeliczne wyjaśnienia/wskazówki. W opowieści o cudownym uzdrowieniu dwóch ślepców słyszymy, że w odpowiedzi na ich prośbę o uzdrowienie, Chrystus zapytał ich: „Czy wierzycie?” Gdy potwierdzili swą wiarę w uzdrowienie, usłyszeli znamienne słowa: „Niech się wam stanie wedle waszej wiary!”, po czym przejrzeli, dostąpili upragnionego uzdrowienia. Ślepcy wierzyli, że odzyskają wzrok i tak się stało. Dzieci uwierzyły, że spotka je nieszczęście i „doczekały się”. Można by podsumować to stwierdzeniem: „Jak wierzysz, tak masz”… Nieszczęścia mogą chodzić nawet stadami, bo jeśli spotkało mnie jakieś nieszczęście i w związku z tym rozglądam się skąd przyjdzie to drugie, to z pewnością przyjdzie – na „moje własne życzenie”. Wyczekiwanie na to drugie „do pary” nieszczęście to „czysta prowokacja” – to „licho co nie śpi” może nam zafundować kilka nieszczęść, żeby nas przekonać, że tego rodzaju „mądrości ludowe” się „sprawdzają”. Uważajmy zatem, w co wierzymy, bo nam też „może się stać wedle naszej wiary”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Zastanawiam się nad tym, jak w czasach tak wielu różnych zbiórek i próśb być w stanie pomóc każdemu człowiekowi. Czuję się bardzo źle, kiedy ignoruję ogłoszenia z prośbami o wpłaty, ale też zdaję sobie sprawę, że nie mogę oddać wszystkich pieniędzy, które mam i nie odkładać nic na przyszłość. Czuję się winna kupując coś dodatkowego sobie, kiedy mogłabym oddać te pieniądze potrzebującym. Bardzo ciężko mi znaleźć w tym wszystkim równowagę i mieć poczucie, że pomagam, dlatego proszę o pomoc i rozjaśnienie tej kwestii. Anonim

Obawiam się, że nawet przy najszczerszych chęciach i staraniach nikt z nas nie jest „w stanie pomóc każdemu człowiekowi”, który o to prosi. Mimo to, powinniśmy pomagać w stopniu najwyższym z możliwych i na różne sposoby. Powinniśmy pamiętać/przypominać sobie (i innym) opowieść Jezusa Chrystusa o sądzie ostatecznym (Mt 25,31-46). Będziemy sądzeni za to, czy nie/pomagaliśmy. Nasz Zbawiciel stwierdza: „Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie uczyniliście”. Woda, jedzenie, ubranie, pomoc wędrowcowi/uchodźcy, odwiedziny chorego czy uwięzionego to podstawowe przykłady okazywania pomocy ‚na bieżąco’. Pośród nich można ‚zmieścić’ wszystkie inne przejawy troski – ‚klasyczne’ przeprowadzanie niewidomego przez jezdnię albo skierowane do kogoś smutnego czy zatroskanego pytanie: Czy mógłbym w czymś pomóc? To „tak mało”, a jednocześnie tak bardzo dużo! Aby się o tym przekonać polecam wszystkim obejrzenie filmu pt. „Podaj dalej”. Piszę o tym, żeby stwierdzić, że możemy/powinniśmy pomagać nie tylko finansowo. Powinniśmy dzielić się swoim życiem, dzielić się sobą na każdym kroku. Obiecujemy to Bogu i ludziom podczas każdej Boskiej Liturgii, gdy słyszymy wezwanie: „Najświętszą, najczystszą, najbardziej błogosławioną pełną chwały Władczynię naszą, Bogarodzicę i zawsze Dziewicę Marię ze wszystkimi świętymi wspomniawszy, sami siebie, wszyscy siebie nawzajem i całe nasze życie Chrystusowi Bogu oddajmy”, na które odpowiadamy: „Tobie Panie [oddajemy].” To „całe życie” to chwila, którą dysponujemy i którą oddajemy, dzieląc się nią z potrzebującym.
Jeśli zaś chodzi o liczne prośby o wpłaty, myślę że jednym z pomocnych rozwiązań mogłoby być ustalenie w domowym budżecie miesięcznej kwoty z przeznaczeniem na pomoc potrzebującym. To może być jakaś stała, konkretna kwota albo stały procent miesięcznych zarobków. Wspomnieć tu wypadałoby, że Izraelici, a później chrześcijanie pierwszych (i późniejszych też) wieków przeznaczali Bogu=świątyni=Cerkwi=biednym=potrzebującym dziesiątą część swego dochodu! Ustalenie/utrwalenie takiego ‚wydatku’ w domowym portfelu może podziałać ‚uspokajająco’ – robimy co powinniśmy i co możemy. Dopuszczajmy jednak możliwość jakiegoś dodatkowego wsparcia w niespodziewanym, szczególnie bolesnym/trudnym przypadku. Dodać tu trzeba – jeden z wielkich świętych stwierdził, że za każdym razem, gdy kupujemy coś, co nie jest dla nas prawdziwie niezbędne, odbieramy głodnemu kromkę chleba… Kupujmy zatem rozważnie i ostrożnie. Wszyscy na tym skorzystamy.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe



Chciałabym spytać skąd wynikają różnice pomiędzy Prawosławiem a Katolicyzmem dotyczące podejścia do antykoncepcji? Mam na myśli oczywiście antykoncepcję używaną przez małżonków. Uważam, że z powodów zdrowotnych, czy zawodowych ciąża powinna być rozsądna i przemyślana. W osobistych rozważaniach skłaniam się do korzystania z antykoncepcji po 35-40 roku życia w ramach „zrobienia wszystkiego co mogę” żeby uchronić moje dzieci przed wadami genetycznymi- jednocześnie pozostawiając to czego „nie mogę” w gestii Boga i modlitwy. W każdym razie, nie sądzę, żeby przy obecnej świadomości różnych zagrożeń rozsądnym było współżycie w późniejszym wieku bez jakiejkolwiek antykoncepcji. Nie chciałabym jednak żyć wbrew Bogu i męczy mnie myśl o tak popieranej przez Katolików wizji rodziny, w której kobieta powinna mieć ciążę za ciążą (co samo w sobie również jest niekorzystne dla zdrowia i matki i dziecka). Dzieci to największe błogosławieństwo i moje największe marzenie, ale świadomie nie chcę skazywać ich na choroby i cierpienie. Co o tym myśleć? Anonim

Najpierw uporządkujmy terminologię. Słusznie ograniczasz antykoncepcję do kontekstu małżeństwa, bo seks ‚zarezerwowany’ jest dla łoża małżeńskiego. Antykoncepcja poza tym kontekstem oznacza seks poza łożem małżeńskim, czyli nierząd albo cudzołóstwo, postrzegane w chrześcijaństwie jako bardzo poważny grzech (św. Bazyli Wielki w IV w. zalecał nań ‚terapię leczniczą’ w postaci 12 lat ekskomuniki…) Ludzie powinni go unikać, ale powszechnie wiadomo, że ‚zdarza się’ niepokojąco często, niejako ‚upowszechnił się’ (!?!)
Pojawia się pytanie czy antykoncepcja powinna być nie tylko dozwolona, ale nawet ‚wskazana’ ze względu na możliwość pojawienia się w tym niewłaściwym, pozamałżeńskim kontekście niechcianej, ‚przypadkowej” (!?!) ciąży… Można odnieść wrażenie, że Kościół rzymskokatolicki próbuje walczyć z tym ‚zjawiskiem’, zakładając, że stanowczy zakaz stosowania antykoncepcji przekona rzymskich katolików (i nie tylko?) do powstrzymywania się od nierządu i cudzołóstwa. Zdaniem innych, kolejność powinna być odwrotna – zniechęcanie, przestrzeganie przed konsekwencjami tego grzechu, dogłębne wyjaśnienie znaczenia misterium małżeństwa i małżeńskiego współżycia, niejako ‚z automatu’ rozwiązałoby kwestię antykoncepcji, ale tu też pojawia się pytanie: czy ci ‚inni’ (czytaj ‚my sami’) robią tyle, co trzeba i tak, jak trzeba…?
Poza tym istnieją różne rodzaje antykoncepcji i nawet jeśli pojawia się w słusznym kontekście małżeństwa, może/musi być niedopuszczalna. Chodzi o środki wczesnoporonne – to już nie jest ‚antykoncepcja’ – zapobieganie poczęciu – ale zabijanie embrionu.
W Twoich rozważaniach niepokoi mnie (nawet bardzo), że ‚z góry’ zakładasz, że małżeńskie współżycie po 35-40 roku życia, ‚naraża/skazuje dzieci na wady genetyczne’. Statystyki zapewne wskazują na taką możliwość, ale podobne statystyki wskazują też na śmiertelne konsekwencje przechodzenia przez jezdnię na przejściu dla pieszych. W tym kontekście niepokoi też Twoja deklaracja gotowości „zrobienia wszystkiego co mogę” – czy chodzi tu o dopuszczenie wszelkiej ‚antykoncepcji’?
Prawosławne chrześcijaństwo małżonkom pozostawia decyzję o ilości dzieci i częstotliwości ich pojawiania się, wierząc, że będzie rozważna i uzasadniona. Czytałem/słyszałem o uwzględnianiu przy tym okoliczności ekonomicznych, lokalowych czy ‚bieżących’ (np. właśnie urodziło się kolejne dziecię, więc tymczasem powstrzymajmy się od możliwości szybkiego poczęcia kolejnego). Przyznaję, że nie zetknąłem się z uzasadnianiem antykoncepcji ‚na wypadek wad genetycznych’ albo ‚na wszelki wypadek|’. Czy w takich okolicznościach, ‚przy obecnej świadomości różnych zagrożeń […] współżycia w późniejszym wieku’ nie wypadałoby całkowicie przerwać? To też antykoncepcja…
Prawosławie przestrzega też, że nie wszystko zależy tu tylko od nas. Możemy planować ‚po swojemu’, ale nasze plany wypadałoby przynajmniej uzgadniać z planami Bożymi. Dzieci są owocem miłości małżonków, ale są też wielkim darem Bożym – małżonkowie mogą ‚zgodnie z planem’ usilnie starać się o potomstwo, a ono się nie pojawia… Bywa też, że starają się uniknąć (kolejnego) poczęcia, a to się pojawia…
Owocnych przemyśleń i rozsądnych decyzji życzę

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, moralność i etyka, rodzina



Dlaczego w kościele rzymskokatolickim modlitwa/ Msza Święta odprawiona za dusze samobójców jest uważana za dobro a modlitwa w kościele prawosławnym za coś wręcz zakazanego? Historia z życia – podzieliłam się wiadomością z poznana siostra (z monasteru), że zamówiłam taką modlitwę w kościele rzymskokatolickim (jestem katoliczką), gdzie mnisi z zakonu bardzo się ucieszyli z takiej intencji, bo o tych ludziach nikt nie pamięta. Zaskoczyła mnie reakcja siostry, która stwierdziła kategorycznie, że wystawiłam się na ogromne niebezpieczeństwo, że wprowadziłam jakieś zakłócenie duchowe i że absolutnie nie wolno się modlić za takie osoby. Jednak moja intencja była czysta. Przyznam, że nie do rozumiem i choć minęło sporo czasu, to nadal nie mogę się otrząsnąć po reakcji tej mniszki. Kalina

Cerkiewne kanony nie dopuszczają nie tylko liturgicznej, cerkiewnej modlitwy za samobójców, ale nawet ich pogrzebu. To nie przez zapomnienie, bowiem w domowej osobistej modlitwie modlą się za nich członkowie rodziny i przyjaciele. To tak wielki grzech, że już tutaj, na ziemi powoduje aż tak bardzo bolesne konsekwencje. Tłumaczyć można/trzeba to również pragnieniem powstrzymania innych wiernych nawet od myśli o odebraniu sobie życia. Perspektywa braku cerkiewnej modlitwy za dusze samobójcy miała/ma działać „odstraszająco”, jako przestroga. To swego rodzaju paradoks – ci, którzy tej modlitwy potrzebują najbardziej, zostają jej pozbawieni, ale, co wielce ważne, przez wzgląd na innych ‚potencjalnych’ samobójców.
Najnowsze badania naukowe wykazały, że w ponad 90% samobójstw popełnianych jest „pod wpływem” wielu różnych różnych czynników i nie są to działania w pełni świadome. Dla wielu hierarchów, duchownych, teologów oznacza to, że pogrzeb i cerkiewna modlitwa stają się w tych przypadkach możliwe.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, wiara



Ostatnio oddaliłam się od Boga. Zauważyłam że gdy stanie się coś złego moi bliscy twierdzą że to wola boża. Przez to odniosłam wrażenie że Bóg jest zły i że karze ludzi za ich najmniejszy błąd. Zaczęłam się go bać. Swoich myśli również. Boję się że gdy pomyślę o czymś co lubię co wiąże się z jakąś bliskością od drugiego człowieka zostanę w jakiś sposób ukarana. Odnoszę wrażenie że każdy mój błąd będzie wiązał się z jakimiś nieszczęściem. Choruję na nerwice co jeszcze bardziej nasila strach. Gdy uczestniczyłam w życiu religijnym zaczęłam zauważać że rzeczy mówione przez duchownego zgadzają się z moimi lękami i obawami. Np o brutalnym końcu świata, albo właśnie karami za błędy które można popełnić w życiu. Modlę się, ale mam uraz do cerkwi i religijnych praktyk przez duchownych, z którymi miałam styczność. Zaczęłam rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem i modlić się własnymi słowami, poczułam ulgę nie mając styczności z kazaniami mówionymi przez duchownych i treściami z którymi się nie zgadzam i których mówiąc wprost się boję. Czy to jest złe? Aleksandra

Modlitewna rozmowa z Bogiem jak z przyjacielem i modlitwa wypowiadana własnymi słowami to ideał, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. W kształtowaniu takiej postawy powinny pomagać/pomagają nam modlitwy skomponowane/ułożone przez świętych i cerkiewne nabożeństwa. W zakończeniu wielu ektenii Chrystus określany jest jako „Miłujący człowieka” (cs. Czełowiekolubiec) albo „Przyjaciel człowieka” (gr. filanthropos). Bóg jest miłością – okazuje nam swą miłość i zaprasza nas abyśmy ją odwzajemniali i okazywali ją Bogu i innym ludziom.
Twierdzenie, że gdy zdarzy się coś złego, to „stoi za tym Bóg”, jest dużym „uproszczeniem”. Bóg wie o wszystkim – o tym, co było, co jest i co będzie – ale to nie znaczy, że o wszystkim zdecydował, wszystko ustalił, zaplanował. My też mamy tu wiele „do powiedzenia” – Bóg obdarował nas wolną wolą i to przecież my podejmujemy swoje własne decyzje i działania. Bywają niewłaściwe i wówczas ponosimy ich konsekwencje, ale nie „zwalajmy” winy na Boga. Bóg wiedział jak postąpimy, pozwolił nam na to, bo obdarował nas wolną wolę i ją szanuje, ale to nie Bóg zdecydował o tym jak postąpiliśmy. To była nasza decyzja. Choć  ciągle popełniamy błędy, grzeszymy, On ciągle nas miłuje. Perspektywa „brutalnego końca świata […] kar za błędy, które można popełnić w życiu” roztaczana bywa przez wiernymi, aby przestrzec ich przed konsekwencjami grzesznego życia i pomóc w powstrzymywaniu się od niewłaściwych, błędnych, grzesznych zachowań. Sąd na pewno nastąpi, ale boleśnie dotknie tych, którzy nie próbują, nie chcą zmienić swego błędnego postępowania i na miłość Boga nie odpowiadają miłością. Choć dzieciom zdarza się narozrabiać, mama/rodzice dalej kochają swoje dzieci… Spróbuj wrócić do cerkiewnego/religijnego życia ze względu na misteria/sakramenty, które umożliwiają nam zbliżenie, a nawet zjednoczenie z Bogiem, który jest miłością. Jeżeli Twój parafialny duchowny ciągle mówi w kazaniach tylko o sądzie i karach, to możliwe, że też ma jakąś nerwicę, ale domyślam się, że porusza też inne tematy, jednak Twoja dolegliwość spowodowała, że zwróciłaś uwagę/usłyszałaś/zauważyłaś tylko to, co akurat budzi Twoje obawy… Słuchajmy uważnie….

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, życie duchowe



Jak Cerkiew postrzega współżycie seksualne osób, które zawarły jedynie ślub cywilny? Czy takie osoby żyją w grzechu? Patryk

Tak postrzega to Cerkiew. Seks ‚zarezerwowany jest’ dla łoża małżeńskiego, a małżeństwo to w naszym pojmowaniu to pełne zjednoczenie mężczyzny i kobiety – męża i żony – we wszystkich sferach ludzkiego życia – nie tylko fizycznie, ekonomicznie, psychicznie, emocjonalnie itp., ale nade wszystko duchowo. Ślub cywilny (cerkiewny konkordatowy też!) ‚zabezpiecza’ stronę formalno-prawną – narzeczony i narzeczona stają się uznanym przez państwo związkiem małżeńskim z jego ‚cywilnymi’ przywilejami i obowiązkami. Ale to „część większej całości” – gdy apostoł Paweł pisze do Efezjan o małżeństwie (Ef 5,21-33), sugestywnie objaśnia jego znaczenie, pragnie powiedzieć jeszcze więcej, ale brakuje mu słów i stwierdza „Misterium/Tajemnica to wielka, lecz ja mówię w odniesieniu do Chrystusa i do Cerkwi” (Ef 5,32).
Można by tu posłużyć się trochę niezgrabnym, mechanicznym porównaniem – ślub cywilny daje, co prawda, „prawo jazdy” samochodem, ale nie upoważnia ono do rozbierania jego silnika na części, bo do tego niezbędna jest dodatkowa wiedza, stosowna ostrożność, znajomość tego złożonego ‚mechanizmu’ i dodatkowe ‚specjalistyczne’ uprawnienia… W takich okolicznościach po angielsku mówią: „Handle with care”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, rodzina



Zadam może proste pytanie, które do mnie wraca „jako stwierdzenie”, a którego nie do końca rozumiem – pięknie to rzecz, ale potrzebuję konkretne, życiowe przykłady i o takowe bardzo proszę. Co to znaczy – stawiać Boga / stawiam Chrystusa na pierwszym miejscu? Czy może mi Ksiądz tak łopatologicznie to objaśnić, dać przykłady z życia. Kasia

Myślę, że „stawianie Boga / Chrystusa na pierwszym miejscu” to realizacja najważniejszego przykazania – „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Mk 12,30-31, Pwt 6, 5). Jak je realizować? Sposobów jest bardzo wiele. Jeden z nich opisuje sentencja św. Teofana Rekluza (cs. Zatwornika) – „Najważniejsze to stać przed Bogiem z umysłem w sercu, nieustannie, w dzień i w nocy, aż do końca życia”. Polecam lekturę wykładu bp Kallistosa Ware, Teologia nabożeństwa (http://www.prawoslawie.k.pl/book/k01.html), który wspaniale znaczenie tej sentencji objaśnia. Bardziej „łopatologicznie” można by stwierdzić: powinniśmy wszystkie nasze plany/działania/uczynki/słowa „sprawdzać/porządkować/opatrywać” pytaniem: czy to zgodne z wolą Bożą? Co by na to Bóg powiedział? Jak by zareagował?
Z pewnością chodzi tu też o poprawne ustalania priorytetów, tego, co dla nas (powinno być/jest) najważniejsze. Przykłady z życia: co okazuje się ważniejsze w niedzielą rano? – uczestnictwo (pełne) w Boskiej Liturgii, czy coś innego? np. dłuższe spanie, telewizja, zakupy, spacer?Wymowny przykład z Ewangelii to opowieść o uzdrowieniu opętanego w krainie Gadareńczyków (Łk 8,26-389) – demony zostały wypędzone z opętanego, weszły w stado świń, a te ruszył pędem do jeziora i utonęły. Właściciele świń, którzy przyszli zobaczyć co się stało i ujrzeli „człowieka, z którego wyszły demony, ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u stóp Jezusa”, poprosili Jezusa, aby odszedł z ich krainy… Kto/co okazał/o się dla nich ważniejszy/e? Mieli „do wyboru” Jezusa – Boga, człowieka i świnie… Czy nie zdarza się nam postępować podobnie? podejmować podobne decyzje? Ewangeliczne ostrzeżenie i rada to przypowieść o synu, który odszedł z domu Ojca (Łk 15,11-32). Polecam jej objaśnienie w jednym z rozdziałów książki metropolity Antoniego Blooma, Odwaga modlitwy.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara



Strona 2 z 15912345...102030...Ostatnia »