Jestem w związku małżeńskim od prawie 5ciu lat. Mój mąż jest naprawdę dobrym człowiekiem i wiem, że nie powinnam narzekać. Jednak czuję, że czegoś brakuje w tym małżeństwie, chodzi mi o taką więź emocjonalną. Próbowałam wielokorotnie z mężem na ten temat rozmawiać, że on jest bardzo w sobie zamknięty skupiony na zarabianiu pieniędzy, a mi zwyczajnie brakuje miłości i zrozumienia. Bardzo się starałam walczyć o te małżeństwo i budować dom taki jaki sobie wymarzyłam, ale ostatnimi czasy nie mam już siły ani chęci. Jest mi to obojętne, stałam się niemiła i opryskliwa. Ponadto pojawił się inny mężczyzna w moim życiu. Między nami do niczego nie doszło, ale mam nieodparte wrażenie, że to właśnie ten którego szukałam całe życie. Co robić? nie chcę skrzywdzić mojego męża, ale nie chcę też całe życie łudzić się, że on się zmieni. wiem, że życie to nie bajka, ale czy Pan Bóg nie chce żebyśmy byli szczęśliwi? Marysia

Gdy czytałem opis Waszego małżeństwa, Twych zmagań, oczekiwań, rozterek i wynikające z nich pytania, nasunęło mi się kilka skojarzeń. Niektóre z nich to słowa z Ewangelii, pozostałe można by określić jako powszechnie  znane „mądrości ludowe”, ale wiele z nich (jeżeli nie wszystkie) mają biblijne podłoże. Z mojej strony pojawiły się też pytania, które Ty sama powinnaś sobie postawić i próbować na nie odpowiedzieć.

Zacznijmy od końca. Pytasz, „czy Pan Bóg nie chce żebyśmy byli szczęśliwi?” Zapewniam Cię, że bardzo tego pragnie i nie tylko życzy nam tego, ale też wspiera nas we wszystkich naszych dobrych dążeniach. Piszesz, że doceniasz swego męża, ale czegoś Ci brakuje – nie wygląda to tak, jak sobie wymarzyłaś. Próbujesz to osiągnąć, ale nie wychodzi – „opadły Ci ręce”, zobojętniałaś. Tu pojawiają się moje skojarzenia i pytania: Doceniasz go i nie chcesz Go skrzywdzić – ale czy to znaczy, że ciągle Go kochasz? Wierzę, że tak. A skoro tak, czy rzeczywiście zrobiłaś wszystko, co można/trzeba  było zrobić? Piszesz o wielokrotnych próbach rozmowy – a czy podjęłaś jakieś konkretne działania? OK, słowa mogą dużo, ale słyszałem/czytałem co nieco np. o „mowie ciała”. Czasem milczeniem można powiedzieć dużo więcej niż tysiącem słów… Ponadto, jeżeli w małżeństwie coś „nie działa”, starania jednej ze „stron” nie skutkują, wówczas można/należałoby szukać pomocy „z zewnątrz” – prosiłaś kogoś o radę/pomoc. Dostępne są np. terapie małżeńskie…

Tutaj warto też zastanowić się nad tym, jaki wpływ na Twoje starania ma „małżeństwo i dom, który sobie wymarzyłaś”. „Mądrości” mówią: „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” albo „Lepsze jest wrogiem dobrego”… Absolutnie nie chcę przez to sugerować, że nie trzeba dążyć do zmian na lepsze, do doskonalenia (się też). Wprost przeciwnie. Wspomniałem o tym, bo znam przypadki, w których wyobrażenia czy marzenia przeszkadzały docenić „stan zastany” – ciągle nie było tak, jak „mogłoby czy miało” być, a to powodowało rozgoryczenie i frustrację. Zamiast pomagać w doskonaleniu, bardzo przeszkadzało. (tu kolejne pytanie [retoryczne?] do Ciebie – czy Twoje zobojętnienie, to że stałaś się niemiła i opryskliwa, pomaga naprawiać ten związek, tj. zwiększa szanse na więcej „więzi emocjonalnej, miłości i zrozumienia”?) Ponadto, gdy poprzeczka zbyt wcześnie bywa podniesiona zbyt wysoko, to na pewno nie da się jej przeskoczyć – trzeba  wcześniejszej „rozgrzewki”.

Twe „wielokrotne rozmowy” i starania przypomniały mi opowieść o pewnym mnichu, który kłócił się ze wszystkimi innym mnichami o wszystko. Źle mu z tym było (nie tak to sobie wyobrażał?), próbował „z tym skończyć”, ale nie wychodziło. Postanowił więc poprosić o Bożą pomoc i wsparcie. Podczas wyjątkowo głębokiej, żarliwej modlitwy dane mu było odczuć, że jego błaganie zostało wysłuchane, prośba została przyjęta i pomoc zostanie mu udzielona. Ale gdy wychodził z cerkwi, w drzwiach spotkał jakiegoś mnicha i pokłócił się z nim. W ciągu kilku następnych godzin spotkał kilkunastu innych i ze wszystkimi się pokłócił, podczas gdy wcześniej w ciągu całego dnia spotykał tylko jednego, dwóch albo trzech i były „tylko” trzy kłótnie. Gdy zapytał Boga dlaczego „nie dotrzymuje obietnicy” i nie tylko nie pomaga, ale jest jeszcze gorzej niż było, usłyszał w odpowiedzi: „Pomoc została Ci udzielona niezwłocznie i obficie – dzisiaj miałeś dużo więcej okazji/możliwości, aby NAUCZYĆ SIĘ jak do kłótni nie dopuszczać”. Róbmy zatem swoje, ale do skutku. Doświadczając porażek w naszych zmaganiach, dodajemy kolejną do poprzednich – 16,17,18 […] 40, 41… Bóg zaś „widzi z góry”, że za 50-ym razem w końcu nam się uda – więc nie rezygnujmy za 49-ym… Bo w Ewangelii czytamy: „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24,13).

Piszesz, że w Twoim życiu „pojawił się inny mężczyzna” i  masz „nieodparte wrażenie, że to właśnie ten, którego szukałaś całe życie”. Bardzo pożyteczna „mądrość ludowa” stwierdza: „Jak ci się wydaje, to się przeżegnaj”… bo być może (na pewno?) tylko Ci się wydaje… Tego rodzaju „wrażenia” mogą być/wydawać się(sic!) bardzo przekonywujące i dlatego koniecznie trzeba je weryfikować. Koniecznie trzeba tu postępować bardzo ostrożnie, bo, śmiem twierdzić, że to może być demoniczna pokusa. Coś nie wychodzi Ci w tym związku, nie jest tak, jak to sobie wymarzyłaś więc masz okazję radykalnie to zmienić. Wystarczy(?) tylko odejść od jednego i połączyć się z drugim mężczyzną. Pewnie będzie trochę bolało, ale ta perspektywa wymarzonego szczęścia jest taka kusząca. Tę pokusę potęguje Twoje rozgoryczenie – „nie chcę też całe życie łudzić się, że on się zmieni”. Czy na pewno całe życie? Czy „szczęście”, o którym piszesz/myślisz to na pewno długotrwała perspektywa? Czy to nie „wygodne”(?) pójścia „na skróty” – 5 lat z tym się zmagasz, a tu pojawia się kusząca perspektywa „szczęścia od ręki”, „za darmo”(?). Czy na pewno o to chodzi? „Mądrości ludowe” mówią – „kto drogę skraca, ten do domu nie wraca”, albo „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Amerykanie zaś mówią: „No pain, no gain” (Jak nie boli, to pożytku nie daje), a z chrześcijańskiej perspektywy brzmiałoby to: „Nie ma zmartwychwstania bez ukrzyżowania”. Trzeba przy tym wiedzieć/pamiętać, że szatan (to licho, co nie śpi) perfidnie zwodzi nas podsuwając „proste i szybkie” rozwiązania „małych” bieżących problemów, po to, aby pogrążyć nas ciężarem nie do zniesienia. Polecam lekturę tekstów C.S. Lewisa „Chrześcijaństwo po prostu” i „Listy starego diabła do młodego”.

Bardzo pomocna będzie też lektura traktatu Ewagriusza z Pontu „O ośmiu demonicznych myślach”. Szóstego z kolei demona acedii (współcześni nazywają go demonem duchowej depresji) mnisi nazwali demonem południa, bo działa na dwa fronty. Gdy w czasie południowej spiekoty mnisi stwierdzali fakt: „trudno wytrzymać”, demon acedii/południa przekonywał ich po swojemu, że „absolutnie nie da się wytrzymać”. W reakcji na ich tęsknotę za przyjemnym chłodem wieczora, rozbudzał w nich pragnienie, aby wieczór nastąpił już w tej chwili, natychmiast… Z jednej strony rozbudza/pogłębia zniechęcenie i rozgoryczenie aktualnym stanem „zastanym”, a z drugiej rozpala pragnienie natychmiastowej zmiany tego stanu i to najlepiej „bez kosztów własnych”, bez własnego udziału, starania czy wysiłku. (Polecam opracowania na temat tegoż demona opublikowane przez Wydawnictwo Benedyktynów Tynieckich – jest ich już kilka, a to też o znamienne…)

Nie da się nie zauważyć, że „trudno Ci wytrzymać” i marzy Ci się „szybka zmiana”, ale przecież „wszystko w swoim czasie”… Sugerowałbym, abyś spróbowała jeszcze raz i abyś próbowała aż do skutku. Często powtarzam (sobie i innym) – „na wszystko jest sposób, ale trzeba go/ich szukać, znaleźć, a później (za)stosować”. Po drodze trudno bywa z szukaniem i znajdowaniem, a jeszcze więcej „kosztuje” stosowanie, ale naprawdę warto próbować, bo „jak się próbuje, to ‘z automatu’ masz przynajmniej 50% możliwości/pewności, że coś z tego wyjdzie”…

„Szukajcie, a znajdziecie”… (Mt 7,7-12)

Bywają w życiu sytuacje kryzysowe, ale warto wiedzieć/pamiętać, że po grecku „kryzys” to możliwość do wykorzystania. Jeżeli nic z tym nie robię, opuszczam ręce, rezygnuję, poddaję się/ulegam okolicznościom – przegrywam z kretesem. Jeśli jednak robię co mogę, najlepiej jak potrafię, szukam przy tym wsparcia „z zewnątrz” i przyjmuję to wsparcie, efekt końcowy może być nawet lepszy, niż ten wymarzony… Z Bogiem wszystko jest możliwe.

Przeprasza, że odpowiadam z opóźnieniem („im szybciej, tym lepiej”, ale „lepiej później, niż wcale”…). Wierzę jednak, że nie jest jeszcze za późno.

Z całego serca życzę nowych sił i wytrwałości, a nade wszystko Bożego błogosławieństwa i wsparcia w dalszych codziennych zmaganiach ze sobą i z „okolicznościami”…

PS. Misterium małżeństwa to wspólna małżeńska droga do królestwa Bożego – to o tym właśnie „mówią” korony na głowach/nad głowami nowożeńców. Te korony (cs. wiency) mają jeszcze jedno znaczenie – to „wieńce męczeństwa” i „wieńce zwycięstwa”. O męczennikach śpiewa też chór podczas procesji wokół stołu (cs. anałoja) w centrum nawy świątyni. Małżeństwo to męczeństwo, bo mąż i żona oddają swoje życie sobie nawzajem i powierzają je Bogu. Jako „jedno ciało” swym postępowaniem i swym życiem świadczą o Bogu i o swej wierze w Boga, bo grecki termin martyria – męczeństwo, oznacza przede wszystkim świadectwo wiary… Polecam „Małżeństwo w prawosławiu” o. Johna Meyendorffa

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara, życie duchowe