Polecam lekturę tekstu o. Johna Brecka, „Dlaczego doszło do Wcielenia?”, Przegląd Prawosławny, 2005, nr 1.W jego zakończeniu czytamy:
„Dlaczego doszło do Wcielenia? Właśnie dlatego, że sami nie możemy siebie zbawić. Aby pokonać, zniszczyć śmierć, Sprawca Życia musiał zstąpić do otchłani śmierci poprzez Swą własną śmierć. Musiał ponieść śmierć na krzyżu, zstąpić do królestwa zmarłych i tam unicestwić moc śmierci. Tylko w ten sposób mógł dać życie tym, którzy pozostawali w objęciach śmierci. Jedynie przyjmując śmierć jako Bogoczłowiek, mógł w Swym własnym zmartwychwstaniu wskrzesić ze Sobą zmarłych i sprawić, by w pełni wraz z Nim uczestniczyli w chwale, którą dzielił z Ojcem jeszcze zanim powstał świat (J 17,5). Dlaczego doszło do Wcielenia? Nastąpiło ono przez to, że dla umożliwienia nam udziału w Jego życiu, Syn Boży musiał doświadczyć wszystkich okoliczności zarówno naszego życia, jak i śmierci. Musiał stać się tym, czym my jesteśmy po to, abyśmy my mogli stać się tym, czym jest On w pełni Swego wiecznego życia i chwały.
Oto dlaczego Chrystus nie jest ani wędrownym żydowskim wieśniakiem, ani też zagorzałym rewolucjonistą. Jest Władcą Pokoju, który „stał się ciałem”, umarł i powstał z martwych aby dać Życie światu.
<<Chryste, Obrońco nasz, zawstydziłeś nieprzyjaciela człowieka, jako tarczy używając Swego niewysłowionego Wcielenia. Przyjmując postać człowieka, obdarzyłeś go teraz radością stawania się podobnym do Boga…>> (Kanon Narodzenia Chrystusa, Pieśń 7)”
Naprawdę warto przeczytać całość tego tekstu. Niestety nie udało mi się zlokalizować go w archiwum PP, więc trzeba szukać w bibliotekach.
Najwięcej modlitw po polsku można znaleźć na stronie: http://www.liturgia.cerkiew.pl/page.php?id=14To modlitwy różnych obrzędów i nabożeństw sprawowanych przez kapłana. Można je czytać samodzielnie ale też wzorując się na nich, można próbować układać swoje własne modlitewne prośby. Modlitwę o dar potomstwa można znaleźć w dziale: „modlitwy dotyczące rodziny” – http://www.liturgia.cerkiew.pl/docs.php?id=4
W opisanym przypadku trudno dostrzec jakieś wspólne działanie i świadectwo. Można (i warto) wspólnie próbować naprawiać błędy, szukać rozwiązania problemów, walczyć o przetrwanie błogosławionego przez Boga związku małżeńskiego, ale przy tym pamiętać, że „do tanga trzeba dwojga”… Wypadałoby zatem upewnić się, że ten związek rzeczywiście jeszcze istnieje. Trudno bowiem walczyć o coś, czego już nie ma…
W prawosławiu nie unieważniamy małżeństwa. Przed ewentualnym powtórnym małżeństwem cerkiewny sąd lub biskup diecezjalny sprawdza/stwierdza fakt wcześniejszego bezpowrotnego rozpadu małżeństwa. Zainteresowani proszą wówczas o zdjęcie błogosławieństwa z poprzedniego związku.
Polecam lekturę książek bp Kallistosa Ware: ‚Kościół prawosławny’, ‚Królestwo wnętrza’ i ‚Tam skarb twój, gdzie serce twoje’. Wartościowych tekstów jest wiele więcej, ale od tych warto zacząć… Twój ‚stonowany nastrój i spokój’ są w tej sytuacji jak najbardziej wskazane. Ewentualna zmiana wyznania nie powinna następować ‚tylko dlatego, że mi się tutaj nie podoba’. Trzeba też uważać, żeby nie nastąpiła pod wpływem ‚zauroczenia’, zachwytu, pierwszego ‚dobrego wrażenia’ itp. Duchowość wschodniego chrześcijaństwa zdecydowanie różni się od tej zachodniej i choć ‚odczuwasz ją głęboko’, trzeba dołożyć wiele starań aby w głęboko w nią wejść. Prawosławie bardzo ‚akcentuje’ potrzebę żywego uczestnictwa w nabożeństwach – w ‚prawidłowym oddawaniu chwały Bogu’ i jednocześnie ‚prawidłowym nauczaniu’ (to znaczenia gr. terminu orthodoxia). Jako apostata, ale jednak człowiek poszukujący, możesz być obecny na prawosławnych nabożeństwach. Niech to (i zalecana poszerzona lektura) będzie Twoją odpowiedzią na kierowane do Ciebie zaproszenie: ‚Przyjdź i zobacz’…
Do zobaczenia zatem, np. w akademickiej cerkwi św. Marii Magdaleny w Białymstoku…
Pytasz czy można w przyszłości stworzyć rodzinę z osobą, która ma już dziecko, czy nie popełnisz przez to grzechu. Zastanawiasz się jak tego rodzaju związki postrzega prawosławie. Myślę, że warto zadać kilka innych pytań. W opisanym przez Ciebie związku z mężczyzną, który ma już dziecko dopatrywał bym się nie tyle grzechu, co ewentualnych dodatkowych trudności. Jeśli nie wszystko, to bardzo wiele zależy od tego, jak odnosisz się i będziesz odnosić się do mężczyzny, który był już w związku z jakąś inną kobietą i ten związek zaowocował narodzinami dziecka. Ważna jest tu też wiedza, dlaczego ten związek nie przetrwał, jaka była przyczyna lub przyczyny jego zerwania, mimo że pojawiło się dziecko. Czy nie ma podstaw do podejrzeń/domysłów/stwierdzenia, że ten mężczyzna nie traktuje relacji z kobietami wystarczająco poważnie? Jeżeli rozstał się z poprzednią partnerką, czy nie pojawią się w twym sercu obawy, że to samo może spotkać Ciebie? To może być dodatkowe, niepotrzebne „obciążenie” w Waszych relacjach. To oczywiście może być ten właściwy mężczyzna, z którym (mimo albo dzięki jego doświadczeniom z przeszłości) będziesz mogła „stworzyć szczęśliwy związek i w przyszłości założyć rodzinę”, ale warto się co do tego upewnić. A temu właśnie służy prawidłowo stosowana „instytucja” narzeczeństwa .
Znam pary, które przeszły tego rodzaju „próby” i po rozpadzie wcześniejszych związków, pomyślnie ułożyły sobie życie z nowymi partnerami i dziećmi z ich poprzednich związków. Ale tylko one wiedzą jak trudno bywa do tego doprowadzić. Wierzę, że Tobie/Wam też może się to udać, ale na pewno potrzebna będzie miłość opisana przez św. Pawła w trzynastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian…
Życzę Wam zatem takiej właśnie miłości… Obojgu.
Nie zetknąłem się z żadną oficjalną wypowiedzią Cerkwi na wskazany temat. Zastanawiam się natomiast co/kto miałby pozbawiać kobiety prawa do służby wojskowej. Skoro zajmują wysokie i bardzo odpowiedzialne stanowiska w służbie cywilnej, z powodzeniem kierują dużymi i „trudnymi w obejściu” grupami mężczyzn (i kobiet) w firmach czy korporacjach, dlaczego nie miałyby dowodzić mniejszymi czy większymi oddziałami żołnierzy (i żołnierek)? Czy kobieta Prezydent „z automatu” nie jest nawet zwierzchnikiem całych sił zbrojnych danego kraju? Czy Kościół/Cerkiew ma się na ten temat wypowiedzieć „za” albo „przeciw”?
Pytanie „Czy godzi się by kobieta” można interpretować na różne sposoby…
Powiedziałbym, że obowiązek religijnego wychowania dziecka spoczywa zarówno na jednych, jak i na drugich, a właściwie na drugim, bo ściśle rzecz biorąc rodzicem chrzestnym jest osoba tej samej płci co ochrzczone dziecko. Wypowiadając w imieniu dziecka słowa symbolu wiary rodzice chrzestni już podczas jego chrztu biorą na siebie odpowiedzialność za jego późniejsze wychowanie w wierze, ale wierzymy też i ufamy, że temu ważnemu zadaniu sprostają rodzice biologiczni. Jeśli jednak okaże się, że zaniedbują oni tę sferę życia dziecka, rodzic chrzestny ma prawo i obowiązek interweniować i korygować ewentualne braki i zaniedbania jak np. przynoszenie/przyprowadzanie dziecka do komunii, przygotowanie do pierwszej spowiedzi itp. Jedni i drudzy rodzice są odpowiedzialni przed Bogiem za wychowanie religijne dzieci, ale z dobrze poinformowanych źródeł słyszałem, że na sądzie ostatecznym to rodzice chrzestni będą ‚rozliczani’ za to, jakimi chrześcijanami okazały się być ich chrzestne dzieci… co nie zwalnia biologicznych rodziców z obowiązku należytego traktowania tej niezwykle ważnej sfery życia.
O ile mi wiadomo PAKP nie ogłosił oficjalnie swego stanowiska w tej konkretnej kwestii, ale wielu prawosławnych na całym świecie (również w Polsce) zareagowało na to „zjawisko”. Pojawiły się twierdzenia, że to herezja, kojarzona i porównywana z etnofiletyzmem, ale towarzyszą im głosy wskazujące na to, że propagowanie, budowanie i umacnianie „świata Rusinów” nie dotyczy dogmatów wiary i w związku z tym trudno postrzegać to jako herezję, co nie oznacza, że nie jest błędnym nauczaniem/działaniem/ideą.
Powiedziałbym, że powinien podjąć decyzję biorąc pod uwagę stan zaistniałej relacji. Zdarzenia z przeszłości nie da się zmienić, jest faktem, w zaistniałych wówczas „okolicznościach” z jakichś powodów wydawało mu się, że sugerowane przez niego „rozwiązanie” będzie „dobre”. Na szczęście do aborcji nie doszło – namawiał, ale chyba nie zmuszał. Teraz ma inne zdanie, zrozumiał swój błąd, z opisu można wnioskować, że cieszy się z nawiązanej relacji. To dobrze, że powiedział o tym wszystkim na spowiedzi. Czy mówić o tym synowi? To zależy od stanu i „dojrzałości” ich relacji. Uważam, że nie musi o tym mówić, jeżeli/bo istnieje możliwość, że spowoduje to naruszenie lub zerwanie tej więzi. Być może jest jeszcze za wcześnie – relacja nie jest jeszcze pełna, dojrzała, głęboka, pełna zrozumienia, miłości gotowej do wybaczenia… Nawet w przypadku takiej „wzorowej” relacji ujawnienie tego zdarzenia też mogłoby ją naruszyć? Czy warto ryzykować? Chciał się go pozbyć – to fakt, ale zdarzyło się to „za młodu” i w niespodziewanych(?), trudnych okolicznościach. Teraz tego żałuje (i słusznie) bo zerwał relację z synem, zanim się jeszcze narodził. Ujawnienie tego faktu synowi nie zmieni przeszłości, a może wpłynąć na ciąg dalszy – może mu zaszkodzić… Czy to nie będzie powtórzenie tego co już raz nastąpiło – czy nie zerwie relacji z synem jeszcze raz, bo „przeszłość jednak go prześladuje”? Co jest ważniejsze – jego „lepsze samopoczucie” (bo synowi, jak na spowiedzi, ujawni swój błąd i będzie mu lżej), czy zaistniała relacja, która może się dalej rozwijać i pogłębiać (ale kosztem jego „ciężkiego sumienia” spowodowanego brakiem ujawnienia prawdy). Relacja jest tu moim zdaniem najważniejsza i to o nią trzeba walczyć. Ewangeliczna wskazówka to przypowieść o synu „marnotrawnym”. Przeważnie kojarzona jest z grzechem syna, który poprosił ojca o swoją część spadku i roztrwonił go, żyjąc rozwiąźle w jakiejś dalekiej krainie. Ale to tylko „część dużo większej całości”. W tej przypowieści największy i najważniejszy grzech to podwójne zerwanie relacji – syna z ojcem (syn uśmiercił ojca, bo poprosił o spadek jeszcze za życia ojca) i starszego brata z młodszym (starszy nie chciał wejść do domu i uczestniczyć w uczcie, którą ojciec wyprawił z radości, że młodszy syn powrócił). Starszy miał rację – młodszy bardzo zgrzeszył, nie tylko roztrwonił majątek, ale zadał ojcu wielki ból rozłąki i nie pomagał mu w niczym. Ale młodszy syn opamiętał się, nawrócił się, pokajał się – doznał głębokiego zrozumienia – i wrócił do domu ojca. Prosić go, żeby przyjął go jako sługę. Ojciec przyjął go jednak jak syna.
Jeżeli Twój przyjaciel uważa, że jego syn gotów jest okazać mu taką właśnie miłość, zrozumienie i wybaczenie – niech próbuje. Ale może warto najpierw nad tą miłością, zrozumieniem i gotowością wybaczenia wspólnie popracować, nie mówiąc nic o przeszłości. Niech „tymczasową(?) konieczność milczenia” potraktuje jako „nieuniknioną”(?) konsekwencją błędu, który popełnił w przeszłości. Czy dobrym rozwiązaniem będzie „zrzucenie” tego brzemienia na syna, już teraz albo w przyszłości?
Zdają sobie sprawę z sugerowanego w opisie dylematu – powiedzieć prawdę czy „żyć w kłamstwie”? Ale w tej sytuacji nie chodzi o kłamstwo. To raczej „przemilczenie”… Trudne i niewygodne bo uniemożliwia „pójście na całość”. Trzeba jednak rozważyć, czy słuszna i dobra chęć ujawnienia prawdy rzeczywiście i na pewno przysłuży się udoskonaleniu i „uprawdziwieniu” tej relacji, czy raczej jej zaszkodzi i nastąpi ponowne, ale tym razem jawne dla obu stron jej zerwanie. Upieram się przy twierdzeniu, że w niektórych określonych okolicznościach o wiele więcej można powiedzieć nie mówić nic….W przypowieści ojciec po długiej rozłące przyjął marnotrawnego utracjusza jak syna. Ojciec nie dopytywał się co zrobił z majątkiem, gdzie i jak go roztrwonił, jak żył… W opisanej sytuacji syn po kilkunastu(?) latach rozłąki przyjął Twego przyjaciela jak ojca(?) Czy pytał go o powody jego nieobecności? Czy to ważniejsze od faktu powrotu?
Życzę przyjacielowi przemyślanej, rozważnej i słusznej decyzji.
To miejsce zwane ‚katedrą’ jest co prawda zarezerwowane dla biskupa, ale jak łatwo zauważyć, nie jest przez hierarchę zajmowane przez całe nabożeństwo, a zdarza się też, że biskupa w ogóle nie ma na danym nabożeństwie. To podwyższenie ma w sobie coś przyciągającego dzieci i zdarza się, że kręcą się wokół niego albo na nim ‚urzędują’. Mi osobiście to nie przeszkadza. Wierzę też, że biskupi też nie mają nic przeciwko temu i nie przeszkadzałoby im gdyby dziecko usiadło na katedrze nawet w czasie gdy sami na niej przebywają. Warunek konieczny – siedząc czy nawet bawiąc się na katedrze, niech zachowują ciszę i spokój. Dzieci powinny czuć się w cerkwi ‚jak u siebie w domu’, Cytowałem już tutaj kiedyś przykłady z cerkwi w Finlandii i Grecji – dzieciom wolno tam robić prawie wszystko, ale w tylko w ciszy i spokojnie, aby podczas nabożeństwa nie przeszkadzać przy tym innym, nie tylko dorosłym. W cerkwi monasteru w Ormylia podcza liturgicznej procesji wielkiego wejścia, która w greckiej tradycji przechodzi przez całą cerkiew wzdłuż północnej ściany i przez centrum nawy, zdarza się niekiedy, że sprawujący nabożeństwo przemieszcza się „slalomem” omijając w ten sposób siedzące lub leżące na podłodze dzieci, bo ‚są u siebie, w domu Ojca’…
Myślę, że miałyby mniej czasu i chęci do zabawy podczas nabożeństw, gdyby rozumiały treść czytanych czy śpiewanych wówczas modlitw, ale to temat na oddzielne i dłuższe rozważania,