Czytając Twą opowieść przypomniały mi się liczne i długie rozmowy z wieloma studentami Instytutu św. Włodzimierza w Nowym Jorku. To były lata 1989-91 – wówczas niemal połowę spośród około setki stanowili „prawosławni z wyboru” albo „konwertyci”. Wcześniej byli rzymskimi katolikami albo protestantami różnych wyznań. Przyjęli prawosławie nie dlatego, że poznali prawosławnego mężczyznę czy kobietę, zakochali się, postanowili się pobrać i przeszli na prawosławie w kontekście małżeństwa mieszanego wyznaniowo. Wszyscy opowiadali, jak zetknęli się z prawosławiem po raz pierwszy (to mogła być wizyta w cerkwi albo lektura książki), jaki był ciąg dalszy zgłębiania wiedzy o prawosławnym chrześcijaństwie i poznawania go. Ten proces czy raczej ta droga bywała krótsza lub dłuższa (przeważnie trwała kilka lat), zdarzały się na niej różne, mniejsze i większe „zakręty” albo przestoje. Dla wszystkich jednak wspólny był ostateczny argument, który decydował o tym, że przyjmowali prawosławie. Choć ze wszystkimi rozmawialiśmy oddzielnie, wszyscy mówili o tym samym (tak, jakby się „zmówili” :-)). Wielu z nich studiowało wcześnie teologię w swoich kościołach czy wyznaniach i teologia prawosławna wielu z nich zafascynowała, ale to nie ona była dla nich tym, co spowodowało tę ostateczną decyzję o przyjęciu prawosławia czy przejściu na prawosławie. Wszyscy stwierdzali, że nie mogli znieść sytuacji, w której przychodzili do cerkwi na Boską Liturgię i nie mogli w pełni w niej uczestniczyć. Każda Boska Liturgia to przygotowanie do Komunii – Pryczaszczenija, zjednoczenia z Chrystusem w misterium Eucharystii. Oni natomiast za każdym razem przygotowywali się, ale nigdy nie przystępowali – nie zasiadali wraz Chrystusem, apostołami i wszystkimi prawosławnymi do stołu Wieczerzy Mistycznej i nie uczestniczyli w uczcie Królestwa, do której na każdej Liturgii wszyscy obecni w cerkwi zapraszani są przez samego Chrystusa słowami, które w Jego imieniu wypowiada sprawujący nabożeństwo duchowny. Słyszeli wezwanie: „Z bojaźnią Bożą, wiarą i miłością przystąpcie” – ale nie przystępowali…
Wskazania w odniesieniu do postu dla wszystkich są takie same, ale każdy, w zależności od okoliczności, samodzielnie decyduje w jakim stopniu ich przestrzega i jak je realizuje. Trzeba przy tym pamiętać, że o poprawności postu nie świadczy to, czy skutecznie powstrzymuję się od jedzenia określonych potraw, ale to, czy mniej grzeszymy. „W poście powstrzymujemy się od tego, co dobre (mięso, nabiał jak również rozrywki czy przyjemności) po to, aby podtrzymywać w sobie zdolność do powstrzymywania się od tego, co złe” – od grzechów, które pojawiają się w relacjach z bliźnimi. Św. Bazyli Wielki w IV w. zauważył: „Co prawda od mięsa wieprzowego powstrzymujecie się, ale swego bliźniego pożeracie swymi słowami i swymi uczynkami”. W pierwszym tygodniu Wielkiego postu, podobnie jak w całym Wielkim poście, zalecany jest ścisły post – powstrzymujemy się od mięsa, ryb, nabiału i jaj, a spożywamy jedynie chleb, warzywa i owoce. W niektórych kalendarzach cerkiewnych pojawiają się wskazówki, aby pierwszy dzień Wielkiego postu traktować jak post jednodniowy, czyli nie jeść nic do wieczornego nabożeństwa. Wskazują też, że w piątek pierwszego tygodnia powstrzymujemy się od oleju, który może pojawi(a)ć się w potrawach w soboty i niedziele.
„Chrzcielne rodzicielstwo” to wielki honor, który wynika z wielkiej odpowiedzialności związanej z chrztem małego dziecka. Trzeba mieć świadomość, że rola rodzica chrzestnego nie ogranicza się do samej ceremonii chrztu – tzw. „trzymania do chrztu”. Chrzestny rodzic bierze na siebie odpowiedzialność za całe jego chrześcijańskie wychowanie ochrzczonego dziecka. To w jego imieniu najpierw wyrzeka się szatana, wszystkich jego mocy i jednoczy się z Chrystusem, a później, wypowiadając (w imieniu dziecka, które nie jest jeszcze w stanie tego zrobić samodzielnie) słowa symbolu wiary (cs. Wieruju), zobowiązuje się dopilnować, aby dziecko we właściwym czasie poznało te słowa, ich treść i znaczenie, i żyło zgodnie z ich treścią – stało się prawdziwym chrześcijaninem czy chrześcijanką. (Tu trzeba też zauważyć, że rodzicem chrzestnym jest tylko osoba tej samej płci, co chrzczone dziecko.) Chrzestny rodzic powinien zatem odwiedzać swoje chrzestne dziecko nie tylko „od święta” czy z okazji urodzin/imienin, ale „na bieżąco” dbać o jego religijne, chrześcijańskie, prawosławne wychow(yw)anie. Bardzo ważna jest tu też modlitwa i żywy osobisty przykład chrześcijańskiego życia.
W ustaleniach niektórych lokalnych Cerkwi pojawiły się spisy warunków, które trzeba spełnić, aby mieć możliwość stać się kandydatem na rodzica chrzestnego – to np. regularne, w każdą niedzielę i święta, pełne uczestnictwo w nabożeństwach i przystępowanie do komunii; przykładne chrześcijańskie życie itp. Na to trzeba „zasłużyć”… Wynika strąd, że to nie tylko kwestia „czy w tych sprawach wypada czy nie wypada odmówić”, ale również „wypada czy nie wypada w ogóle o tym myśleć”…
Nad modlitwą, nad naszą więzią z Bogiem trzeba ciągle pracować. To w naszym życiu najważniejsze i trzeba „dokładać starań”. Nasuwają mi się tu trzy porównania.
Gdy na rzece płyniesz kajakiem „pod prąd”, to wiosłować musisz już nawet po to, aby utrzymać się w tym samym miejscu. Aby posuwać się do przodu, trzeba wiosłować więcej, mocniej…
Ktoś porównał modlitwę do kwiatów, które przynosimy Bogu z prośbą o coś lub w podziękowaniu za to, czym nas obdarował. Bywa, że modlitwa „nie wychodzi”, nie wygląda jak kwiat, nie ma „kolorów i pięknego zapachu”, a jednak chcę o coś prosić, albo za coś dziękować. Jeden ze sprawdzonych sposobów to wspólna modlitwa z rodziną czy w cerkwi. Jeśli moja modlitwa wygląda jak sucha gałązka, ale trafi pomiędzy kwitnące kwiaty modlitwy bliskich czy przyjaciół, w takim małym bukiecie trafi pod właściwy adres i będzie przyjęta (wysłuchana?). W cerkwi bukiet będzie dużo większy (i bardziej „przekonywujący”?).
Słyszałem też porównanie modlitwy do jedzenia. Trzeba jeść, aby żyć. Chciałoby się/powinno się jeść codziennie porządny, ciepły posiłek, ale gdy z jakiegoś powodu(ów) nie ma na stole zupy i drugiego dania, jem to, co mam. To może być suchy chleb albo jakieś resztki… Choć chciałoby się więcej i lepiej, jem to, co mam i wszystko co mam, z nadzieją, że jutro będzie lepiej, ale też ze świadomością, że trzeba nad tym popracować („zarobić na chleb i do chleba”?)
Rady praktyczne: na poranną ospałość – trzeba wcześniej zasypiać; na wieczorne zmęczenie – nie odkładaj modlitwy na sam koniec dnia/wieczora; można np. postanowić, że zostawiam pracę/odpoczynek/telewizję/komputer i o ustalonej, bezpiecznej porze zajmuję się modlitwą (najlepiej po odpowiednim przygotowaniu miejsca modlitwy i siebie samego).
Jak wrócić do odczuwania Boga w sobie i jak znowu zacząć modlić się całym sobą? Wspomnij/wspominaj jak modliłeś się wcześniej. Czy czegoś zabrakło? A może coś zaczęło przeszkadzać? Przyjrzyj się sobie i najbliższemu otoczeniu. Wejrzyj też w siebie w poszukiwaniu „głębokiego zrozumienia” jakim jest pokajanie.
Często powtarzam sobie: „na wszystko jest sposób”, ale trzeba go szukać, znaleźć, a później zastosować. Trudna bywa na tej drodze, ale koniecznie trzeba próbować. Chrystus podopowiada: „Szukajcie, a znajdziecie”.
Udostępnianie organów do przeszczepu, w celu ratowania życia innego człowieka, jest dopuszczalne (a nawet zalecane), ale trzeba tu rozróżnić pomiędzy przeszczepami tkanek i narządów (krew, skóra, nerka, płuco, płat wątroby itp), a przeszczepami serca. Pierwsze mogą być pobierane od dawców żywych, którzy wyrazili na to zgodę i zostali zakwalifikowani jako dawcy. Serce może być pobierane tylko i wyłącznie od dawcy zmarłego. Choć stwierdzenie śmierci mózgowej jest obecnie powszechnie uznanym i stosowanym kryterium uznania danej osoby za zmarłą, otwierającym możliwość pobrania jej organów do przeszczepów, w ostatnich latach pojawiły się co do tego poważne wątpliwości, które wymagają wyjaśnienia. Zgodnie z tradycją kanoniczną i nauczaniem Cerkwi nie można uśmiercić człowieka, aby ratować życie innego. To niedopuszczalne…
Modlitwa „Hospodi, iże Preswiataho Twojeho Ducha w tretij czas…” i towarzyszące jej wersety Ps 50[51] pochodzą z nabożeństwa trzeciej godziny (cs. Czas tretij) i bywają czytane w domowym zaciszu.
Modlitwa „Достойно и праведно Тебе пети, Тебе благословити..” to część liturgicznej anafory i jej słowa wypowiada jedynie prowadzący nabożeństwo duchowny – biskup lub prezbiter. Niegdyś cała anafora była czytana/wypowiadana głośno, wszyscy uczestniczący w Boskiej Liturgii słyszeli słowa poszczególnych jej części i wspólnie wypowiadali słowa, które teraz w imieniu wszystkich zebranych wyśpiewuje chór oraz kilkakrotnie potwierdzali swoje uczestnictwo w tej eucharystycznej modlitwie („podpisywali się” pod jej słowami) mówiąc: „Amen”. Tak więc tej modlitwy (i całej anafory) w domu nie czytamy. Widzę możliwość odczytywania jej („śledzenia jej wzrokiem”) podczas Liturgii – może okazać się pomocne w zrozumieniu Boskiej Liturgii i pełnym uczestnictwie w misterium Eucharystii. I tego Wam życzę…
Grzechy to choroby duszy. Jeżeli grzeszysz, to chorujesz. Jeśli chorujesz i nie żałujesz, że chorujesz, to coś tu nie tak – choroba będzie trwała, a ponadto będzie dalej się rozwijała/pogłębiała. Jedynym lekarzem chorób duszy, którymi są grzechy, jest Pan Bóg. Tylko On może je wyleczyć i tylko On je leczy. Dochodzi do tego podczas misterium spowiedzi, które w naszej cerkiewnosłowiańskiej terminologii określane jest jako wraczebnica – lecznica.
Ale do leczenia chorób duszy niezbędne jest nasze pokajanie – żal, skrucha, opamiętanie, nawrócenie, zmiana sposobu myślenia, zmiana postępowania, „głębokie zrozumienie”. Polecam lekturę http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=98
Polecam lekturę Małżeństwo w Prawosławiu o. Johna Meyendorffa, Sakrament małżeństwa o Marka Ławreszuka i Mały Kościół. Mistyczna przygoda małżeństwa o. Michel Philippe Laroche. Pomocny dla Was obojga będzie Kościół prawosławny bp Kallilstosa Ware.
Modlitwy starców, podobnie jak modlitwy świętych to przykłady do naśladowania. To słowa ich modlitw, które mogą/powinny pomagać nam układać/komponować swoje własne modlitwy. Modlitwy starców to właściwie modlitwy mnichów, którzy odzwierciedlają w nich swe pragnienie zbliżenia do Boga, dążenia do zbawienia, doświadczenie bliskiej relacji z Bogiem. Świętych mnichów, starców (nauczycieli/duchowych opiekunów/ojców wielu mnichów) nazywamy propodobnnymi – najbardziej podobnymi do Chrystusa – Drugiego Adama albo do pierwszego człowieka – Pierwszego Adama, ale przed jego upadkiem, kiedy żył w ogrodzie Edenu w bezpośredniej relacji z Bogiem. Powołanie każdego z nas to dążenie do osiągnięcia największego z możliwych tutaj na ziemi podobieństwa do Boga, do przebóstwienia. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga – obraz uż w sobie nosimy, a do podobieństwa powinniśmy dążyć przez całe nasze życie. Starcy dają dobry przykład. Warto próbować ich naśladować…
1. Możecie, a nawet powinniście chodzić do cerkwi i do kościoła, skoro postanowiliście pozostać wiernymi swym tradycjom/wyznaniom chrześcijańskim, ale nie będziecie mogli razem przystąpić/przystępować do komunii ani w cerkwi, ani w kościele, a jedynie oddzielnie – jedno tu a drugie tam.
2. W tej kwestii polecam lekturę jednego z rozdziałów książeczki pt. Mały Kościół autorstwa o. Michel Philippe Laroche. Jest dostępna w sklep.cerkiew.pl Warto, oczywiście, przeczytać całą książkę. Polecam również Małżeństwo w prawosławiu o . Johna Meyendorffa i Sakrament małżeństwa o. Marka Ławreszuka (dostępna online).
3. Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach grzechu, ale dodatkowych i niepotrzebnych komplikacji/podziałów w Waszej rodzinie – Małym Kościele/Cerkwi. Nie tylko Wy, rodzice będziecie przedstawicielami dwóch wyznań, ale również wasze dzieci. Komu to potrzebne? Do czego? W naszym pojmowaniu misterium/sakramentu małżeństwa mąż i żona stają się jednym ciałem. Tę jedność trzeba jednak podtrzymywać, pielęgnować, pogłębiać, utrwalać itd. Czy chrzest jednego z dzieci w cerkwi, a drugiego w kościele może okazać się w tym pomocny…?