Jak cerkiew prawosławna podchodzi do tematu nowo wprowadzonej ustawy przez rząd Polski na temat aborcji w przypadku poważnych wad płodu? Czy cerkiew prawosławna godzi się na takie cierpienia kobiet? Kobiety zostaną zmuszone do rodzenia dzieci które umrą jeszcze podczas ciąży lub chwilę po urodzeniu. Anna

Trudno mówić o podejściu Cerkwi do ustawy, której jeszcze nie ma. Mamy bowiem do czynienia z decyzją Trybunału Konstytucyjnego, który, podobnie jak rząd, nie ma prawa wprowadzać nowych ustaw (tym zwykle zajmuje się Parlament), a co najwyżej sprawdzać ich ‚konstytucyjność’. Osobiście uważam, że zaistniałe  „zakazowo”-restrykcyjne potraktowanie tej jakże ważnej i delikatnej sfery ŻYCIA i ŚMIERCI MATKI i DZIECKA nie jest i nie okaże się rozwiązaniem „skutecznym” z wielu rożnych względów. Im bardziej „ostry” zakaz, tym bardziej radykalna reakcja  (co widać tymi dniami na ulicach wielu miast). Zdecydowanie brakuje edukacji, wyjaśniania, spokojnej merytorycznej dyskusji, wspólnych ustaleń. Z prawosławnego punktu widzenia każdy przypadek jest inny i trzeba go rozpatrywać indywidualnie, a tu operuje się daleko posuniętymi uogólnieniami. Nieraz zdarzało się (i będzie się zdarzało), że choć lekarze stwierdzali poważny i nieuleczalny problem, w rzeczywistości okazywało się zupełnie inaczej. Skoro już o tym mowa, to przydałyby się też uzupełnienia ewentualnych (ewidentnych) decyzyjnych braków – np. kto, jak, kiedy, gdzie, na jakich jasnych i czytelnych zasadach miałby wspierać rodziny (albo, niestety, samotne matki) wychowujące/otaczające wszechstronną opieką chore dzieci. W toczącej się w mediach burzliwej dyskusji dużo słychać o naruszaniu/odbieraniu kobietom prawa do decydowania o swoim ciele. Kobiety walczą o swoje ciała, o swoje prawa, wspierają się nawzajem i cieszą się też wsparciem wielu mężczyzn. Wsłuchiwałem się uważnie, ale w żadnej wypowiedzi nie usłyszałem żadnego głosu w obronie małego, bezbronnego ciała w ciele matki. Kobiety mają słuszną pretensję o to, że ktoś „zdecydował o nich bez nich”, ale paradoksalnie same postępują tak samo w odniesieniu do swych płodów – czyż nie decydują „o nich bez nich”? W pytaniu mowa o cierpieniu, a słychać też liczne wypowiedzi o ‘piekle’ kobiet zmuszanych do ‘donoszenia’ ciąży ‘skazanej na śmierć’. Dlaczego jednak nie towarzyszy mu pytanie/refleksja o tym, jak opisać ‘doznania’ płodu, który poddawany jest ‘skrobance’, albo innej ‘metodzie’(sic!) usuwania/przerywania/zabijania jego życia? Skoro i tak „umrą jeszcze podczas ciąży lub chwilę po urodzeniu”, warto zapytać: kto dał nam prawo do przyspieszania tego „wyroku”, kto wydał ten „wyrok”…? Każde życie to dar… Boży dar!

Kategorie: bioetyka, Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara, życie duchowe



Jakie jest stanowisko Cerkwi w stosunku do ostatniego zakazu aborcji kiedy dziecko jest nieuleczalnie chore i/ lub wiadomo, że umrze zaraz po porodzie?

Nie wiem jakie jest stanowisko Cerkwi w stosunku do „ostatniego zakazu aborcji”, mogę natomiast wypowiedzieć się na temat stosunku Cerkwi do aborcji w ogóle. Cytuję fragment z książki o. Johna Brecka, „Święty dar życia. Prawosławne chrześcijaństwo i bioetyka”:

„Cerkiew zawsze nauczała, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia, gdy nasienie łączy się z jajeczkiem, aby utworzyć genetycznie wyjątkową żywą istotę. Potępiając przerywanie ciąży, św. Bazyli Wielki stwierdził niegdyś: „Kobieta, która umyślnie dokonała spędzenia płodu, ponosi karę jak za zabójstwo […] i nie ma różnicy między płodem ukształtowanym i nieukształtowanym” (Kanon 2). Patrystyczny konsensus utrzymuje, że dusza zostaje stworzona przy poczęciu. Prawdę tę wyrażamy liturgicznie celebrując święta poczęcia św. Jana Chrzciciela (23 września/6 października), świętej Bogarodzicy (9/22 grudnia) i samego Pana naszego Jezusa Chrystusa (Zwiastowanie 25 marca/7 kwietnia).[…] Czy Cerkiew dopuszcza usuwanie ciąży w przypadkach, gdy przesiewowe badania genetyczne (punkcja owodni, amniopunkcja, biopsja kosmówki itp.) wykazują, że dziecko jest obarczone wadami genetycznymi i będzie żyć z poważną, trwałą ułomnością? Zważywszy na wrodzoną świętość każdego ludzkiego życia, jedyną odpowiedzią na to pytanie może być stwierdzenie, że nie zgadza się na przerywanie ciąży i nie może się na nie zgodzić. W niektórych przypadkach, jak na przykład syndrom Downa, to nie dziecko, a jego rodzice lub inni opiekunowie odczuwają tę ułomność. W innych z kolei, jak np. poważne przypadki rozszczepu kręgosłupa, współczesna technologia medyczna jest w stanie w znacznym stopniu ulżyć takiemu pacjentowi, umożliwiając mu względnie bezbolesne i twórcze istnienie. W rzadkich przykładkach nadzwyczaj wycieńczających i nieuleczalnych chorób, jak zespół Lescha-Nyhana czy mukowiscydoza, dylemat wydaje się trudniejszy, ponieważ chorobom tym towarzyszą nieukojone fizyczne i duchowe cierpienia, a wydłużone leczenie może obarczyć rodzinę trudnymi do udźwignięcia zobowiązaniami finansowymi. Moralne usprawiedliwianie przerywania ciąży z takimi dziećmi nie może być jednak większe od prób uzasadniania zabijania „wadliwych” noworodków, które mogłyby przeżyć przy odpowiedniej pomocy medycznej i pełnej miłości rodzicielskiej opiece. Zważywszy, że początek życia następuje przy poczęciu, usuwanie ciąży jest tak samo naganne jak dzieciobójstwo. Tragedią naszego wieku jest to, że w powszechnym mniemaniu to drugie staje się tak samo dopuszczalne jak to pierwsze. Jeśli możemy niszczyć nienarodzone, dlaczegóż mielibyśmy powstrzymywać się od zabijania niechcianych noworodków? To pytanie może wydawać się koszmarne; niemniej jednak bywa obecnie zadawane w coraz bardziej natarczywej tonacji, nawet przez rzekomo chrześcijańskich etyków.”

Kategorie: bioetyka, Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara, życie duchowe



Co należy zrobić, jak przebłagać Boga, jeśli dowiedzieliśmy się że w danej rodzinie działo się źle np zdrady, rozwody, nałogi, aborcje, okultyzm. Też jeśli dotyczyło to nieżyjących już osób. chodzi mi o to co z duchowego punktu widzenia można zrobić aby wnieść błogosławieństwo Boże dla takiej rodziny? Czy i ile należy odsłużyć molebnow? Joanna

To nie Wasza wina, że tak źle działo się w przeszłości. Skoro dowiedzieliście się o tym i ciężko Wam z tym, módlcie się za dusze Waszych zmarłych przodków, proście, aby ich grzechy zostały odpuszczone. Można (po)prosić o panichidę(y), a zapiski/karteczki/książeczki z ich imionami poda(wa)ć na proskomidię przed Boską Liturgią. Módlcie za nich w Waszych domowych modlitwach. Poproście też o molebien z prośba o Boże błogosławieństwo dla Waszej rodziny.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe



Wychowałam się w domu w którym byłam odrzucona jako dziecko i później, moja matka nie umiała mi okazywać uczuć i emocji, po prostu nie umiała, podobnie ojciec był fizycznie nieobecny, niezainteresowany rodziną, zdradzający wielokrotnie matkę i zostawiający rodzinę. Przez to jest mi fizycznie bardzo trudno wymawiać słowa Ojcze Nasz, Ojcze a także mieć bliższą więź/zwracać się do Przeczystej Bogurodzicy. Proszę Księdza o pomoc w tej sprawie. Bardzo mi to doskwiera, chciałabym umieć czulej zwracać się do Boga i ufać Mu, umieć dzielić się tym co czuję ale nie umiem. Anonim

Myślę, że do tego przypadku trzeba odnieść metodę, zalecaną przez abbę Izajasza i wielu innych przedstawicieli jego „szkoły życia duchowego”. Chodzi o to, aby rozróżnić pomiędzy grzechem, a człowiekiem, który ten grzech popełnił. Nie wolno utożsamiać jednego z drugim. Grzech koniecznie trzeba nienawidzić, a człowieka, który ten grzech popełnił, traktować miłością. Skoro w Twych relacjach z rodzicami pojawiły się takie poważne ‘niedociągnięcia’ albo braki, nie oznacza to, że wszystkie relacje są tak samo ‘wybrakowane’. Zapewne zauważyłaś, masz świadomość, że w innych rodzinach było inaczej, tj. lepiej. Wierzę, że to rozgraniczenie okaże się ważnym krokiem, na drodze ku odkrywaniu prawdziwego ojcostwa Boga. Jeśli sama nie po/radzisz sobie z tymi ‘zaszłościami’ i ‘zakłóceniami’ w relacjach z rodzicami i ich ‘naprawianiem’ czy ‘porządkowaniem’, spróbuj poprosić o pomoc specjalisty psychoterapeuty. Znam kilku. Znają się ‘na rzeczy’. Wierzę, że pomogą. Napisz to mnie, a podam namiary.

Kategorie: rodzina, wiara, życie duchowe



Przeczytałem ostatnio artykuł „O przemocy w rodzinie”. Jestem żonaty ponad 11 lat, w naszej rodzinie dochodziło do wielu kłótni z różnych powodów, czasem błahych. Żona mnie zdradziła, twierdząc że miała do tego prawo bo nie dałem jej tego czego oczekiwała od męża, jak nasza Cerkiew podchodzi do tego, co robić w sytuacji kiedy jej to wybaczyłem, a ona chce rozwodu, mamy małe dzieci. Piotr

Wspomniana na początku lektura artykułu o przemocy w rodzinie dodatkowo komplikuje opisaną sytuację – pozwala domyślać się czy nawet sugeruje, że Waszym kłótniom towarzyszyła przemoc (fizyczna i psychiczna?). Tego na pewno nie powinno być w żadnej rodzinie i w relacjach pomiędzy ludźmi. Jeżeli to trwało przez lata, jeżeli podejmowane były próby uporządkowania Waszych relacji, ale okazały się nieskuteczne i nie widać poprawy, mogło to doprowadzić do swego rodzaju ‚zmęczenia materiału’. Mogły zatem pojawić się ‚pęknięcia’. Warto próbować je naprawi(a)ć, najlepiej na bieżąco, żeby nie doszło do załamania czy rozpadu (‚katastrofy budowlanej’). Cerkiew zaleca, zachęca i pomaga naprawiać relacje – trzeba wybaczać, ale też prosić o wybaczenie. Trzeba rozmawiać o problemach i próbować wspólnie je rozwiązywać. Z Bożą pomocą (o którą, jak wierzę, prosicie w modlitwach) wszystko jest możliwe. Potrzebne jest jednak obustronne zaangażowanie – zarówno chęci, jak i konkretne działania (cytując klasyka: „największy w tym ambaras, żeby dwoje chciało na raz”). Jeśli sami nie radzicie sobie z Waszymi problemami, poproście o wsparcie ‚z zewnątrz’. Istnieją przecież poradnie małżeńskie, psychoterapeutyczne, które gotowe są udzielić i udzielają fachowej pomocy w kryzysowych okolicznościach. Pamiętajcie przy tym, że kryzys to nie ‚koniec świata’. Potraktujcie go jako ‚możliwość do wykorzystania’. Znam takie pary małżeńskie, którym wspólne zmagania z poważnymi trudnościami pomogły nie tylko powierzchownie ‚zaszpachlować pęknięcia i rysy’, ale prawdziwie umocnić i utrwalić ich związki. Z pewnością nie używali do tego przemocy…

Życzę powodzenia w poszukiwaniach skutecznego lekarstwa

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Ojcze czy możecie zdefiniować prawosławne rozumowanie miłości i uczucia między dwojgiem osób? Mateusz

Uściślijmy na początku, że miłość to jedno z wielu uczuć, a jedno z uczuć to miłość, więc będziemy rozważać o miłości jako największym, najwyższym, najgłębszym i najszerszym ze wszystkich uczuć (por. 1 Kor 13,1-13). Ponadto, nie zatrzymywałbym się na dwojgu osób (polecam tekst metr. Kallistosa, Człowiek jako ikona Trójcy Świętej).

Niedawno świętowaliśmy Podniesienie Krzyża Pańskiego. Z ewangelicznych tekstów tego święta i niedziel przed (J 3,13-17) i po święcie Mk 8,34-9,1) wynika, że miłość to naśladowanie Chrystusa, które wymaga zaparcia się siebie i niesienia swego krzyża. Inaczej mówiąc, miłość to oddawanie życia – niekoniecznie przez pójście na śmierć, jaku uczynił to dla nas i ze względu na nas Chrystus, ale przez dzielenie się swoim życiem. Widać to w symbolice prawosławnego misterium małżeństwa, które nazywamy koronowaniem (cs. wienczanije). Korony na głowach (albo nad głowami) nowożeńców, to korony królestwa Bożego, które jest najważniejszym i ostatecznym celem małżeństwa, ale jednocześnie są to korony/wieńce męczeństwa, które prowadzi do tego królestwa. To dlatego w modlitwach podczas ślubu w cerkwi wspominamy również męczenników. Męczeństwo to świadectwo wiary, połączone z gotowością oddania życia za to/tego, w co/kogo wierzę. Mąż i żona z miłości i z miłością oddają sobie nawzajem całe swoje życie, zapierają się przy tym siebie samych, tj. odwracają uwagę od siebie (rezygnują z egoizmu) aby zwracać ją na innych ludzi. Zauważają ich i okazując im uwagę, troskę, pomagając w problemach i uczestnicząc w ich radościach, poświęcając im swój(?) czas, czas swego życia – dzielą się z nimi swym życiem i oddają swe życie – niosą swój krzyż i naśladują Chrystusa. Trzeba tu wspomnieć i podkreślić, że męczennicy oddawali swe życie z radością. Czyż w stanie zakochania (i później też?) nie jesteśmy gotowi odda(wa)ć życie dla umiłowanej osoby i za ukochaną osobę?

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Czy jeśli jeden z małżonków dopuści się cudzołóstwa, (dla ułatwienia stało się to 1 raz na wyjeździe integracyjnym), potem szczerze żałuje czynu, zmieni się podejmie pracę nad sobą, pójdzie do spowiedzi, to czy żeby Bóg odpuścił mu grzech ZAWSZE I BEZWZGLEDNIE musi powiedzieć to współmałżonkowi? Słyszałem 2 opinie, ale na żadna mnie nie do końca nie przekonuje. 1) Pierwsza opinia jest taka , że ZAWSZE i BEZWZGLEDNIE musi się przyznać, bo tego wymaga sprawiedliwość (nawet jeśli małzonek np: go zabije w gniewie musi to zrobić bo trzeba ponieść konsekwencje swoich czynów, po drugie Pan Jezus stwierdza, że zdrada jest powodem do rozwodu, a wiec nie mowiac tego zabiera się skrzywdzonemu małżonkowi ten wybór). Innymi słowy jeśli nie powie się bliźniemu że sie go skrzywdziło Bog grzechu nie wybaczy „idź i pojednaj się z bliźnim” 2) Inna opinia jest taka, że należy zawsze kierować się jakie dobro może z takiego faktu wyjść, a więc znów, jeśli np: mąż jest impulsywny, wcześniej bił żonę, a mają np 4 dzieci to lepiej nigdy tego nie mówić i Bóg mimo wszystko pochwali za roztropność bo nie chce „wiekszego rozlewu krwi” i wybaczy grzech Czy jest jakieś „oficjalne” stanowisko Cerkwi (lub jakieś słowa z Pisma), które wyjaśniają tą tą kwestię? Będę wdzięczny za odpowiedź P.S. to akurat nie jest mój grzech, ale znam sytuację z życia i poproszono mnie o radę. Miłosierdzie kazało mi powiedzieć opcję nr 2, ale sprawiedliwość opcję nr 1. Anonim

Na bardzo podobne pytanie próbowałem już udzielić odpowiedzi – proszę sprawdzić w dziale ‚rodzina’ pod datą 14-09-2020.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe, rodzina



Chciałabym poprosić Księdza o słowo na temat dziesięciny. Czym ona dzisiaj jest i w jaki sposób powinna być realizowana? Pytam też w kontekście konkretnej sytuacji z życia, gdzie mam zagwozdkę czy to też jest dziesięcina? – moi kochani rodzice za kilkanaście dni mają święta imienin i urodzin, zamiast symbolicznego prezentu naszła mnie myśl o wymianie całej kuchni (mebli) w ich mieszkaniu, bo stara jest już bardzo zniszczona a nie mają na nową pieniędzy i sobie jej nie kupią a jeśli to za kilka lat. Moje pytanie czy w oczach Boga taki gest to też dziesięcina? Gdy sami zarabiamy niewiele, odmawiamy sobie a pieniądze przekazujemy w formie „pomocy” osobom z rodziny? Magdalena

Odpowiedzi szukaj w Chrystusowej opowieści o sądzie ostatecznym (Mt 25,31-46) – szczególnie Mt 25,40.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina



Czy instytucja narzeczeństwa rozumiana jako lepsze poznanie się można rozumieć w kategorii wspólnego zamieszkania czy moje rozumowanie jest błędne? Dawid

Powiedziałbym, że tego rodzaju rozumowanie jest katastrofalnie błędne. Ze spotkaniami narzeczonych powinno być jak z lataniem samolotem – ile startów, tyle lądowań/ile spotkań, tyleż samo rozstań. Dlaczego? Ano dlatego, że instytucja narzeczeństwa oprócz „lepszego poznania się”, ma jeszcze inne, równie ważne cele. Chodzi tu też o to, aby upewnić się, że: – małżeństwo to moje powołanie (tak, tak – do małżeństwa też potrzebne jest powołanie), – on/ona, narzeczony/narzeczona jest właśnie tą osobą, z którą, z Bożym błogosławieństwem, chcę podążać małżeńską drogą życia do królestwa Bożego i wejść z nią do wieczności. W naszym, prawosławnym pojmowaniu małżeństwo nie ogranicza się do życia tutaj na ziemi, nie kończy się wraz ze śmiercią żony/męża i to. m.in. dlatego podczas ślubu w cerkwi nowożeńcy nie obiecują/przysięgają, że „nie opuszczę Cię aż do śmierci”. (Jeżeli takie zobowiązanie miałoby się pojawić, to parafrazując kolokwializm, można by ująć je w stwierdzeniu: „jak idziemy, to na wieczność…”). Piszę o tym, aby dokładniej uświadomić ważność podejmowanej decyzji, która ma mieć tak bardzo długotrwałe konsekwencje… Nawet jeśli wspólne zamieszkiwanie pomoże w „lepszym poznaniu się” (mam co do tego poważne wątpliwości), na pewno przeszkodzi w upewnieniu się o słuszności wyboru partnera. Gdy narzeczeni zamieszkują ze sobą, spędzają ze sobą dnie i noce, i prawie nie rozstają się, wykluczają możliwość pojawienia się uczucia tęsknoty, które bardzo wyraźnie podpowiada, jak bardzo nam na kimś zależy, jak bardzo nam tego kogoś brakuje, jak bardzo chciałoby się te ostatnie i te następne spotkanie choć trochę przedłużyć itp. „Sęk w tym”, że jednorazowe rozstanie, np. w związku z pójściem do pracy, nie działa i nie upewnia tak samo, jak te codzienne, powtarzające się przez kilka(naście) miesięcy/lat narzeczeństwa. Nie można przy tym przemilczeć nader ważnej kwestii – czystości przedmałżeńskiej. Jeśli wspólne zamieszkiwanie i „lepsze poznanie się” miałoby oznaczać „pójście na całość” w sferze cielesnego zbliżenia, tj. seks, który jest zarezerwowany tylko i wyłącznie dla łoża małżeńskiego, mamy do czynienia z grzechem nierządu. Ponadto, jeśli narzeczeni zamieszkują razem i (współ)żyją jak mąż i żona, zasadne wydaje się pytanie: „no to po co ślub?” Bo tak wypada? Bo inni tak robią? Bo będzie fajna impreza? Bo do pełnego wyposażenia mieszkania przydadzą się ślubne prezenty? W naszym pojmowaniu cerkiewne zaślubiny, sakrament/misterium małżeństwa, obrzęd koronowania (cs. wienczanije) to prośba o Boże błogosławieństwo na samym początku małżeńskiej drogi ku królestwu Bożemu/zbawieniu/wieczności, prośba o Bożą pomoc we wszystkich sferach małżeńskiego życia. WSZYSTKICH…

Życzę rozważnego lepszego poznawania siebie nawzajem.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe



Jak Cerkiew odnosi się do współżycia i mieszkania dwóch osób bez związku sakramentalnego (współżycie z miłości, za wolną zgodą obu osób, bez przymuszania i chęci zaspokojenia egoistycznych rządzy którejś ze strony)? Dodam że związek ma już kilka lat, jesteśmy z odległych miast, mamy kredyt mieszkaniowy, po skończeniu chcemy zbierać pieniądze na ślub i wesele). Chcemy najpierw przygotować grunt pod małżeństwo (znaleźliśmy stabilną pracę, teraz po latach wynajmowania razem chcemy mieć swoje mieszkanie, a na końcu chcemy to ukoronować związkiem małżeńskim, oczywiście chcemy mieć też potomstwo).Czy można w pełni uczestniczyć w Eucharystii i otrzymać rozgrzeszenie w sakramencie spowiedzi tak żyjąc? Dominik

Na wstępie kilka ustaleń:

– współżycie dwóch osób bez związku sakramentalnego (nawet bez wspólnego zamieszkiwania) postrzegane jest jako grzech nierządu

– grzechy w naszym pojmowaniu to choroby duszy, które też można/trzeba leczyć, ale jedynym lekarzem, który może je wyleczyć i który je leczy, jest Bóg!

– powszechnie wiadomo (?), że choroby trzeba leczyć w ich początkowym stadium, póki się zaczynają, bo tylko wówczas jest szansa na całkowite wyleczenie – „im później, tym gorzej”…

– w naszej cerkiewnej terminologii misterium spowiedzi to lecznica (cs. wraczebnica), wizyta u lekarza, a Eucharystia to „pokarm i lekarstwo nieśmiertelności”!

– jeżeli nie słucham zaleceń lekarza i nie powstrzymuję się od działań, które spowodowały chorobę, nie tylko nie zdrowieję, ale choroba się pogłębia. Trzeba tu dodać, że te grzeszne choroby duszy to właściwie nowotwory (i do tego złośliwe) – jeśli nie są leczone w początkowym stadium, to z czasem mogą pojawić się przeżuty z duszy na ciało. Ewangeliczny przykład – paralityk (chory na ciele) usłyszał słowa Chrystusa: „wstań weź swoje łoże i idź, odpuszczone są bowiem twoje grzechy (choroby duszy)…

– o tym, jak poważną chorobą duszy jest nierząd (lub cudzołóstwo) niech świadczy fakt, że w IV w św. Bazyli Wielki dla jej leczenia zalecał/stosował terapię leczniczą, która oznaczała 12 (słownie:
dwanaście) lat odłączenia od Eucharystii (nie „za karę”, ale w celu skutecznego leczenia)…

– w naszej cerkiewnej praktyce, w obliczu choroby sprawujemy molebien o uzdrowienie i przystępujemy do sakramenty namaszczenia świętym olejem. Co bardzo ważne (i oczywiste?), to misterium i molebien sprawujemy na początku choroby („im prędzej, tym lepiej”), a nie po jej zakończeniu…

– w naszej cerkiewnej terminologii misterium małżeństwa to „koronowanie” (cs. wienczanije). Korony (cs. wiency) na głowach albo nad głowami nowożeńców, to korony królestwa Bożego, do którego prowadzi małżeńska droga życia. Te korony nakładane są nowożeńcom na początku ich małżeńskiej drogi, aby nie zapominali jaki jest najważniejszy cel życia chrześcijanina. Piszecie, że stabilną pracę, za/mieszk(iw)anie i współżycie chcecie „na końcu ukoronować związkiem małżeńskim”. Zauważcie jednak w naszym cerkiewnym pojmowaniu to nie związek „koronuje” – to raczej związek jest przez Boga i Cerkiew „koronowany” – tj. błogosławiony, oświęcany, wspomagany…

– mądrości ludowe (i nie tylko) podpowiadają: „wszystko w swoim czasie”, a ponadto niekiedy dodają jeszcze: „i we właściwych proporcjach”. Jeżeli porównamy poznawanie się dwojga ludzi (mężczyzny i kobiety), ich narzeczeństwo i małżeństwo do procesu pieczenia jakiegoś wielce smakowitego ciasta, to trzeba pamiętać o przygotowywaniu, dobieraniu, mieszaniu, dodawaniu odpowiednich składników w odpowiednich proporcjach w odpowiednim (a nawet ściśle określonym) czasie. Jeżeli zabraknie któregoś z niezbędnych składników (np. proszku do pieczenia) albo
zostanie dodany zbyt późno, zamiast delikatnego ciasta może być z tego poważny zakalec…

W związku z powyższym na postawione pytania spróbuję odpowiedzieć podobnymi pytaniami (nieco drastycznie sparafrazowaną wersją Waszych pytań).

„Jak Cerkiew odnosi się do współżycia i mieszkania dwóch osób, które uległy, poddały się chorobie (chorują z miłości, za wolną zgodą obojga, bez przymuszania i chęci zaspokojenia egoistycznej żądzy wyzdrowienia którejś ze strony)? Dodam, że chorujemy już kilka lat, jesteśmy z odległych miast, mamy zamiar wspólnie chorować dalej i dlatego zaciągnęliśmy kredyt mieszkaniowy. Gdy nasze mieszkanie będzie gotowe, zaczniemy zbierać pieniądze na leczenie i rekonwalescencję. Chcemy najpierw przygotować grunt pod wyzdrowienie – znaleźliśmy stabilną pracę, po latach wynajmowania stancji chcemy mieć swoje własne mieszkanie i należycie je urządzić. Na końcu chcemy to ukoronować uroczystą modlitwą o uzdrowienie. Oczywiście chcemy też mieć zdrowe
potomstwo. Czy tak żyjąc, można w pełni uczestniczyć w Eucharystii – przyjmować pokarm i lekarstwo nieśmiertelności, i otrzym(yw)ać uzdrowienie?”

Innymi słowy, bez względu na to, jak pięknie byście nie opisywali zaistniałej sytuacji, Wasze rozumowanie i Wasza decyzja wyraźnie wskazują, co jest dla Was najważniejsze – wygląda na to, że nie jest to, niestety, Boże błogosławieństwo na Wasze wspólne, małżeńskie życie, wspólne zmagania z trudnościami i wspólną radość z osiąganych sukcesów.

Chciałbym się mylić…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe



Strona 11 z 34« Pierwsza...910111213...2030...Ostatnia »