Mam pytanie odnośnie zasłaniania włosów przez kobiety. W mojej cerkwi nie ma z tym problemu (można wejść, modlić się i uczestniczyć w Boskiej Liturgii bez chusty) ale spotkałam się też w innym mieście z kategorycznym nakazem zasłonięcia włosów. Co więcej od jednej z wiernych usłyszałam, że nie każda chustka się do tego nadaje (nie może być kolorowa, zbyt jaskrawa, nie powinna być zdobna we wzory) i też że inne barwy są zarezerwowane dla mężatek a inne dla panien. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam, bardzo to skomplikowane. Dlaczego nie każda chustka/ apaszka się nadaje? A może to lokalne widzimisię? Anonim

Wymagane od kobiet nakrywanie głowy podczas modlitwy pojawia się na początku 11 rozdziału 1 Listu ap Pawła do Koryntian. Ten nakaz jest głęboko „zakorzeniony” w semickiej kulturze, znany był też i przestrzegany w innych kulturach – w owych czasach kobiety chodziły z nakrytą głową zawsze i wszędzie. W późniejszych czasach i w innych, późniejszych kulturach praktyki były i są różne. Wymagania co do koloru i „fasonu” chustki czy apaszki to zapewne lokalna tradycja. Myślę, że mogą wynikać z przeświadczenia (słusznego), że podczas modlitwy powinniśmy nie tylko zachowywać się, ale również wyglądać „stosownie”. Tu „kłaniają” się odpowiednie („spokojne”?) kolory i „kroje”(?) chustek czy apaszek.

Znam kobiety, które na co dzień nie nakrywają głowy (tak, jak to niegdyś i u nas bywało), ale gdy przychodzą do cerkwi, nakładają chustkę albo kapelusz, aby pomóc sobie odczuć „inność” miejsca i czasu modlitwy. Znam też kobiety, którym to przeszkadza, wydaje im się to „sztuczne” i niepotrzebne. Myślę, że warto zastanowić się nad tym przez chwilę, spróbować i zdecydować – tak czy inaczej. Ponadto, jeśli w danej parafii/wspólnocie ustalone zostały jakieś reguły postępowania i i wyglądu, zalecałbym, aby je uszanować i nie pokazywać, że mam swoje inne (lepsze?) zdanie. Słyszałem kiedyś mądrość ludową: „Do innego monasteru nie przychodzi się ze swymi własnymi regułami (życia monastycznego)”…

Czy to aż tak bardzo skomplikowane? Trafnego wyboru odpowiedniej chustki życzę… przy następnej okazji.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Jestem osobą samotną i przeżywam ostatnio ciężki czas w pracy (niesprawiedliwość, nieuczciwość, oszustwo), coraz raz też „chodzi” (przychodzi mi na myśl, wraca do mnie) za mną święty Dymitr. Czy powinnam to zlekceważyć czy prosić o pomoc tego świętego? Anonim

Uważam, że wspomnień, myśli o świętych, w tym przypadku o św. Dymitrze, nie powinno się „lekceważyć”. Skierowana do niego/do nich modlitewna prośba o pomoc to na pewno dobry pomysł. Można by też próbować dowiedzieć się czegoś więcej o jego/ich życiu, np. poczytać żywot, sięgnąć do akatystu. Opisy wydarzeń z życia świętych, przykłady ich zachowania w różnych życiowych sytuacjach, mogą okazać się wskazówką, jak my moglibyśmy czy powinniśmy postąpić tutaj i teraz, w naszych trudnych okolicznościach. Święci, to dobre przykłady do naśladowani, ale aby ich naśladować, trzeba ich znać, aby ich poznać, trzeba o nich czytać, aby o nich czytać, trzeba znaleźć czas i sięgnąć po książką…

Kilka tomów żywotów świętych wydala nasza diecezja lubelsko-chełmska, nową edycję poszerzonego zestawu żywotów świętych kontynuuje wydawnictwo Bratczyk. Skrócone wersje żywotów świętych są też dostępne na cerkiew.pl.

„Szukajcie, a znajdziecie”. Życzę pożytecznej i owocnej lektury.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Moja kobieta jest Ukrainką, a co za tym idzie wyznania prawosławnego. Ja zostałem wychowany w wierze katolickiej, znaczy się: ochrzczony bez mojej woli, komunie odbyłem wraz z resztą uczniów swojej szkoły „bo tak trzeba” a bierzmowanie zrobiłem z woli mojej matki. Nie wyznaje się na religiach, ale księdza w Polsce i fałszywych świątyń mam dosyć. Ostatnimi czasy jednak moja wybranka coraz częściej wspomina o ślubie (i państwowy tutaj nie wystarczy do szczęścia). Jakie kroki powinienem podjąć? Marzy jej się ślub w cerkwi na Ukrainie. Osobiście nie mam z tym problemów – aczkolwiek wiem, ze księża gdybym chciał taki związek zawrzeć z nią w polskim kościele wymusza na mnie podpisanie papieru, ze dzieci wychowam w wierze katolickiej wraz ze chrztem. Obiecałem sobie ze wybór wiary będzie wolna wola moich dzieci. Aleksander

Opisaną okoliczność – perspektywa ślubu cerkiewnego, obecnych i późniejszych ‚odwiedzin’ cerkwi – potraktowałbym jako zaproszenie do bliższego, a przynajmniej pobieżnego zapoznania się z nauczaniem Kościoła prawosławnego. Chrześcijaństwo to nieco więcej niż opisane ‚zewnętrzne’ przejawy wyznaniowej przynależności. Uważam, że warto dowiedzieć się, czegoś więcej o znaczeniu sakramentów, do których ‚formalne’ przystąpiłeś i o znaczeniu sakramentu małżeństwa, do którego miałoby niebawem dojść. Polecam lekturę książki pt. Kościół prawosławny, która jest najlepszym ze znanych mi wprowadzeniem w chrześcijaństwo w ogóle, a w prawosławie w szczególności. Może się to okazać bardzo ‚odkrywcza’ lektura – może np. wyjaśnić dlaczego chrzczone są dzieci, co to jest bierzmowanie, dlaczego to ważne, co z tego wynika. Ta książka jest w stanie spowodować, że cerkiewny ślub nie będzie dla Ciebie kolejną ‚wymuszoną formalnością’. Skoro partnerce tak bardzo na tym zależy, myślę że warto dowiedzieć się dlaczego i o co w tym chodzi. Polecam też dostępne książki o małżeństwie w prawosławiu – ks. Marek Ławreszuk, Sakrament małżeństwa. Liturgiczna symbolika i znaczenie sakramentu w Kościele prawosławnym, Wydawnictwo Uniwersytetu w Białymstoku oraz Michel Philippe Laroche, Mały Kościół.

Twierdzisz, że „wybór wiary będzie wolną wolą moich dzieci”. Warto w związku z tym zadbać o to, aby Twe dzieci miały/wiedziały z czego wybierać. Aby mogły wybrać, powinny wiedzieć co mają do wyboru. Gdy w Waszym małżeństwie pojawia się dzieci, domyślam się, że ich matka będzie chciała, starała się wychować je w swej chrześcijańskiej wierze i w prawosławnej tradycji. Mógłbyś zadbać o przybliżenie im tradycji rzymskokatolickiej albo pomagać (przynajmniej nie przeszkadzać) żonie w jej staraniach.

Trzeba o tym zdecydować. Mądrości ludowe mówią: „Im prędzej, tym lepiej”, ale też „Lepiej później, niż wcale”….

Życzę owocnej lektury i słusznych wyborów

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, literatura, rodzina, wiara, życie duchowe



Mam wewnętrzny dylemat związany z kultem Świętej Matrony Moskiewskiej. Chwilami mocno zastanawiam się czy ta Święta pomaga ludziom, jednocześnie mam wrażenie że nie jest szczególnie znana w Polsce. Czy Ksiądz może się wypowiedzieć jak traktować osoby uznane przez cerkiew a jednocześnie , być może tylko dziś, głównie sławne i modne ze względu na przepowiednie? Mam wrażenie że mówiąc o świętej Matronie ta otoczka jasnowidzenia przesłania wszystko i gdzieś gubi się cały prawosławny sens. Szczególnie że nie mówimy o osobie żyjącej kilkanaście czy kilkadziesiąt wieków temu gdzie być może trudno jest wszystko udokumentować i zweryfikować, ale o osobie współczesnej. Anonim

Podejście do osób świętych bywa bardzo często indywidualne. Niejednokrotnie po jakiejś pielgrzymce lub wyjeździe zapoznajemy się z którymś ze świętych lokalnych i wówczas taka osoba (święta) nabiera dla nas szczególnego znaczenia i kierujemy do niej modlitwy. Nie wydaje mi się byśmy byli uprawnieni do „weryfikowania” świętości osób, które dana Cerkiew lokalna kanonizowała. Niemniej jednak w naturalny sposób tacy święci mogą być bliżsi lub dalsi dla naszego serca.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, wiara, życie duchowe



Czy posiadanie w domu jednej Ikony to wstyd? Mieszkam w 24m kawalerce. Laura

Nie widzę, co mogłoby być wstydliwym w posiadaniu jednej ikony? Pytanie rozumiem w kontekście zamieszkiwania w małym mieszkaniu i nie posiadania miejsca na wiele ikon? Jeśli o to chodzi w pytaniu, to powiedziałbym, że umieszczamy ikony odpowiednio do naszych możliwości, natomiast w żaden sposób nie kojarzyłbym tego z wstydliwością.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, życie duchowe



Czy można modlić się prywatnie za samobójców poprzez czytanie Psałterza? W niektórych wydaniach w modlitwie za zmarłego mowa jest o osobie, która „odeszła/odszedł w wierze i nadziei życia wiecznego”. Czy ewentualnie należy omijać taki fragment, skoro okoliczności i stan duchowy danej osoby był nieznany? Katarzyna

Problem modlitwy za zmarłych, którzy sami targnęli się na swoje życie wciąż pozostaje żywym i tak do końca nie rozwiązanym. Bardzo często ciężar tego nieszczęsnego czynu przenosimy na zaburzenia psychiczne, co rzeczywiście najczęściej ma miejsce. Jeśli tak dokładnie nie znamy stanu duchowego osoby, która odeszła w takich tragicznych warunkach, to wydaje mi się, że należałoby interpretować naszą modlitwę „na korzyść” osoby zmarłej, tj. czytać Psałterz jako za kogoś kto „odszedł w wierze i nadziei życia wiecznego”

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika, wiara, życie duchowe



Czy można odmawiać kanon św. Andrzeja z Krety w modlitwie osobistej, poza Wielkim Postem? Michał

Tam można. Wydaje się, że po raz pierwszy Kanon św. Andrzeja w był czytany w takim bardziej ogólnocerkiewnym kontekście w X w. w Konstantynopolu w obliczu zagrożenia trzęsieniem ziemi. Nie był to Wielki post.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, wiara, życie duchowe



Jestem w związku małżeńskim od prawie 5ciu lat. Mój mąż jest naprawdę dobrym człowiekiem i wiem, że nie powinnam narzekać. Jednak czuję, że czegoś brakuje w tym małżeństwie, chodzi mi o taką więź emocjonalną. Próbowałam wielokorotnie z mężem na ten temat rozmawiać, że on jest bardzo w sobie zamknięty skupiony na zarabianiu pieniędzy, a mi zwyczajnie brakuje miłości i zrozumienia. Bardzo się starałam walczyć o te małżeństwo i budować dom taki jaki sobie wymarzyłam, ale ostatnimi czasy nie mam już siły ani chęci. Jest mi to obojętne, stałam się niemiła i opryskliwa. Ponadto pojawił się inny mężczyzna w moim życiu. Między nami do niczego nie doszło, ale mam nieodparte wrażenie, że to właśnie ten którego szukałam całe życie. Co robić? nie chcę skrzywdzić mojego męża, ale nie chcę też całe życie łudzić się, że on się zmieni. wiem, że życie to nie bajka, ale czy Pan Bóg nie chce żebyśmy byli szczęśliwi? Marysia

Gdy czytałem opis Waszego małżeństwa, Twych zmagań, oczekiwań, rozterek i wynikające z nich pytania, nasunęło mi się kilka skojarzeń. Niektóre z nich to słowa z Ewangelii, pozostałe można by określić jako powszechnie  znane „mądrości ludowe”, ale wiele z nich (jeżeli nie wszystkie) mają biblijne podłoże. Z mojej strony pojawiły się też pytania, które Ty sama powinnaś sobie postawić i próbować na nie odpowiedzieć.

Zacznijmy od końca. Pytasz, „czy Pan Bóg nie chce żebyśmy byli szczęśliwi?” Zapewniam Cię, że bardzo tego pragnie i nie tylko życzy nam tego, ale też wspiera nas we wszystkich naszych dobrych dążeniach. Piszesz, że doceniasz swego męża, ale czegoś Ci brakuje – nie wygląda to tak, jak sobie wymarzyłaś. Próbujesz to osiągnąć, ale nie wychodzi – „opadły Ci ręce”, zobojętniałaś. Tu pojawiają się moje skojarzenia i pytania: Doceniasz go i nie chcesz Go skrzywdzić – ale czy to znaczy, że ciągle Go kochasz? Wierzę, że tak. A skoro tak, czy rzeczywiście zrobiłaś wszystko, co można/trzeba  było zrobić? Piszesz o wielokrotnych próbach rozmowy – a czy podjęłaś jakieś konkretne działania? OK, słowa mogą dużo, ale słyszałem/czytałem co nieco np. o „mowie ciała”. Czasem milczeniem można powiedzieć dużo więcej niż tysiącem słów… Ponadto, jeżeli w małżeństwie coś „nie działa”, starania jednej ze „stron” nie skutkują, wówczas można/należałoby szukać pomocy „z zewnątrz” – prosiłaś kogoś o radę/pomoc. Dostępne są np. terapie małżeńskie…

Tutaj warto też zastanowić się nad tym, jaki wpływ na Twoje starania ma „małżeństwo i dom, który sobie wymarzyłaś”. „Mądrości” mówią: „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” albo „Lepsze jest wrogiem dobrego”… Absolutnie nie chcę przez to sugerować, że nie trzeba dążyć do zmian na lepsze, do doskonalenia (się też). Wprost przeciwnie. Wspomniałem o tym, bo znam przypadki, w których wyobrażenia czy marzenia przeszkadzały docenić „stan zastany” – ciągle nie było tak, jak „mogłoby czy miało” być, a to powodowało rozgoryczenie i frustrację. Zamiast pomagać w doskonaleniu, bardzo przeszkadzało. (tu kolejne pytanie [retoryczne?] do Ciebie – czy Twoje zobojętnienie, to że stałaś się niemiła i opryskliwa, pomaga naprawiać ten związek, tj. zwiększa szanse na więcej „więzi emocjonalnej, miłości i zrozumienia”?) Ponadto, gdy poprzeczka zbyt wcześnie bywa podniesiona zbyt wysoko, to na pewno nie da się jej przeskoczyć – trzeba  wcześniejszej „rozgrzewki”.

Twe „wielokrotne rozmowy” i starania przypomniały mi opowieść o pewnym mnichu, który kłócił się ze wszystkimi innym mnichami o wszystko. Źle mu z tym było (nie tak to sobie wyobrażał?), próbował „z tym skończyć”, ale nie wychodziło. Postanowił więc poprosić o Bożą pomoc i wsparcie. Podczas wyjątkowo głębokiej, żarliwej modlitwy dane mu było odczuć, że jego błaganie zostało wysłuchane, prośba została przyjęta i pomoc zostanie mu udzielona. Ale gdy wychodził z cerkwi, w drzwiach spotkał jakiegoś mnicha i pokłócił się z nim. W ciągu kilku następnych godzin spotkał kilkunastu innych i ze wszystkimi się pokłócił, podczas gdy wcześniej w ciągu całego dnia spotykał tylko jednego, dwóch albo trzech i były „tylko” trzy kłótnie. Gdy zapytał Boga dlaczego „nie dotrzymuje obietnicy” i nie tylko nie pomaga, ale jest jeszcze gorzej niż było, usłyszał w odpowiedzi: „Pomoc została Ci udzielona niezwłocznie i obficie – dzisiaj miałeś dużo więcej okazji/możliwości, aby NAUCZYĆ SIĘ jak do kłótni nie dopuszczać”. Róbmy zatem swoje, ale do skutku. Doświadczając porażek w naszych zmaganiach, dodajemy kolejną do poprzednich – 16,17,18 […] 40, 41… Bóg zaś „widzi z góry”, że za 50-ym razem w końcu nam się uda – więc nie rezygnujmy za 49-ym… Bo w Ewangelii czytamy: „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24,13).

Piszesz, że w Twoim życiu „pojawił się inny mężczyzna” i  masz „nieodparte wrażenie, że to właśnie ten, którego szukałaś całe życie”. Bardzo pożyteczna „mądrość ludowa” stwierdza: „Jak ci się wydaje, to się przeżegnaj”… bo być może (na pewno?) tylko Ci się wydaje… Tego rodzaju „wrażenia” mogą być/wydawać się(sic!) bardzo przekonywujące i dlatego koniecznie trzeba je weryfikować. Koniecznie trzeba tu postępować bardzo ostrożnie, bo, śmiem twierdzić, że to może być demoniczna pokusa. Coś nie wychodzi Ci w tym związku, nie jest tak, jak to sobie wymarzyłaś więc masz okazję radykalnie to zmienić. Wystarczy(?) tylko odejść od jednego i połączyć się z drugim mężczyzną. Pewnie będzie trochę bolało, ale ta perspektywa wymarzonego szczęścia jest taka kusząca. Tę pokusę potęguje Twoje rozgoryczenie – „nie chcę też całe życie łudzić się, że on się zmieni”. Czy na pewno całe życie? Czy „szczęście”, o którym piszesz/myślisz to na pewno długotrwała perspektywa? Czy to nie „wygodne”(?) pójścia „na skróty” – 5 lat z tym się zmagasz, a tu pojawia się kusząca perspektywa „szczęścia od ręki”, „za darmo”(?). Czy na pewno o to chodzi? „Mądrości ludowe” mówią – „kto drogę skraca, ten do domu nie wraca”, albo „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Amerykanie zaś mówią: „No pain, no gain” (Jak nie boli, to pożytku nie daje), a z chrześcijańskiej perspektywy brzmiałoby to: „Nie ma zmartwychwstania bez ukrzyżowania”. Trzeba przy tym wiedzieć/pamiętać, że szatan (to licho, co nie śpi) perfidnie zwodzi nas podsuwając „proste i szybkie” rozwiązania „małych” bieżących problemów, po to, aby pogrążyć nas ciężarem nie do zniesienia. Polecam lekturę tekstów C.S. Lewisa „Chrześcijaństwo po prostu” i „Listy starego diabła do młodego”.

Bardzo pomocna będzie też lektura traktatu Ewagriusza z Pontu „O ośmiu demonicznych myślach”. Szóstego z kolei demona acedii (współcześni nazywają go demonem duchowej depresji) mnisi nazwali demonem południa, bo działa na dwa fronty. Gdy w czasie południowej spiekoty mnisi stwierdzali fakt: „trudno wytrzymać”, demon acedii/południa przekonywał ich po swojemu, że „absolutnie nie da się wytrzymać”. W reakcji na ich tęsknotę za przyjemnym chłodem wieczora, rozbudzał w nich pragnienie, aby wieczór nastąpił już w tej chwili, natychmiast… Z jednej strony rozbudza/pogłębia zniechęcenie i rozgoryczenie aktualnym stanem „zastanym”, a z drugiej rozpala pragnienie natychmiastowej zmiany tego stanu i to najlepiej „bez kosztów własnych”, bez własnego udziału, starania czy wysiłku. (Polecam opracowania na temat tegoż demona opublikowane przez Wydawnictwo Benedyktynów Tynieckich – jest ich już kilka, a to też o znamienne…)

Nie da się nie zauważyć, że „trudno Ci wytrzymać” i marzy Ci się „szybka zmiana”, ale przecież „wszystko w swoim czasie”… Sugerowałbym, abyś spróbowała jeszcze raz i abyś próbowała aż do skutku. Często powtarzam (sobie i innym) – „na wszystko jest sposób, ale trzeba go/ich szukać, znaleźć, a później (za)stosować”. Po drodze trudno bywa z szukaniem i znajdowaniem, a jeszcze więcej „kosztuje” stosowanie, ale naprawdę warto próbować, bo „jak się próbuje, to ‘z automatu’ masz przynajmniej 50% możliwości/pewności, że coś z tego wyjdzie”…

„Szukajcie, a znajdziecie”… (Mt 7,7-12)

Bywają w życiu sytuacje kryzysowe, ale warto wiedzieć/pamiętać, że po grecku „kryzys” to możliwość do wykorzystania. Jeżeli nic z tym nie robię, opuszczam ręce, rezygnuję, poddaję się/ulegam okolicznościom – przegrywam z kretesem. Jeśli jednak robię co mogę, najlepiej jak potrafię, szukam przy tym wsparcia „z zewnątrz” i przyjmuję to wsparcie, efekt końcowy może być nawet lepszy, niż ten wymarzony… Z Bogiem wszystko jest możliwe.

Przeprasza, że odpowiadam z opóźnieniem („im szybciej, tym lepiej”, ale „lepiej później, niż wcale”…). Wierzę jednak, że nie jest jeszcze za późno.

Z całego serca życzę nowych sił i wytrwałości, a nade wszystko Bożego błogosławieństwa i wsparcia w dalszych codziennych zmaganiach ze sobą i z „okolicznościami”…

PS. Misterium małżeństwa to wspólna małżeńska droga do królestwa Bożego – to o tym właśnie „mówią” korony na głowach/nad głowami nowożeńców. Te korony (cs. wiency) mają jeszcze jedno znaczenie – to „wieńce męczeństwa” i „wieńce zwycięstwa”. O męczennikach śpiewa też chór podczas procesji wokół stołu (cs. anałoja) w centrum nawy świątyni. Małżeństwo to męczeństwo, bo mąż i żona oddają swoje życie sobie nawzajem i powierzają je Bogu. Jako „jedno ciało” swym postępowaniem i swym życiem świadczą o Bogu i o swej wierze w Boga, bo grecki termin martyria – męczeństwo, oznacza przede wszystkim świadectwo wiary… Polecam „Małżeństwo w prawosławiu” o. Johna Meyendorffa

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara, życie duchowe



Chciałbym zadać pytanie w oparciu o mój własny przykład. Odczuwam skłonności homoseksualne, ale nie zamierzam wprowadzać ich w życie i staram się żyć jak najbliżej Boga. Od zawsze fascynowało mnie życie monastyczne. Wyobrażam sobie, że z jednej strony pójście do monastyru nadałoby mojemu życiu jakiś kierunek, ale z drugiej – mogłoby to generować trudne sytuacje, np. pod względem psychicznym. Czy można to jakoś pogodzić, czy też jest to nie wskazane? Jakub

Zanim spróbuję odpowiedzieć na Twe pytanie, posłużę się cytatem z książki o. Johna Brecka „Święty dar życia. Prawosławne chrześcijaństwo i bioetyka”. W rozdziale poświęconym homoseksualizmowi stwierdza m.in.: „kwestią najwyższej wagi pozostaje ciągłe podtrzymywanie wyraźnego rozróżnienia pomiędzy zachowaniami i orientacją [homoseksualną]. Bez względu na to, jakie są jej przy­czyny (fizjologiczne, genetyczne, psychologiczne i społeczne czy najprawdopodobniej połączenie ich wszystkich), orientacja homoseksualna nie jest ani grzesz­na, ani zła (z zastrzeżeniem, że w tym upadłym świecie o każdej ułomności można powiedzieć, iż jest następstwem grzechu). Osoby z taką orientacją są w najpełniejszym znaczeniu „osobami”, nosi­cielami obrazu Bożego i wraz ze wszystkimi innymi powołane są do wzrastania ku osiąganiu Bożego podobieństwa. Gdy usiłują zmienić orientację na heteroseksualną lub gdy codziennie zmagają się o pozostawanie w cnocie czystości, potrzebują szczególnego wsparcia, zachęty i miłości Kościoła – jego biskupów, kapłanów i laikatu. W dążeniach do osiągnięcia tego celu nieodłączną po­mocą może być uczestnictwo w grupach wzajemnego wsparcia jak amerykańskie SA, a szczególnie organizacje w rodzaju Exo­dus International i Courage. (Założona przez ks. Johna Harveya rzymskokatolicka organizacja „Courage” ma swoje aktywne od­działy w całych Stanach Zjednoczonych Ameryki. Doświadczenie ks. Harveya utwierdziło go w przekonaniu, że osoby z orientacją homoseksualną w bardzo znaczących proporcjach rzeczywiście mogą stać się heteroseksualne, nawet jeśli w wielu przypadkach ciągle utrzymują się homoerotyczne odczucia czy wyobrażenia117).”

Co do fascynacji życiem monastycznym zarówno w tym konkretnym, jak i w innych podobnych przypadkach wskazałbym na dwie drogi działania czy dwa sposoby postępowania.

Po pierwsze, koniecznie trzeba się przekonać i upewnić, że fascynacja, bardzo głębokie nawet zainteresowanie monastycyzmem jest równoznaczne z powołaniem do życia monastycznego. „Instytucją” m.in. do tego właśnie przeznaczoną jest „nowicjat” (cs. posłuszanie). Osoby, które przybywają do monasteru aby zostać mnichem czy mniszką, nie od razu przyjmują monastyczne postrzyżyny. Przełożony monasteru przyjmuje nowicjusza, wyznacza mu opiekuna duchowego, wyznacza zadania do wykonania – podobnie jak mnisi, nowicjusz żyje monastycznym trybem życia, wchodzi na monastyczną drogę życia aby „na własnej skórze” przekonać się, czy podoła, czy będzie w stanie sprostać „rygorom”/zasadom monastycyzmu, czy będzie w stanie opierać się wszelkiego rodzaju pokusom. Trzeba bowiem być przygotowanym na to, że już na samy początku tej drogi pokus będzie więcej niż dotychczas i będą nasilać się wraz z rosnącymi staraniami nowicjusza, aby im nie ulegać. Dzieje się tak dlatego, że podążanie monastyczną drogą ku zbawieniu, ku królestwu Bożemu bardzo przeszkadza demonicznym siłom i wszelkimi możliwymi sposobami próbują odciągnąć/przekonać nowicjuszy i mnichów, że „nie tędy droga”.

Po drugie, uważam, że w okolicznościach, które opisałeś bezpieczniej byłoby wykorzystać wszystkie dostępne sposoby „uspokojenia”, „wyciszenia” czy „kontrolowania” tej orientacji, aby utwierdzić się w chęci, dążeniu, umiejętności i skuteczności „codziennych zmagań o pozostawanie w cnocie czystości”. Chodzi o to, aby ewentualne życie monastyczne nie okazało się zbyt trudną do zniesienia „psychiczną prowokacją”, a okazało się dodatkowym, skutecznym wsparciem na drodze „wzrastania ku osiąganiu Bożego podobieństwa”.

Jeżeli zdecydujesz, że fascynacja wypływa z powołania i będziesz chciał się co do tego upewnić, jeśli uznasz, że wykorzystałeś wszystkie dostępne środki/metody terapii, trzeba będzie porozmawiać o tym wszystkim z przełożonym monasteru, aby mógł zdecydować czy w przedstawionych okolicznościach, w określonym stanie „psychiki, ducha i ciała” nowicjat będzie rozwiązaniem dopuszczalnym i w Twych zmaganiach może okazać się pomocny, czy może jest jeszcze za wcześnie.

Z całego serca życzę powodzenia w codziennych zmaganiach, Bożego błogosławieństwa i wsparcia w poszukiwaniach drogi i dążeniach ku zbawieniu

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Proszę Księdza o radę jak się modlić aby wyprosić dla siebie lub innych łaski ? Czy to prawda że skuteczna modlitwa to trio Modlitwa + Post + Jałmużna? Piotr

Myślę, że najlepiej i najbezpieczniej całkowicie powierzyć siebie i innych Bogu. W naszych cerkiewnych nabożeństwach pojawia się bardzo wiele próśb za wielu (wszystkich?) ludzi z różnymi problemami, potrzebami i znajdujących się w różnych życiowych sytuacjach. Co ważne, na wszystkie te prośby – za chorych, podróżujących, uwięzionych itp. – odpowiadamy: „Hospodi pomiłuj – Kyrie eleison – Panie zmiłuj się”. Zauważmy – nie wypowiadamy konkretnej prośby np. o to, aby podróżujący zdążył na samolot i doleciał szczęśliwie do celu. „Hospodi pomiłuj” to kierowana do Boga prośba, aby otoczył podróżującego Swą opieką i prowadził go „po Swojemu”. Być może lepiej będzie dla niego, gdy się spóźni?

Ponadto, apostoł Paweł zaleca: „Módlcie się nieustannie”. Próbujmy modlić się nie tylko w cerkwi, nie tylko rano i wieczorem, ale „na bieżąco” w ciągu dnia zatrzymywać się na chwilę, aby przynajmniej westchnąć modlitewnie albo wypowiedzieć słowa Modlitwy Jezusowej, która może/powinna towarzyszyć nam podczas wszystkich naszych zajęć.

Modlitwa połączona z postem i okazywaniem pomocy potrzebującym to rzeczywiście mocarne połączenie – modlimy się wówczas nie tylko słowem, ale też działaniem i całym swoim życiem. Warto też pamiętać o ewangelicznym przykładzie – gdy apostołowie zapytali Chrystusa dlaczego nie byli w stanie wypędzić demona z chłopca, którego przyprowadził do nich jego ojciec, usłyszeli odpowiedź: „Ten rodzaj (złych duchów) można wypędzić tylko modlitwą i postem”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara, życie duchowe



Strona 20 z 40« Pierwsza...10...1819202122...3040...Ostatnia »