Myślę, że warto kierować modlitwy do Bogarodzicy, którą w wielu modlitwach, akatystach i ikonach określamy jako Hodegetria/Odigitria (cs. Putiewoditielnica) czyli „wskazująca drogę”. Do grupy ikon określanych tym mianem należy Supraska ikona Bogarodzicy.
W odpowiedzi przytoczę tekst patrystyczny, który jest odpowiedzią na cytowane w pytaniu sława Chrystusa: Zapytał brat abba Pojmena, mówiąc: „Co znaczą słowa Pana: <Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich> (J 15,13). Jakże to można uczynić? Odrzekł starzec: „Jeśli ktoś usłyszał złe słowo od swego bliźniego i choć może mu odpowiedzieć podobnymi słowami, walczy w sercu swoim, aby oczyścić znój smutku i gwałt sobie zadaje, by nie zasmucić go odpowiedziawszy mu złorzeczeniem, taki to właśnie duszę swoją kładzie za swego przyjaciela”, Apoftegmat 14(690), w: Sentencje Ojców egipskich, które z języka greckiego na łacinę przełożył Marcin, biskup Dumio. Przez ten cytat chciałem wskazać, że życie możemy oddawać nie tylko przez śmierć albo po śmierci, ale również za życia – możemy oddawać życie dzieląc się swoim życiem z innymi. To dzielenie się sobą zaczyna się już od zauważania innych ludzi. Udzielenie zgody na pobranie narządów po śmierci jest z perspektywy prawosławnego chrześcijaństwa etyczne, ale trzeba przy tym rozróżnić pomiędzy śmiercią kliniczną, śmiercią biologiczną, a ponadto wskazać na kryterium śmierci mózgowej. Choć w stanie śmierci klinicznej dochodzi do zaprzestania pracy serca i zatrzymania akcji oddechowej to mózg pacjenta jest wciąż sprawny – śmierć kliniczna to zatem stan odwracalny, w niektórych przypadkach życie można jeszcze przywrócić przy zastosowaniu niezwłocznej reanimacji – w ciągu 3-4 minut. Brak natychmiastowej reanimacji powoduje, że po śmierci klinicznej następuje śmierć biologiczna – obumiera mózg. Śmierć mózgowa z kolei to stan, w którym obumiera część mózgu (kora mózgowa), ale pozostała jego część (pień mózgu) ciągle podtrzymuje pracę serca i oddychanie. Stwierdzenie „śmierci” mózgu zostało niemal powszechnie uznane za „kryterium śmierci” i umożliwia pobierania organów do przeszczepiania, jednak wielu prawosławnych (i nie tylko) medyków, bioetyków i teologów nie zgadza się z uznaniem parametrów śmierci mózgu za definitywny koniec życia pacjenta. Wskazują oni na nieliczne, co prawda, ale faktyczne przypadki odwracalności tego stanu. To właśnie przez to pojawiają się poważne wątpliwości co do możliwości pobierania organów do transplantacji od osób ze stwierdzonym stanem śmierci mózgowej. Głównie chodzi tu o transplantacje serca, bowiem inne organy (np. nerka) mogą być i są pobierane od żywych dobrowolnych dawców.
Moim zdaniem to błędne rozumowanie i prowadzi w swego rodzaju ślepy zaułek… Rozumując w ten sposób można by stwierdzić, że lepiej nie przechodzić przez ulicę, albo nie jeździć samochodem (środkami transportu publicznego też), bo tak wiele wypadków komunikacyjnych się zdarza, albo tak wielu pieszych ginie czy zostaje poszkodowanych na przejściach dla pieszych. W związku z tymi i wieloma innymi statystycznie licznymi przykrymi zdarzeniami może zatem lepiej nie ryzykować i nie wychodzić z domu? Świat nie jest jeszcze całkowicie zepsuty i „nie do życia”. Cytując porównania C. S. Lewisa z ‚Chrześcijaństwa po prostu’ można stwierdzić, że żyjemy na terytorium okupowanym przez złe moce i musimy walczyć o dobro. Mamy liczne przyczółki i punkty oporu – to nasze świątynie, miejsca modlitwy – to mogą/powinny też być nasze domy. Jeśli będziemy walczyć, wychodzić na zewnątrz, świadczyć o Bogu i o naszej wierze w Boga – przyczółki będą się powiększać i będziemy żyć na terytorium „wyzwolonym’… W opisanych przez Pana okolicznościach moim zdaniem lepiej lepiej nie ‚siedzieć w okopach’ i nie ‚chować głowy w piasek’… Wiary, nadziei i miłości nam trzeba. Mądrość też pomoże wykrzesać choć trochę odwagi…
Złożona to kwestia i dużo (jeżeli nie wszystko) zależy od kontekstu – osobowości, warunków, okoliczności itp. Relacje pomiędzy dwojgiem ludzi porównałbym do rośliny, która wyrasta z małego ziarenka. Spotkanie dwojga osób, początek ich znajomości to chwila, w której ziarenko zostało zasiane. Aby znajomość się pogłębiała, aby ziarenko zaczęło kiełkować i rosnąc, trzeba je podlewać i nawozić. Aby znajomość przerodziła się w przyjaźń albo jeszcze głębszą relację, trzeba jeszcze więcej nad tym pracować; aby okazała się trwała i silna też trzeba dołożyć usilnych starań. Przez cały czas trwania tej relacji ziarenko trzeba podlewać i nawozić z obu stron, bo… „do tanga trzeba dwojga’. Dużo zależy od tej drugiej strony/osoby. Brak zaangażowania jednej ze strom spowoduje, że roślinka będzie tylko ‚wegetować’ – będzie żyć, ale ‚co to za życie’? Pokusy szybkich i łatwych(?) decyzji czy rozwiązań są z pewnością demoniczne. Chrystus ostrzega, że droga do Królestwa niebios jest wąska. Na tej drodze trzeba się zmagać (to swego rodzaju ‚podwig’). Bywa, że droga prowadzi pod górę, a tu kłody się toczą i deszcz zacina – pewien święty stwierdził, ze tego rodzaju trudne okoliczności ‚podpowiadają’, że idziesz we właściwą stronę. Mądrości ludowe mówią: ‚łatwo przyszło, łatwo poszło’, ‚bez pracy niem kołaczy’ (ang. wersja – ‚no pain, no gain’), więc warto postarać się choć trochę i ‚zawalczyć’ o tę relację i relacje w ogóle. Jeśli ziarenka i roślinki są należycie pielęgnowanie, pojawiają się coraz to nowe, udoskonalone wersje czy odmiany. Ale to zwykle długie procesy wymagające bardzo dużo cierpliwości, wyrozumiałości, wytrwałości, miłości… Warto próbować…
Powiedziałbym, że to niepokojące zaburzenie, mam nadzieję, że przejściowe… Trzeba nam pamiętać, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwa Boga. Obraz już mamy, nosimy go w sonie (umówmy się, że to coś jak ‚kod genetyczny’), ale do osiągnięcia podobieństwa trzeba nam dążyć przez całe życie. Co ważne, trzeba nam taż mieć świadomość, że obraz Boga w każdym z nas to obraz Boga, który jest Trójcą Osób! Bóg jest jeden, ale w trzech Osobach. Te trzy Osoby w Bogu pozostają ze sobą w relacji miłości. Czyli obraz Boga w każdym z nas to obraz doskonałej międzyosobowej relacji, relacji miłości. Chrześcijaństwo postrzega dwie drogi do zbawienia: małżeńską i monastyczną. Nie oznacza to jednak, że drogą małżeńską podążamy parami albo rodzinnymi grupkami, a droga monastyczna jest ‚jednoosobowa’. Mnisi też pozostają w relacjach z Bogiem i z ludźmi – jeśli odchodzą do pustelni, przez długi czas, latami nawet żyją samotnie, to po to, aby lepiej poznać siebie (a poznając siebie, poznać Boga – jak stwierdził św. Antoni Wielki) i przygotować się do powrotu do społeczności ludzi i dzielić się sobą z innymi (por. ‚żywot św. Antoniego;). Polecam lekturę tekstów bp Kallistosa Ware: Człowiek jako ikona Trójcy Świętej – http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=491; „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego”: prawosławny monastycyzm w służbie światu – rozdział w książce ‚Tam skarb twój, gdzie serce twoje…’; „Ziarno Kościoła: powszechne powołanie do męczeństwa” – rozdział w pierwszym tomie dzieł zebranych pt. „Królestwo wnętrza”
Poleciłbym lekturę tekstów o Bogarodzicy, np. o. Aleis Kniazeff, „Matka Boża w Kościele prawosławnym”, tłum. ks. H. Paprocki, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1996; tekst bp Kallistosa opublikowany w warszawskiej Lestwicy. Można też sięgnąć do bardzo licznych akatystów do Bogarodzicy i Jej cudownych ikon.
Myślę, że trzeba patrzeć na to zagadnienie z perspektywy nauczania Kościoła i Cerkwi o grzechu prarodziców. Rzymscy katolicy twierdzą, że jest on ‚dziedziczony’, przekazywany z pokolenia na pokolenie w akcie poczęcia dziecka i dlatego powinien być i jest omywany w sakramencie chrztu. Prawosławni chrześcijanie uważają, że dziedziczony nie jest grzech, ale jego skutki – osłabienie naszej ludzkiej natury, jej podatność na grzech, cierpienie, ból, choroby, śmiertelność. Dziecko, które rodzi się w jakimś patologicznym środowisku nie dziedziczy uzależnień po rodzicach, ale zmaga się z ich następstwami i w walce z nimi na pewno będzie miało większe trudności niż dzieci, które pochodzą z domów bez tego rodzaju obciążeń. Uważam zatem, że dziedziczone nie są same przekleństwa, ale ich skutki, które mogą być odczuwalne nawet przez kilka pokoleń.
Sama orientacja homoseksualna nie jest grzechem, podobnie jak grzechem nie jest sama choroba (weźmy na przykład nawet jakiś skrajny przypadek – kleptomania), czy jakieś, demoniczne nawet, myśli czy pragnienia. Dużo, jeżeli nie wszystko, zależy od tego, co robimy z tymi myślami czy pragnieniami, czy ulegamy im, czy też walczymy z nimi i odrzucamy je. Homoseksualiści to też zwykli ludzie (nie utożsamiajmy ich z ideologią) – mogą, a nawet powinni uczestniczyć w nabożeństwach, modlić się i prosić o modlitewne wsparcie, które każdemu z nas jest potrzebne. Inną kwestią jest ich uczestnictwo w sakramentach. O tym, czy mogą przystąpić/przystępować do Eucharystii decyduje ich spowiednik, który wysłuchuje ich spowiedzi przed Bogiem – w zależności od tego jak „przejawia się” ich orientacja seksualna i jak sobie z nią radzą, jak ją traktują.
Więcej zrozumienia życzę…
Polecam molebien z akatystem do Najświętszej Bogarodzicy ku czci Jej cudownej ikony „Kielich nieupijający”. Krótką modlitwę o uzależnionych napisał św. Jan z Kronszadu. Modlitwy za uzależnionych kierujemy do św. męcz. Bonifacego, św. Mojżesza Murzyna, i męcz. męcz Flora i Laura. Niezbędna jest jednak terapia antyuzależnieniowa. Uzależniony i rodzina sami sobie z tym problemem nie poradzą… Więcej informacji (i teksty modlitw) powinny być dostępne w punkcie konsultacyjnym NEPSIS w ośrodku ELEOS przy ul Warszawskiej 47 w Białymstoku.
W traktacie „O ośmiu demonicznych myślach” Ewagriusz z Pontu wskazuje, że demon nieczystości przystępuje zaraz po tym, jak ulegamy pierwszemu z tych ośmiu, demonowi obżarstwa (nie chodzi tu tylko o skrajnie przesadne objadanie się, ale o jedzenie czegokolwiek poza czasem wyznaczonym na jedzenie, albo gdy nie odczuwam głodu). Moim zdaniem warto spróbować ‚rzetelnie’ pościć. Ewagriusz potwierdza to w swoim tekście „O różnych rodzajach złych myśli” gdzie stwierdza: „Pokusa [pożądliwości] nie należy do tych, które [dłużej] się utrzymują. Modlitwa żarliwa i bardzo ścisły post, wraz z [nocnym] czuwaniem i ćwiczeniem się w duchowych kontemplacjach przepędza ją niczym obłok bez wody (Jud 12)”. Życzę wytrwałości w postnych zmaganiach