Jeżeli podczas spowiedzi duchowny wymienia grzechy, które rzeczywiście popełniłeś, to jak najbardziej trzeba wyrazić skruchę (potwierdzić to, mówiąc „żałuję”) i można by ją nawet uznać za dopuszczalną, ale tylko pod warunkiem, że duchowny nie pominął żadnego z tych, z którymi przyszedłeś do spowiedzi (a tego raczej trudno się spodziewać). Koniecznie trzeba wówczas ‚wtrącić swoje’ i powiedzieć o pozostałych grzechach. Spowiedź to dokonywane przez nas samych ujawnianie naszych grzechów Panu Bogu w obecności duchownego. Bóg zna wszystkie nasze grzechy i oczekuje, że z żalem i skruchą, i z obietnicą poprawy nazwiemy je wszystkie o imieniu – tylko my możemy to zrobić i nikt nie może nas w tym zastąpić.
W tzw. „zamierzchłych czasach” funkcjonowały swego rodzaju ustalone „regułki” wypowiadane podczas spowiedzi – zawierały dość ogólnie ujęte wyznanie grzechów i potwierdzenie skruchy. W związku z trudnościami związanymi z „nazywaniem grzechów po imieniu” duchowni podejmowali próby udzielania pomocy „nieporadnie spowiadającym się” i mówili o grzechach, które mogły się pojawić (bo zwykle się pojawiają). Miało to m.in. pomóc zarówno dzieciom, jak i dorosłym w rozeznaniu i uświadamianiu co jest, czy co może być grzechem, bo ciągle (często?) zdarza się, że popełniamy jakiś grzech(y) nieświadomie czy nieumyślnie. Choć obecnie świadomość dzieci i młodzieży w kwestii grzeszności i spowiedzi bywa znacznie większa, z pewnością nie jest to powszechne zjawisko i zapewne dlatego niektórzy duchowni „starej szkoły” postępują dalej „po staremu”. Wypowiedź duchownego można traktować jako przejaw przewodnictwa duchowego, który zaczął towarzyszyć misterium spowiedzi i który też jest oczekiwany przez wielu przystępujących do spowiedzi. Znam też jednak spowiedników, którzy traktują spowiedź „w ścisłym tego słowa znaczeniu” – tj. będąc świadkami wyznawania grzechów, jedynie słuchają, mogą ewentualnie zadać jakieś pytanie w związku z tym, co usłyszeli (np. czy często dany grzech się pojawia), po czym zapytują: „czy żałujesz” i wypowiadają słowa modlitwy rozgrzeszającej. Spowiednika, duchowego opiekuna trzeba sobie wybrać podobnie jak wybiera się lekarza rodzinnego. Robimy to ‚z premedytacją’, biorąc pod uwagę wiele istotnych oczekiwań. Nieprawdaż?
Problem Cerkwi w Macedonii Północnej jest jednym z najważniejszych i najbardziej palących problemów współczesnego światowego prawosławia. Sprawa nie dotyczy kultu i zachowywania dogmatów, te sprawy wydaje się jak najbardziej są przestrzegane w tamtejszej Cerkwi. W świadomości Patriarchatu Serbskiego, Cerkiew w Macedonii jest częścią tego Patriarchatu i w obecnej sytuacji stanowi schizmę i jest nie kanoniczna. W ten sposób Północna Macedonia jest postrzegana przez resztę świata prawosławnego. Jeśli chodzi o zakupioną tam ikonę, to myślę, że bez problemu można przed nią się modlić.
Karteczki dajemy po to, aby duchowny w czasie Proskomidii wyjmował cząsteczki z prosfory, które będą opuszczone do Czasy. Wymagane jest aby osoby, za które wyjmowane są cząsteczki należały do Cerkwi. Dziecko, które nie jest ochrzczone, nie jest jeszcze członkiem Cerkwi, więc jego imienia nie należy jeszcze umieszczać na karteczce. Nie przeszkadza to jednak, aby ogólnie wznosić modlitwy i prośby do Boga w intencji dziecka, czy osoby nie ochrzczonej.
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że życie „po tamtej stronie” pozostaje dla nas tajemnicą, w tym się chyba również wyraża mądrość Boża. Naturalnie, że prosić o wstawiennictwo przed majestatem Bożym możemy osoby, które są (były) nam bliskie i które odeszły. Święci, których Cerkiew kanonizowała są dla nas orędownikami przed Bogiem, ale osoby nam bliskie również mogą być takimi orędownikami. Okres 40 dniowy po odejściu osoby jest szczególnie ważnym, abyśmy wznosili nasze modlitwy za tę osobę. Cerkiew ustanowiła szereg dni w roku, kiedy modlimy się z zmarłych. Są to zmarli, którzy niejednokrotnie bardzo dawno temu odeszli z tego świata. Wierzymy, że nasze modlitwy przyczyniają się do ich zbawienia przez cały czas oczekiwania na Sąd ostateczny. Prośba, którą wznosimy śpiewając „wiecznaja pamiat”, odnosi się przede wszystkim do pamięci modlitewnej, która nie ma czasu ograniczonego jakimiś ramami.
W tym opisanym przypadku wypełnienie woli zmarłego naruszałoby znacząco normy życia cerkiewnego. Owszem, wolę zmarłego należy wypełniać, ale nie kosztem nauczania i życia cerkiewnego. W prawosławiu bardzo mocno podkreśla się aby ciało zmarłej osoby zostało pochowane w ziemi. W tym pytaniu zaskakującym jest to, że osoba zmarła była silnie wierzącą i praktykującą; skąd więc takie dążenie tej osoby do złamania zasad życia duchowego? Znam przypadki, kiedy dochodziło do kremacji przez rodzinę, ale najczęściej wynikało to z nieświadomości i z niewiedzy, że taka praktyka w prawosławiu jest niewłaściwa.
Na pierwsze pytanie odpowiadałem tutaj już wcześniej. Teraz powtórzę tylko, że życie jest darem Bożym i skoro Bóg nam je dał, tylko On może je ‘odebrać’, tylko On może zdecydować, kiedy nastąpi jego koniec. To dlatego Cerkiew nie zgadza się na karę śmierci i na aborcję. Wyjątkiem może być jedynie zagrożenie dla życia matki. Każdy grzech, to nasze odwracanie się od Boga i ‘robienie/postępowanie po swojemu’, zgodnie z naszą, daną nam przez Boga wolną wolą, ale wbrew woli Boga. Dogłębna analiza naszych grzechów to ewangeliczna przypowieść o ‘synu marnotrawnym’. Jego grzechem nie było jedynie roztrwonienie majątku, który wyniósł z domu ojca, jak sugeruje potoczna nazwa tej przypowieści we współczesnych językach. Po cerkiewnosłowiańsku mowa tu o ‚błudnym’ synu, o jego zbłądzeniu albo nierządzie, tj. postępowaniu wbrew dobrym, ustalonym zasadom. Grzechem jego ‘zbłądzenia’ było nade wszystko to, że zerwał więź z ojcem – można powiedzieć, że ‘pochował’ go za życia, bo upomniał się o spadek przed jego śmiercią. Gdy wszystko roztrwonił, nie miał co jeść, wspomniał, że słudzy w domu ojca mają lepiej niż on w tej dalekiej krainie – dostąpił pokajania, ‘głębokiego zrozumienia’ nie tylko tego, jakim się stał przez to, że zgrzeszył, ale również tego, jaki powinien się stać, co powinien zrobić przez to, że jest synem ojca. Wrócił, aby prosić ojca by po tym, co uczynił, przyjął go z powrotem, ale jako sługę. Co bardzo dla nas ważne w tej przypowieści, to reakcja ojca – on ciągle wierzył, że syn się opamięta (dostąpi pokajania – głębokiego zrozumienia) i wróci, wyglądał go, wybiegł mu na spotkanie, kazał sługom umyć go, ubrać w jego najlepsze szaty, które zostały w domu i nałożył mu pierścień na palec – przyjął go z powrotem nie jak sługę, ale jak syna. Gdy grzeszymy, to my sami w mniejszym czy większym stopniu ‘odsuwamy się’ od Boga, odwracamy się od Niego i idąc ‘swoją drogą’, odchodzimy do dalekiej krainy samotności. Ale Bóg, jak ojciec i Cerkiew, jak matka czekają na nas z utęsknieniem, gotowi wybiec nam na spotkanie… Dobrze byłoby jednak pamiętać, że nasze miejsce jest w domu ojca i najlepiej nigdy stamtąd nie odchodzić… Święci ojcowie zostawili nam wskazówki, jak postępować w różnych trudnych przypadkach. Te wskazania nazywamy cerkiewnymi kanonami. Jednak każdy ‘przypadek’, tak jak każdy człowiek, jest inny i to dlatego przystępując do spowiedzi, trzeba opowiedzieć o wszystkim Bogu, a duchowny, który jest świadkiem naszej spowiedzi wskaże, jak trzeba będzie postępować, aby ‘wrócić/wracać do domu Ojca’. ‚Komu w drogę, temu czas…”
Myślę, Pan Bóg podchodzi po swojemu do takich zdarzeń i takich przypadków. Jeśli ten człowiek był ochrzczony i jeśli przystępował do Eucharystii, to Bóg przyjmie jego duszę znając jego drogę i pobożność. Takie zdarzenia miały miejsce dość często w okresie wojny. Dlatego też w dni, kiedy Cerkiew w szczególny sposób modli się za zmarłych w ekteniach są prośby, aby Bóg przyjął do swego Królestwa dusze tych, co zmarli/zginęli w zapomnieniu i nie ma komu za nich się modlić.
Modlitwa, prośba o Bożą pomoc jest bardzo ważna, ale do słów modlitwy trzeba też dodać nasze konkretne działania – trzeba z Bogiem współpracować (to po grecku synergia). Róbmy wszystko, co możemy zrobić, najlepiej jak potrafimy. Nie zrażajmy się, gdy znowu nie wyszło. Nie opuszczajmy rąk i nie poddawajmy się rozgoryczeniu. „Na wszystko jest sposób”, ale trzeba go szukać, znaleźć i zastosować. Chrystus powiedział: „szukajcie, a znajdziecie”. Jeśli sami nie radzimy sobie z jakimiś problemami, warto zwrócić się z prośbą o pomoc ‚z zewnątrz’. Bóg nam pomaga, ale za pośrednictwem innych ludzi. Uzależnieni od narkotyków, alkoholu, nikotyny, gier komputerowych, telefonów komórkowych, pracy itp. poddają się różnym terapiom odwykowym. Bywa trudno, ale jeśli coś przychodzi z trudem, to znaczy, że jest ważne i potrzebne, i warto o to walczyć. Powodzenia…
Zgodnie z wymogami sanitarnymi, które nakłada państwo noszenie maseczki jest wręcz warunkiem przebywania w przestrzeni publicznej. Cerkiew jest przede wszystkim Domem Bożym, ale też należy do sfery przestrzeni publicznej. W żaden sposób nie kojarzyłbym nakładania maseczki w cerkwi z grzechem. Wielu duchownych ma swoje indywidualne podejście, często te postrzegania są sprzeczne ze sobą co powoduje dezorientację wiernych. Osobiście nie znajduję teologicznego uzasadnienia by nakładanie maseczki stanowiło jakoś grzech.
Też witam! Uzależnienia to poważny problem i rzeczywiście zdarza się, że „ubezwłasnowolniają” i być może mogą na swój sposób przynajmniej częściowo ‚usprawiedliwiać’. Ale tylko „częściowo” i „tymczasowo”… Jeśli wiem, że jestem uzależniony, sam sobie z tym nie radzę i nie podejmuję odpowiednich kroków, aby z tym skończyć, aby się leczyć, nie poddaję się terapii odwykowej, odpowiedzialność jest niestety jeszcze większa. Grzeszę nie tylko samą pornografią i/lub masturbacją, ale też „odkładaniem na jutro tego, co mam zrobić dzisiaj”. Przypomina to modlitwę pewnego świętego, który zauważył, że poważnie zbłądził, w modlitwie prosił Boga, aby pomógł mu wydostać się z tej pułapki, po czym dodał: „ale może jeszcze nie teraz…?” Do paralityka, który od 38 lat leżał przy sadzawce Betesda, Chrystus zwraca się z pytaniem: Czy chcesz wyzdrowieć? (J 5,1-15). To nie było pytanie retoryczne. Bywa, że ‚przyzwyczajamy się’ do choroby, do grzechy, który jest chorobą duszy. Czy ‚uzależnienie’ nie jest wtedy jedynie(?) ‚kozłem ofiarnym’?
Jeżeli wiem, że mam problem i wiem, co powinienem zrobić, ale tego nie robię, narażam się na konsekwencje opisane w jednej z sentencji ojców pustyni: Opowiadał Abba Makary: „Kiedyś, idąc przez pustynię, znalazłem czaszkę ludzką wyrzuconą na powierzchnię ziemi; i kiedy poruszyłem ją laską, czaszka do mnie przemówiła. Zapytałem: „Kto ty jesteś?”. Odpowiedziała mi czaszka: „Byłem kapłanem bałwanów, które tu kiedyś czcili poganie; ale ty jesteś Makary, który ma Ducha Świętego: ilekroć się litujesz nad tymi, którzy są w męce piekielnej, i modlisz się za nich, odczuwają trochę ulgi”. Starzec zapytał: „Na czym polega ta ulga i jaka jest ta męka?”. Odpowiedziała czaszka: „Jak wysoko jest niebo nad ziemią, tak głęboka jest otchłań ognia pod nami, a my od stóp do głów zanurzeni jesteśmy w ogniu. I nie możemy sobie wzajemnie spojrzeć w twarz, bo grzbietami przylegamy jeden do drugiego. Otóż kiedy ty modlisz się za nas, częściowo widzimy swoje twarze, i na tym polega nasza ulga”. Starzec zapłakał i rzekł: „O nieszczęśliwy to dzień, w którym narodził się człowiek!”. I pytał dalej: „Czy istnieje jeszcze większa męka?”. Czaszka odpowiedziała: „Cięższe jeszcze męki znajdują się pod nami”. Starzec pytał: „A kto je cierpi?”. Czaszka odrzekła: „Myśmy nie znali Boga, więc doznajemy trochę litości; ale ci, którzy Go znali, a zaparli się Go albo nie wypełnili Jego woli, są tam poniżej nas”. Wtedy starzec wziął czaszkę i pogrzebał ją. Abba Makary Egipcjanin, Apoftegmat 38
Nie szukałbym zatem granicy pomiędzy dobrowolnym korzystaniem z różnych grzesznych uciech a uzależnieniem, bo „i tak źle, i tak niedobrze”…