Jak cerkiew odnosi się do wybaczenia zdrady w szerokim tego słowa znaczeniu w związku dwojga ludzi, który nie został jeszcze zwieńczony sakramentem małżeństwa? Daniel

Narzeczeństwo i planowane małżeństwo oraz „szerokie znaczenie słowa zdrada w związku dwojga ludzi” w kontekście pytania o wybaczenie budzą pytanie o rodzaj czy „kaliber” tej zdrady. Zakochana „po uszy” osoba za zdradę może uznać nawet przelotne spojrzenie ukochanej osoby, skierowane na kogoś innego. Jeśli to tylko spojrzenie i rzeczywiście tylko przelotne, raczej trudno mówić o zdradzie i potrzebie czy konieczności wybaczania.

Przychodzą tu jednak na myśl słowa Chrystusa o cudzołóstwie – w Ewangelii czytamy, że cudzołożne może być nawet lubieżne spojrzenie mężczyzny na inna kobietę (i kobiety na mężczyznę zapewne też…). Tu z kolei pojawia się pytanie, czy o cudzołożnym spojrzeniu można mówić w przypadku gdy dochodzi do niego przed sakramentem małżeństwa. Twierdząca odpowiedź pojawia się w przypadku, gdy tym spojrzeniem „obdarzona” została kobieta zamężna. Gdy dochodzi do tego pomiędzy osobami, które nie weszły jeszcze w związki małżeńskie, wypadałoby mówić o nierządzie. Stwierdzić tu jednak trzeba, że „i tak źle, i tak niedobrze”…

Na pytanie, jak Cerkiew odnosi się do wybaczenia zdrady odpowiadam słowami Modlitwy Pańskiej: „odpuść nam nasze winny, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”, Dodałbym też słowa apostoła Pawła z jego z hymnu o miłości (1 List do Koryntian 13,1-13). Czytamy tam między innymi: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. […] nie unosi się gniewem, nie pamięta złego […]Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje”

Polecam lekturę całości hymnu i serdecznie życzę prawdziwej miłości, która pomaga przebaczać…

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Jestem katoliczka, mąż jest prawosławny. Ślub wzięliśmy w cerkwi (ja pozostalam przy swojej wierze). Czy dzieci mogą być wiec ochrzczone w kościele? Paulina

Na początek krótki rys historyczny. Rzymscy katolicy w Polsce bodajże w latach 1960. stwierdzili, że w przypadku małżeństw mieszanych wyznaniowo, przed ślubem w kościele od obojga narzeczonych wymagane będzie podpisanie zobowiązania, że dzieci, które pojawią się w tej rodzinie, będą ochrzczone w kościele i wychowywane w wierze rzymskokatolickiej. Ponadto wprowadzili tę „procedurę” do kościelnego prawa kanonicznego. Prawosławni, niejako w odruchu samoobrony, zaczęli stosować to somo rozwiązanie(?)w praktyce cerkiewnej w przypadku sprawowanych w cerkwi ślubów par mieszanych wyznaniowo. Kilkanaście lat temu na zjeździe ekumenicznym w Gnieźnie słyszałem na własne uszy, że w Kościele rzymskokatolickim w Polsce prowadzone są przygotowania do usunięcia tego zapisu z prawa kanonicznego, ale te przygotowania okazują się jednak coraz bardziej wydłużone…

Zaznaczam, że te wymuszone zobowiązania w odniesieniu do chrztu i wychowania dzieci nie podobają mi się w obu przypadkach, bo to coś jak dzielenie skóry na niedźwiedziu, który ciągle jeszcze mieszka sobie gdzieś daleko w leśnych ostępach. Uważam, że małżonkowie powinni mieć możliwość podejmowania własnej, wspólnej, rozważnej i nieprzymuszonej decyzji o miejscu chrztu i wychowaniu dzieci.

Przyznam szczerze, że zaniepokoiło mnie nieco słowo „więc” w Pani pytaniu o chrzest dziecka w kościele. Chciałbym się mylić, ale „wybrzmiewa” w nim oczekiwanie czy dążenie do wprowadzenia jakiejś kontry czy przeciwwagi(?) dla ślubu w cerkwi.

Już samo pytanie może wydawać się „nie na miejscu”, bo z tego co już ustaliliśmy i co powszechnie(?) wiadomo, w przypadku małżeństw mieszanych wyznaniowo, przed ślubem w kościele czy w cerkwi, od narzeczonych wymagane jest podpisanie zobowiązania, że dzieci, które pojawią się w tej rodzinie, będą ochrzczone i wychowywane w tej samej chrześcijańskiej tradycji, gdzie nastąpił sakrament małżeństwa. Wszystko zdaje się więc wskazywać na to, że decyzja została już przez Was podjęta – skoro ślub odbył się w cerkwi, zobowiązaliście się do chrztu i wychowania dzieci w prawosławnym chrześcijaństwie.

Skąd więc to pytanie? Czy rozmawialiście o tym z mężem? Czy to Wasze wspólne pytanie? Czy zmieniła Pani zdanie? Czy szuka Pani dróg „obejścia” tego zobowiązania i argumentów, które mogłyby to usprawiedliwić? A może pojawiły się naciski ze strony rodziny czy środowiska – niechby było choć trochę „po naszemu” – skoro ślub był w cerkwi, więc „negocjujmy” albo „targujmy się” o miejsce chrztu?

Stawiam te pytania bo chciałbym ostrzec przed poważnym niebezpieczeństwem, które zagraża małżeństwom mieszanym wyznaniowo (myślę tutaj głównie o Podlasiu).

Parafialne statystyki z kilku ostatnich dziesięcioleci wskazują, że małżeństw mieszanych wyznaniowo jest wiele, ale też wiele z nich przeżywa poważne trudności właśnie w związku z decyzją o chrzcie i religijnym wychowywaniu swych dzieci. Wszystkie jeszcze przed ślubem zdecydowały (bo musiały) o miejscu chrztu i wyznaniu dziecka. Zdarza(ło) się (niestety), że w przypadku ślubu w cerkwi podpisywały (bo musiały) zobowiązanie do chrztu dziecka w cerkwi, ale „z góry” postanawiały, że go nie dotrzymają i odbędzie w kościele, a w przypadku ślubu w kościele podobnie, ale na odwrót. Podkreślić tu trzeba, że to była ich własna i wspólna decyzja. Problemy pojawiały się, gdy pojawiało się dziecko i miało dojść do realizacji ich wspólnego postanowienia (zgodnego z pisemnym zobowiązaniem lub wbrew niemu). Gdy ze względu na samodzielną zmianę zdania jednej ze „stron”, czy też spowodowaną naciskami ze strony bliższej czy dalszej rodziny (bliższej od współmałżonka?!) dochodziło do równie wymuszonej (albo „wymuszonej inaczej”) zmiany miejsca chrztu i wyznania dziecka, pojawiały się poważne „wewnątrzmałżeńskie” problemy. Na tyle poważne, że ok. 30% tych małżeństw skończyło się rozwodem…

Sugerowałbym zatem, aby chrzest dziecka nastąpił zgodnie z Waszymi wcześniejszymi ustaleniami, albo tak samo wspólnymi nowymi (nie poddawajcie się żadnym naciskom „z zewnątrz”).

Jeżeli tak bardzo zależy Pani, aby dziecko ochrzczone w Cerkwi poznało również rzymskokatolicką tradycję chrześcijańską, nic nie stoi (nie powinno) na przeszkodzie. W Polsce to nawet nieuniknione. Tak też się składa, że prawosławna mniejszość (nie tylko w Polsce) wie o rzymskokatolickiej większości więcej, niż rzymskokatolicka większość o mniejszościowym prawosławiu. Niech dziecko poznaje obie tradycje, ich podobieństwa i różnice, niech przekonuje się o ich bogactwie. Jeśli chciałaby Pani, aby ewentualnie w przyszłości samodzielnie  wybrało rzymski katolicyzm jako swoje wyznanie, warto zadbać o to, aby miało/wiedziało z czego wybierać…

Wspólnej, własnej, rozważnej i dobrej decyzji życzę…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Chciałbym jak zawsze pójść do tradycyjnej wielkanocnej spowiedzi. Musiałbym jednak oszukać swoją żonę i córkę (obydwie sa katoliczkami), które są temu przeciwne. Ba, przeciwne były one temu, żebym nawet przyniósł wczoraj z cerkwi poświęconą palmę (ich argument – przecież nie wiesz kto tej palmy dotykał). Co baciuszka radzi mi robić? – Pójść do spowiedzi i zataić to przed moją żoną i córką? – Obchodzić Święta Wielkanocne bez pójścia do spowiedzi? Jeśli tak, to jaką pokutę za taki grzech musiałbym odczynić? Jerzy

Przepraszam za tak bardzo opóźnioną odpowiedź. Wielki Post, Wielkanoc i pandemiczne ograniczenia co prawda już minęły, ale problemy poruszone w pytaniach pozostają aktualne.

Na pytanie czy oszuk(iw)ać żonę i córkę, odpowiadam przecząco – lepiej tego nie robić nie tylko ze względu na jedno z dziesięciorga przykazań, ale również przez to, że prawda prędzej czy później „jak oliwa na wierzch wypływa” i fakt jej zatajenia albo mówienia nieprawdy z pewnością naruszy Wasze relacje, nadszarpnie zaufanie, które później bardzo trudno odzyskać. Można „usprawiedliwiać się” dobrymi intencjami – bo spowiedź jest przecież bardzo ważna – ale w ważnych sprawach lepiej „grać na czysto”. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby wyjaśnienie dlaczego to ważne, dlaczego Panu na tym zależy.

Co do pytania o obchody święta Zmartwychwstania Chrystusa bez spowiedzi i ewentualnej „pokuty za taki grzech”, czuję się zobowiązany, aby zacząć od „sprostowania”.

Zacznijmy „od końca” – braku spowiedzi w Wielkim Poście nie rozpatrywałbym w kategoriach grzechu, który trzeba „odpokutować” ale traktowałbym je jako poważne zaniedbanie, które wymaga korekty. Zapytałbym kiedy była ostatnia spowiedź, jak często przystępuje Pan do spowiedzi, ale nawet nie znając odpowiedzi, sugerowałbym, aby stała się regularną praktyką „na bieżąco”, a nie tylko wydarzeniem „od święta” i to jeszcze tego najważniejszego, jakim jest Pascha Chrystusowa. Spowiedź to „lecznica” (cs. wraczebnica), bo wszystkie nasze grzechy to choroby duszy. Choroby trzeba leczyć, póki są w początkowym stadium i wizyty u lekarza nie odkładać „na jutro”. Trzeba też pamiętać, że choroby duszy może wyleczyć i leczy tylko Pan Bóg i to dlatego warto przystępować do spowiedzi częściej i regularnie. Spowiedź to wizyta u Lekarza, a komunia, Ciało i Krew Chrystusa to „lekarstwo i pokarm nieśmiertelności” – trzeba je przyjmować jak najczęściej, najlepiej na każdej Liturgii, a nie tylko „od czasu do czasu” albo „od wielkiego święta/dzwonu”. To w misterium Eucharystii jednoczymy się z Chrystusem i uświęcamy nasze ciało i duszę, całe nasze życie. Tak więc mówiąc o spowiedzi „przed Wielkanocą” nie zapominajmy o Eucharystii…

Co do „pokuty”, którą wypadałoby „odczynić”, śpieszę z wyjaśnieniem, że w prawosławiu nie pojmujemy grzechu jako „długu, który trzeba spłacić” i nie traktujemy zaleceń udzielanych duchownego przy spowiedzi jako „zadośćuczynienia” – „spłaty długu”. Te zalecenia to „lecznicza terapia” – nad leczeniem chorób trzeba popracować nieco dłużej i to na różne (wskazywane przez duchownego) sposoby. Można to porównać z przyjmowaniem tabletek, suplementów, diety czy sanatorium po wizycie u rodzinnego lekarza. Nie robimy tego wszystkiego „za karę”,  za to, że zachorowaliśmy czy żeby „odczynić pokutę”, ale po to, żeby wyzdrowieć.

Aby zrozumieć, dlaczego spowiedź jest tak ważna i „jak to działa” polecam lekturę tekstu bp Kallistosa Ware, Prawosławne rozumienie pokajanija, zamieszczonego w książce Królestwo wnętrza, dostępnego również w starej wersji cerkiew.pl  oraz: Wiosna, dzieci, ogrody…   Warto przeczytać wszystkie artykuły o spowiedzi zamieszczone w tym dziale: http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&typ=4&typ2=3&typ3=4

Pełne przeżywanie święta Zmartwychwstania Chrystusa nie jest uzależnione od tego czy przystąpiliśmy do spowiedzi (choć to oczywiście bardzo ważne i bardzo pomaga) ale od tego, jak się do tego święta przygotowujemy przez cały Wielki Post. To cały proces, a nie jednorazowe działanie tuż przez świętem… Polecam w związku z tym jeszcze jedną lekturę – Wielki Post i konsumpcyjne społeczeństwo bp Kallistosa Ware

Życzę przekonywującej lektury

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara



Planujemy z narzeczonym ślub. Ja jestem prawosławna, on jest katolikiem. Czy możliwa jest sytuacja, w której ślub weźmiemy w cerkwi a dzieci ochrzcimy w kościele? Czy przy ślubie cerkiewnym wymaga się podpisania zobowiązania o wychowaniu dzieci w wierze prawosławnej? Barbara

Jeśli ślub zamierzacie zawrzeć w Cerkwi, to również będzie wymagana deklaracja, że dzieci z tego małżeństwa zostaną ochrzczone w Cerkwi.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, rodzina



Czy to prawda, że współżycie małżonków w sytuacji gdy spodziewają się dziecka jest grzechem? Alina

Słyszałem różne opinie na ten temat. Osobiście nie rozpatrywałbym tego jako grzechu, ale odwoływałbym się raczej do sfery „małżeńskiej etyki seksualnej”. Może w związku z tym warto zapytać co na ten temat mówią/piszą seksuo- i ginekolodzy?

Nie tak dawno odpowiadałem na pytania z tej sfery życia i napisałem wówczas m.in.:

W odniesieniu do „życia intymnego małżonków, Cerkiew zajmuje stanowisko niezwykle powściągliwe i jednocześnie pełne zaufania w poczucie ich odpowiedzialności”. Podczas misterium spowiedzi, kapłan „nie pragnie wdzierać się w intymność relacji tych, którzy stali się jednym ciałem […] obecność kogoś trzeciego, stawiającego pytania (nawet jeśli to osoba duchowna), byłaby nie na miejscu”.

Te wybrane cytaty z książeczki Mały Kościół – mistyczna przygoda małżeństwa, a szczególnie rozdziału pt. Duchowe podstawy życia seksualnego w małżeństwie.

W poszukiwaniach odpowiedzi na to i inne pytania, ten tekst sugeruje, aby zadać sobie następujące pytania: Czy to na pewno potrzebne/niezbędne dla podtrzymania i pogłębienia małżeńskiej więzi i miłości? Czy wypływa to z pragnienia, aby zaspokoić potrzebę bliskości ukochanej osoby? Czy na pewno pobudzi męża i żonę do kierowania swych cielesnych pragnień ku sobie nawzajem?

Tutaj też dużo zależy od kontekstu…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, życie duchowe



Za pół roku biorę ślub – mój narzeczony jest wiary katolickiej – ja prawosławnej. Jestem chrześcijanką wierzącą ale słabo praktykującą w porównaniu do mojego przyszłego męża i jesli chodzi o wychowanie to zgodiłam się sama przed sobą już dawno, że narzeczony dużo lepiej wychowa przyszłe dzieci w wierze religijnej katolickiej i ja z ogromną przyjemnością będę mu w tym pomagała. Sami częściej chodzimy do kościoła niż cerkwi – chociaż nasi rodzice również są mieszanym małżeństwem. Ślub w cerwki nie wchodzi w grę – ze wzgl.na to, że nie jestem w stanie zadeklarować tego czego wyaga cerkiew w związku z wychowaniem dzieci. Ślub więc odbędzie się w kościele – a ja, mimo to dalej chciałabym zostać przy swojej wierze, chociaż naprawdę zależy mi na przyjęciu sakramentu małżeństwa (przy czym wiem również, że jesi przyjmę komunie w kościele to będzie to uznane przez cerkiew jako przejście na wiarę katolicką). Czy jest jakaś szansa żeby to rozwiązać dobrze? Dużo się nasłuchałam rownież, że mogę mieć problem z odebraniem swojego aktu chrztu ze swojej parafii (cerkwi) – dlaczego to może stanowić problem dla mojej parafii? Akt chrztu nie należy do mnie? Oczywiście dalej chciałabym zostać parafianką – ale coraz częściej widzę, że jest dużo sprzeczności i zaczynam się czuć jak „wyrzutek chrześcijański”. Jaki jest złoty środek takiej sytuacji? Czy coś możecie mi doradzić? Dodam, że przeszło mi przez myśl, czy nie będzie łatwiej jak przejdę na inną wiarę – tam gdzie zdecydowałam się wychowywać dzieci -w kościele. Nie będę się czuła na pewno w pełni katoliczką – ale z drugej strony mam wrażenie, że cerkiew też mnie nie będzie chciała. Julianna

Przyznam szczerze, że czytając Pani tekst, z wielu powodów miałem tzw. „mieszane uczucia”. Wiele można by czy nawet należałoby Pani wyjaśnić, ale mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście tego Pani oczekuje. Spróbuję wyjaśnić to Pani własnymi słowami.

W Pani wypowiedzi pojawia się m.in. niepokojące stwierdzenie: <<Oczywiście dalej chciałabym zostać parafianką – ale coraz częściej widzę, że jest dużo sprzeczności i zaczynam się czuć jak „wyrzutek chrześcijański”>>. Domyślam się, że chodzi Pani o odczucie „wyrzucenia z prawosławia”  i wydaje mi się to co najmniej dziwne, bo wcześniej stwierdza Pani: „Jestem chrześcijanką wierzącą ale słabo praktykującą”, „zgodziłam się sama przed sobą już dawno, że narzeczony dużo lepiej wychowa przyszłe dzieci w wierze religijnej katolickiej”, a do tego „ja z ogromną przyjemnością będę mu w tym pomagała”, bo „sami częściej chodzimy do kościoła niż cerkwi”; „ślub w cerkwi nie wchodzi w grę” i „wiem również, że jeśli przyjmę komunie w kościele to będzie to uznane przez cerkiew jako przejście na wiarę katolicką” oraz „przeszło mi przez myśl, czy nie będzie łatwiej jak przejdę na inną wiarę – tam gdzie zdecydowałam się wychowywać dzieci – w kościele”. Wyczuwalna jest też pretensja: „Akt chrztu nie należy do mnie?”

W związku z powyższym mam nieodparte, niestety, wrażenie, że Pani już dawno zdecydowała – zrezygnowała już Pani z prawosławnego chrześcijaństwa, ale swoją własną decyzję próbuje Pani „usprawiedliwić” czy raczej „przypisać” ją komuś/czemuś innemu – inaczej mówiąc: zrzucić winę na kogoś/coś innego.

Poczucie winy, albo co najmniej dyskomfortu, wyczuwalne jest w Pani stwierdzeniach: „Oczywiście dalej chciałabym zostać w parafii” ale „mam wrażenie, że cerkiew też mnie nie będzie chciała”. „Czy  jest jakaś szansa żeby to rozwiązać dobrze?”

W odniesieniu do małżeństw mieszanych wyznaniowo zawieranych w kościele (a nie w cerkwi) i rezygnacji z prawosławia, ktoś dysponujący wiedzą i doświadczeniem na ten temat powiedział niegdyś, że decydują się na to prawosławni, którzy nie znają prawosławia – gdyby znali je w podstawowym nawet  wymiarze, nigdy nie przyszłoby im to do głowy…

Pani słowa sugerują również, że nie jest Pani zainteresowana „nadrabianiem zaległości”, bo stwierdza Pani, że „z ogromną przyjemnością będę mu […] pomagała” w wychowywaniu „dzieci w wierze religijnej katolickiej”. Piszę o tym z przykrością, bo znam takie małżeństwo mieszane wyznaniowo, w którym rodzice, katolik i prawosławna, „faszerowali” swe ukochane dzieci tym, co uważali za najlepsze i najbardziej wartościowe i godne uwagi w obu ich chrześcijańskich tradycjach – wschodniej i zachodniej. Efekt był/jest „piorunujący” – dzieci wychowywane w ten sposób „oddychają obydwoma chrześcijańskimi płucami” i okazują się wielce wartościowymi , lepszymi chrześcijanami i ludźmi. (Chyba kiedyś pisałem już o tym w jednej z wy/odpowiedzi na temat małżeństw mieszanych wyznaniowo.)  Jednak, aby przekazać dzieciom wszystko, co najlepsze we wschodniej tradycji chrześcijańskiej, trzeba ją znać,  a jak mówi pewne przysłowie: „z pustego nawet sam Salomon nie naleje”…

„Jaki jest złoty środek takiej sytuacji?” Trudno odpowiedzieć na to pytanie „całościowo”. Wskażę jedną z wielu możliwości. Skoro Pani wie, że „jeśli przyjmę komunie w kościele to będzie to uznane przez cerkiew jako przejście na wiarę katolicką”, wystarczyłoby poprosić  księdza, by nie udzielał Pani komunii podczas ślubu, bo jest(?) Pani prawosławna i chciałaby(?) Pani pozostać prawosławną chrześcijanką. To bardzo prosta „recepta”, nieprawdaż?. Podobnie „proste” (ale również „wymagające”) rozwiązania mają też inne wskazane przez Panią „trudności”.

Jak mówią „mądrości ludowe”: na wszystko jest sposób, ale trzeba go szukać, znaleźć i zastosować… Ewangeliczne słowa Chrystusa zachęcają i przekonują: „Szukajcie, a znajdziecie”…

Owocnych poszukiwań życzę.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina, wiara, życie duchowe



Minęło 5 lat od mojego rozwodu. Chciałabym uzyskać również rozwód cerkiewny. Jestem w nowym związku i bardzo zależy mi na ślubie w cerkwi. Czy istnieje taka możliwość i jakie są procedury? Barbara

Należy udać się do parafii do której obecnie Pani należy i przedstawić sprawę proboszczowi, lub duchownemu, zajmuje się tego typu sprawami. Tam zostanie Pani poinstruowana jak powinna przebiegać procedura.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, liturgika, rodzina



Jakie stanowisko ma Cerkiew Prawosławna wobec bliskości małżonków w czasie trwania ciąży? Czy pożycie intymne jest zakazane i jest traktowane jako grzech? Znalazłem wiele informacji sprzecznych w Internecie i chciałbym poznać oficjalne stanowisko naszej Cerkwi. Parafianin

Oficjalnego stanowiska na ten temat nie ma, tak jak nie ma „instrukcji” ogólnie pożycia małżeńskiego. Bliskość małżonków nie może być w żaden sposób traktowana jako grzech. Cerkiew wskazuje jedynie na okres postów jako moment kiedy należałoby powstrzymywać się od bliskich relacji.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, rodzina



Nie jestem osobą wyznającą prawosławie, więc przepraszam jeśli napiszę jakąś gafę, ale mam pytanie które bardzo mnie nurtuje. Czy jeśli kobieta przed ślubem zajdzie w ciążę, mężczyzna musi wziąć z nią ślub? (współżył z nią z pożądliwości i rozpusty)? Jeśli wydaje się że takie małżeństwo będzie funkcjonować tragicznie czy należy w to wchodzić? (w trakcie ciąży obiecałem Matce Dziecka, że ślub wezmę, ale po namyśle stwierdziłem, że nie dam rady). Czy w ogóle zajście w ciążę i obietnica ślubu automatycznie powoduje że w oczach Boga ludzie stają się małżeństwem? Jak to jest. Jak Bóg rozliczy odmówienie małżeństwa? Jako rozwód, jako hańba, jaki to będzie grzech? Czy może jednak wchodzić w to na siłę? Marek

Trudna to sytuacja i trudne pytania, które się pojawiły. Zacznijmy od stwierdzenia, że warto byłoby zadać je sobie wcześniej, przed współżyciem „z pożądliwości i rozpusty”. Wówczas byłoby więcej możliwości wyboru. Ale stało się, teraz trzeba żyć z konsekwencjami pochopnych, nieprzemyślanych działań.

Pytanie „czy mężczyzna musi poślubić kobietę, z którą współżył i która zaszła z nim w ciążę”, sformułowałbym nieco inaczej i zapytałbym: „Czy nie powinien?” Do kolejnych pytań dodałbym kilka dodatkowych.

Zapytałbym przede wszystkim: dlaczego wydaje Ci się, „że takie małżeństwo będzie funkcjonować tragicznie”? Często cytuję „mądrości ludowe”. Jedna z nich głosi: „Jak ci się wydaje, to się przeżegnaj”… Skoro Ci się tak tylko wydaje, to nie jest to przesądzone i wcale nie musi tak być. Czy są jakieś konkretne przyczyny, które powodują tę posępną wizję? Czy jest to tylko „próba ucieczki przed konsekwencjami”? (Czy ludzie nie nazywają tego „chowaniem głowy w piasek”?)

Obiecałeś ślub, ale po namyśle stwierdzasz, że nie dasz rady. Z jakiego powodu? Czy przez to, że uświadomiłeś sobie, że mogłoby być inaczej? A może to ze strachu przed „nieplanowaną” odpowiedzialnością za Matkę i Dziecko? Nie czujesz się gotowy do roli męża i ojca? Ale to właściwie już nastąpiło – co prawda mężem „formalnie” jeszcze nie jesteś, ale ojcem już się stałeś i tego faktu nic już nie zmieni.

„Czy zajście w ciążę i obietnica ślubu automatycznie powodują, że w oczach Boga ludzie stają się małżeństwem?”; „Jak Bóg rozliczy odmówienie małżeństwa – jako rozwód, jako hańba, jaki to będzie grzech?” – na pytania postawione w ten sposób trudno mi odpowiedzieć, bo właściwie kierowane są do samego Boga. Domyślam się, że małżeństwo nie następuje „automatycznie”, bo do małżeństwa trzeba miłości i wolności, a tu pojawiła się niewygodna „presja okoliczności”. W tych pytaniach niepokoi mnie bardzo „nieobecność” Matki i Dziecka. Pytasz jak Bóg „rozliczy” Twoje postępowanie – ciążę i ewentualną odmowę małżeństwa – ale czy zastanawiasz się jak „oceni” to kobieta, z którą współżyłeś (i obiecałeś ślub) i dziecko, które spłodziłeś?

Poczucia odpowiedzialności za nie można by dopatrywać się w ostatnim pytaniu: „Czy może jednak wchodzić w to na siłę?”, ale tu też „słychać” troskę raczej o siebie, niż o nie. Uważam, że powinniście ze sobą (a może razem z waszymi rodzicami?) o tym wszystkim (po)rozmawiać. Niech ostateczna decyzja będzie przygotowana, rozsądna, rozważna i wspólna. Nie przesądzaj(cie) przy tym „z góry”, nie zakładaj(cie), że będzie źle czy tragicznie, ale zastanawiajcie się raczej, co i jak można/trzeba (z)robić, aby mogło być dobrze, albo nawet coraz lepiej. Spróbuj(cie) spojrzeć na tę sytuację „z boku” albo lepiej „z odwróconej perspektywy”, w której nauczał Chrystus, mówiąc np. „ostatni będą pierwszymi” albo „miłujcie nie tylko tych, którzy was miłują, ale nawet tych, którzy was nienawidzą”. W tej „odwróconej perspektywie” to, co „wydaje się” czarne, może okazać się tylko szare, albo nawet całkiem jasne…

„Szukajcie, a znajdziecie”. Powodzenia w poszukiwaniach życzę

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina



Według mnie współżycie seksualne nie jest czymś złym, a wręcz dobrym gdy to robią dwie osoby co się kochają (który nie jest zdradą oraz jest to seks przedmałżeński). Czy też masturbacja. Jednak nie mogę zbytnio odnaleźć odpowiedzi dlaczego tak jest, że często uznawane za grzech (współżycie i masturbacja). Również często spotykałam różne artykuły mówiące, że seks w prawosławiu jest czymś dobrym dla obydwu stron. Kinga

Niektóre stwierdzenia poprzedzające pytanie zabrzmiały niejednoznacznie, więc zacznijmy od niezbędnych ustaleń.

Seks okazuje się grzechem, gdy jest „nadużywany” – nie tylko gdy pojawia się „nie w swoim miejscu i nie w swoim czasie” tj. poza łożem małżeńskim (cudzołóstwo – zdrada małżeńska albo nierząd – seks przed małżeństwem), ale również, gdy jest on na współmałżonku wymuszany (gwałt).

Masturbacja z kolei postrzegana jest jako grzech ponieważ „towarzyszą jej zwykle wyobrażenia, które są w istocie pornograficzne. Bez względu na to, czy są to wyobrażenia wewnętrzne (fantazje), czy zewnętrzne (erotyki), pociągają za sobą wykorzystanie i poniżenie innych osób. Również masturbacja okazuje się więc karykaturą tego, co powinno być stosownym wyrazem seksualności małżeńskiej. Jest ona przejawem całkowitego skupienia się na sobie i na swoim zaspokojeniu. Wyraźnie brakuje tu miłości i oddania, podstawowych elementów charakterystycznych dla błogosławionych relacji małżeńskich. [….] Udaremnia ona cel prokreacji, pozbawiona jest wzajemnego oddania, narusza również przykazanie nawołujące do życia w czystości. Aby osiągnąć swój prawdziwy cel, seksualność powinna wspierać wspólnotę dwóch osób, trwałe zjednoczenie w „jednym ciele”.” (o. John Breck, Święty dar życia. Prawosławne chrześcijaństwo i bioetyka  książka nie jest jeszcze dostępna w polskim tłumaczeniu).

O tym, jak w prawosławnym chrześcijaństwie postrzegane jest współżycie seksualne w małżeństwie (i kiedy jest dobre dla obu stron) opowiada o. Michel Philippe Laroche w książce Mały Kościół – mistyczna przygoda małżeństwa w rozdziale pt. Duchowe podstawy życia seksualnego w małżeństwie (ta z kolei jest dostępna w sklep.cerkiew.pl)

Też pozdrawiam i życzę odkrywczej lektury

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina



Strona 13 z 34« Pierwsza...1112131415...2030...Ostatnia »